Литмир - Электронная Библиотека
A
A

101.

Napisałem liczby światów zagnieżdżonych: 3, 5, 8, 13. Nie mogę złapać prostej formuły. Jakiś zatward! Gdyby nie ta ósemka, byłyby same nieparzyste, rosnące. Ale to słaby wzór, nie pasuje do precyzji poprzednich. Nasuwają się dwie hipotezy: Gdyby w miejsce 8 wstawić 7 i 11, to byłyby kolejne liczby pierwsze, ale wtedy brakuje na początku dwójki. Nie wiem.

Nareszcie trochę pokory w tym rudym łbie – pomyślał Gavein. – Ciekawe, jaka ta druga hipoteza?

W miejsce Bolyów wprowadziło się kilku typków z golonymi głowami; zwykle łazili w zielonych kubrakach z czerwonymi pagonami. Dwie kobiety i trzech facetów. Czynsz dzielili po równo i w równym stopniu budzili nieufność. Daphne wyśledziła, że wyrzucają do śmieci dziesiątki puszek po piwie. Starannie upychali je w torbach foliowych. Raz wiewiórki podarły folię i puszki wysypały się. Pili po cichu, bez hałaśliwych imprez.

Za to Gary i Daphne urządzili sobie wesoły wieczór z przytupywaniem i dwiema butelkami porto. Okazją było wydrukowanie w lokalnej gazecie reportażu Daphne o pracy przewoźników. Całe dwie kolumny tekstu. Jedna z butelek przewróciła się, a porto wsiąkło w wykładzinę dywanową. Na dodatek zatkał się wylew z wanny i zalali typkom sufit. Wypadało przeprosić.

Otworzyła im chuda dziewczyna. Równa linia prostych włosów zasłaniała połowę jej twarzy. Drugą część głowy miała ogoloną na zero, chociaż zaznaczała się króciutka szczecinka świeżego odrostu. Zielony kubrak kończył się poniżej bioder, jeszcze niżej bielały gołe nogi.

Gary usiłował tłumaczyć się. Szło mu bardzo niezręcznie. Gdy skończył, dziewczyna skinęła głową.

– Jestem Margot.

Zrozumiał nietakt i też się przedstawił.

– Z tym zalaniem jest w porządku – powiedziała. – Właśnie zaczynamy malować. Ale nie róbcie tego więcej.

Wymienili numery telefonów. Prościej zadzwonić, niż schodzić piętro niżej.

Już nie wypadało okazywać niechęci nowym sąsiadom.

Kiedyś wracali z Daphne z zakupów. (Gary, kierowca, nie miał swojego wozu; na zakupy jeździł miejską komunikacją). Akurat przywieziono furgonetką meble dla sąsiadów z dołu. Trzej mężczyźni w zielonych kubrakach mozolili się z klamotami. Dziewczyny nosiły mniejsze graty: stołki i doniczki.

Gary pomógł wyładować wielki, drewniany stół z odłamanym narożnikiem. Niezgrabny mebel z trudem mieścił się w furgonetce i jeszcze trudniej było go stamtąd wydobyć. Nie obyło się bez dodatkowych zadrapań.

Daphne omiatała zdumionym wzrokiem to stół, to wnętrze furgonetki, to transportujących go mężczyzn.

– Takie uszkodzenie nie przeszkadza – powiedziała. – Wystarczy zamalować akwarelą.

Gary sapał pod ciężarem stołu.

– Ładny mebel – Daphne zwróciła się do Margot. – Będzie w sam raz do jadalni.

– Wybrałam go u Morlocka. Była zniżka, bo obity.

Druga z dziewcząt, Jutta, upuściła donicę z fikusem.

Rozsypała się ziemia. Klnąc, zgarnęła skorupy, ziemię i wrzuciła do kubła na śmieci. Na koniec upchnęła połamane łodygi.

– Cholerne, pieprzone zielsko – powiedziała, sapiąc z wysiłku. Swoje tęgie uda wtłoczyła w stare dżinsy. Gdy schylała się, spodnie napinały się niebezpiecznie. Gary uszyma duszy już słyszał trzask pękających szwów. Jednakże, wbrew intuicji, spodnie wytrzymały.

Znalazłem czas przebywania w jednej Krainie w świecie Lindy i Jacka (dla n = 4). Wynosi on 3 lata i 8/9 roku, czyli 1419 dni. Kolejny kamyczek do łamigłówki!

