Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Anita jednak nie była z tego zadowolona.

– Dzień jak co dzień – mruknęła z ponurą miną. Wyjęła z szafki szklankę, by napić się soku. – Najważniejsze, że już jesteś w domu. Cały i zdrowy.

– Mówiłem ci już, że nie musisz się o mnie tak martwić.

– Wiem, syneczku. – Anita spojrzała na niego troskliwie. – Ale chcę.

Jacek spuścił wzrok i zapatrzył się na obrus. Pomimo stresu pragnął, aby pora kolacji z Niną nadeszła jak najszybciej. Chociaż to nienormalne, a nawet patologiczne, marzył tylko, by w końcu opuścić ten dom. Mimo że dopiero do niego przyszedł.

W pośpiechu zjadł kolację, a potem przeprosił matkę i zamknął się w łazience, by wziąć szybki prysznic. Szum wody już niejednokrotnie koił jego nerwy. Łazienka była też jednym z nielicznych miejsc, do których, jeśli uprzednio zamknął drzwi na klucz, matka nie miała dostępu. Jacek nie potrzebował teraz dodatkowych frustracji spowodowanych jej gadaniem. Nie miał też ochoty wysłuchiwać przesadnych lamentów, które na pewno się zaczną, zanim wyjdzie z mieszkania na rzeczoną kolację. Prawdę mówiąc, to w ogóle nie chciał mieć dziś z tą kobietą żadnego kontaktu. Stojąc pod bieżącą wodą, wyobrażał sobie, że jest sam w mieszkaniu, z głośników sączy się powolna, cicha muzyka, a on paraduje po domu w ręczniku, zastanawiając się, jaką włożyć koszulę, i powtarza w myślach: nie zapomnij o kwiatach.

No właśnie! Koniecznie musi je wyciągnąć z bagażnika, nim odjedzie z parkingu. Nie wypada przecież robić tego przy Ninie, a musiał gdzieś ukryć je przed matką. Gdyby odważył się zabrać bukiecik na górę, Anita na pewno wpadłaby w histerię i jeszcze trafiła do szpitala, sabotując tym samym jego plany. Wszyscy byli szczęśliwsi, gdy jesienny bukiecik leżał w bagażniku. Oby tylko przez te nerwy naprawdę o nim nie zapomniał.

Jacek po dwudziestu minutach był gotowy do wyjścia. Miał jeszcze godzinę do kolacji. Nie wiedząc, co ze sobą począć, stanął przed lustrem w przedpokoju i zaczął się w nim przeglądać.

Musiał przyznać, że dobrze zrobił, rezygnując z garnituru i decydując się na koszulę oraz dżinsy. Chociaż w tym pierwszym na pewno wyglądałby bardziej elegancko, jego strój mógłby powodować niepotrzebny dystans, a tak sprawiał wrażenie sympatycznego mężczyzny, który po prostu chce miło spędzić wieczór. Z podekscytowania miał rumiane policzki, a dopiero co wysuszone, rozwiane włosy, dodawały mu chłopięcego uroku.

Jacek zwykle nie przywiązywał większej wagi do wyglądu, lecz dziś się sobie podobał. Nie bałwochwalczo i narcystycznie, lecz najzwyczajniej w świecie czuł się dobrze we własnej skórze. Przeczytał kiedyś w psychologicznym piśmie, że sukces tkwi w pozytywnym nastawieniu. Zamierzał dziś w to uwierzyć.

Co dziwne, strój Jacka podobał się także Anicie, choć z zupełnie innych powodów, o czym nie zamierzała mu jednak powiedzieć. Stanęła bowiem w drzwiach dzielących korytarz od kuchni i mierzyła syna wzrokiem. Jacek czuł się trochę nieswojo, gdy tak przyglądała mu się w milczeniu. W końcu doszedł do wniosku, że to miłe zaskoczenie. Spodziewał się raczej scen w stylu Rejtana, a tu proszę – spokój i cisza. Może Anita postanowiła mu dzisiaj odpuścić?

– Dlaczego tak milczysz? – zwrócił się do matki po kilku minutach ciszy. – Coś nie tak? Źle wyglądam?

– Nie, nie. – Anita pokręciła głową i wygładziła przewiązany w pasie fartuszek. – Wszystko dobrze.

– Na pewno?

– Na pewno, syneczku, naprawdę. W ogóle się mną nie przejmuj.

Jacek zmierzył ją wzrokiem, ale w końcu zrobił tak, jak mówiła. Pokręcił się jeszcze bez celu po przedpokoju i kuchni, trzeci raz spryskał perfumami, a potem ukradkiem łyknął pastylkę na uspokojenie, żeby jego nerwica nie przypomniała o sobie przy Ninie.

– No to idę – oznajmił w końcu, stając przed matką w swoim wyjściowym płaszczu i szaliczku, który osobiście zawiązała mu na szyi. Żeby nie zmarzł po drodze, oczywiście.

– Och, Jacusiu – westchnęła z przejęciem, choć uparcie powtarzała sobie w myślach, że powinna być twarda.

– Nie martw się, wrócę przed północą. – Jacek cmoknął ją w policzek, po czym w końcu wyszedł na zewnątrz, nie dając jej nic więcej powiedzieć.

Stanął przed samochodem i zawahał się, czy nie sięgnąć po papierosa, lecz widmo stojącej w oknie Anity, która mogłaby go na tym przyłapać, zadziałało prewencyjnie. Wyjął więc tylko bukiet kwiatów z bagażnika i przełożył go na przednie siedzenie. Usadowił się za kierownicą, a następnie odruchowo spojrzał w okno, z którego zwykle patrzyła na niego matka. Teraz jednak panowała w nim tylko złowieszcza ciemność.

– Ech – westchnął i zapiął pas. Nie chciał sprawiać matce przykrości. Patrzenie na jej smutną twarz uważał za jedno z gorszych doświadczeń. Anita była dla niego ważna. Naprawdę ważna. Na tyle, że porzucił dla niej pracę w wymarzonym szpitalu psychiatrycznym i wrócił do Brzózek. Ale z drugiej strony miał już swoje lata. Nie marzył o tym, by spędzić całe życie pod jednym dachem z matką. Wręcz przeciwnie. Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej pragnął samodzielności i w przerwach od pracy nerwowo wertował kolejne oferty mieszkaniowe w Brzózkach oraz okolicy.

Tylko jak miał o tym powiedzieć Anicie, by się nie załamała? To przerastało jego kompetencje, choć znajomi często żartowali, że jest specjalistą od myśli. Widocznie nie matczynych. W dodatku Nina…

Myśląc o niej, ponownie głośno wypuścił z ust powietrze. Nina była niesamowita. Miała w sobie to coś, co nie pozwalało o niej zapomnieć, choć przecież prawie jej nie znał. Ale od wtedy, gdy rozmawiali w pustostanie po laboratorium, pragnął ją chronić. Nie tylko przed Wiesławem, lecz i wszystkim innym.

Na tę myśl Jacek aż się do siebie uśmiechnął. „Komu w drogę, temu czas” – pokrzepił się w myślach i w końcu odpalił silnik. Nucąc pod nosem In my secret life Leonarda Cohena, włączył radio i zacisnął palce na kierownicy. Mimo leków uspokajających był tak podekscytowany dzisiejszym wieczorem, że nawet nie dostrzegł wątłej, kobiecej postaci z chustką na głowie wybiegającej z klatki schodowej tuż przed nim.

Anita odczekała tylko, aż Jacek zamknie za sobą drzwi i rzuciła się w stronę sypialni, w której czekała już na nią wyprasowana sukienka. Pospiesznie zdjęła z siebie babciną spódnicę i rozciągniętą bluzkę, po czym wskoczyła w przygotowane ubranie. Prawdę mówiąc, nie posądzała się o taką energię, ale miło ją ona zaskoczyła. Do tego stopnia, że przed wyjściem pociągnęła jeszcze usta jedyną, a zarazem ulubioną pomadką. W wyjściowym płaszczyku, butach na trzycentymetrowym obcasiku i kwiecistej chustce na głowie, zbiegła po schodach wprost do zamówionej wcześniej taksówki.

– Do szpitala? – Kiedy tylko wsiadła, odwrócił się do niej taryfiarz. Był mężczyzną w sile wieku, choć miał już pokaźne zakola. – Psychiatrycznego?

– Słucham? – Anita spojrzała na niego zaskoczona, zupełnie ignorując fakt, że prawie wyzwał ją właśnie od czubków.

– Nieważne. Dokąd panią zawieźć?

– Jedziemy za samochodem mojego syna, jeżeli można.

– Och, jak w tych amerykańskich serialach, podoba mi się! – podekscytował się kierowca. – Nieczęsto trafia mi się takie śledztwo.

– To nie śledztwo. Zwykła przejażdżka.

– Nie wnikam, paniusiu kochana. Zresztą nawet jeżeli już pani coś chlapnie, to zapewniam pełną dyskrecję. Taksówkarz jest jak psycholog, można powiedzieć. Albo studnia. Bez dna, oczywiście.

– Świetnie.

– Widzę, że pani nie z tych, co lubią pożartować?

– Niekoniecznie.

– No trudno. Który to pojazd?

– O, tamten. – Anita wskazała ręką samochód Jacusia, który właśnie wyjeżdżał z parkingu.

– Się robi. – Taksówkarz założył na głowę czapkę z daszkiem i ruszył za Jackiem. – Co przeskrobał? – zapytał, zerkając w lusterko, w którym odbijała się broda Anity. Nie lubił wozić ludzi w ciszy. Zwłaszcza, gdy były to kobiety.

– Kto?

– No ten pani syn, że każe się pani za nim wieźć.

– Ach, on. Ma randkę.

– Zaręczynową?

36
{"b":"691192","o":1}