102.

Daphne wyszła z kąpieli. Owinęła się szarym płaszczem kąpielowym. Kolor okrycia pasował do jej włosów, które zawinęła w pasiasty ręcznik.

Nawet kąpiel jej nie relaksuje – zauważył Gary. Wzrok Daphne pozostał mroczny.

Zapadła w fotel. Pod płaszczem kąpielowym zarysowały się jej skąpe wdzięki. Rozsunięte poły ujawniły dekolt pokryty piegami. Gary podał jej piwo.

Zakrztusiła się pierwszym łykiem. Drugi spowodował, że jej oczy zwolniły tempo omiatania.

– Czasem jesteś spokojny jak trup, Gary.

– Hę? – Wytrzeszczył czerwonawe tęczówki albinosa.

– Nic nie powiedziałeś, kiedy niosłeś stół Bolyów?

– Wiem… Właśnie… – plątał się z opóźnieniem. – Tak mi się wydawało.

– Nie mam wątpliwości. Widziałam na nim metkę producenta. – Smoliste tęczówki Daphne utknęły na Garym.

– Co to może znaczyć?

– Myślałam o tym w kąpieli – ożywiła się. – Zielone kaftany to mafia: Załatwiają przesiedleńców i zabierają ich mienie w porozumieniu ze strażą celną Tolz. To znaczy, mają wśród straży swojego wspólnika.

– Bez sensu. Po co trzymają u siebie dowody?

– Z chciwości.

– Jeśli masz rację, to poważna sprawa. Trzeba koniecznie zgłosić na policję.

103.

Na policji relacji Daphne nie potraktowano poważnie.

Po następnym kursie, Gary nie mógł zaparkować ciągnika przed domem. Parking zajęło nowe czerwone amido. Jutta i Margot szorowały karoserię. Brudna woda spływała do ścieku.

Oboje rozpoznali amido Bolyów – rozbity przedni reflektor i kierunkowskaz, odrapany lakier.

– Jak się wam podoba nasz nowy zakup? – powiedziała Jutta. Wybraliśmy go u Morlocka.

Gary’emu wydało się, że nie jest całkiem szczera. Dokładnie przypatrywał się samochodowi.

– Jest z wypadku? – Daphne nie mogła nie zauważyć oczywistości.

– Tak. Usuwamy ślady – powiedziała Margot, szmatą ścierając krew. – Była ekstra zniżka za to, że nie jest umyty. Ja byłam przerażona, ale chłopcy mnie przekonali.

– Wszędzie jest pochlapane. Tapicerkę trudno domyć – dodała Jutta.

– Mocnym detergentem – poradził Gary. Grał jak Daphne.

– Jak się nie da umyć, to wymienimy tapicerkę. I tak się opłaci. – Do rozmowy włączył się Stać. W zielonym kaftanie i ogolony na zero.

Znów poszli na policję i znów zignorowano ich relację.

Przyjął ich ten sam oficer, co poprzednio. Tym razem byt w szarym podkoszulku z napisem: „Policja Miejska”. Na oparciu krzesła wisiała kurtka mundurowa z naszywką: „Porucznik Benjamin Cukurca”.

Cukurca był stary, łysawy i zupełnie siwy. W chwilach zdenerwowania wilgotniały mu oczy i przygładzał rzadkie kosmyki na ciemieniu.

– To jest niemożliwe – prychnął, a jego szkliste oczy stały się jeszcze bardziej wyłupiaste niż zwykle. – Bolyowie są w Tolz. Wczoraj przyszła depesza.

Nawet nie starał się słuchać argumentów. Taka rozmowa traciła sens.

104.

W tekście tkwiły dwie kartki notatek Haigha.

Dzisiaj zestawiłem wszystkie wzory na jednej kartce, jeden pod drugim:

Liczba Krain = (n + 2)2,

Liczba Imion Ważnych = 144 x 12(n-1).

Liczbę wersji Gniazda światów i czas pobytu w Krainie opuściłem, bo na razie nie znalazłem reguły. Wierzę, że na razie!

Denerwuje mnie brzydota drugiego wzoru. – Ma być fundamentalnym prawem rządzącym światami zagnieżdżonymi, więc każda z występujących w nim stałych (liczb, Dave!) powinna coś oznaczać. Myślę, że jest ich za dużo (są trzy: 144, 12, -1) jak na fundamentalną zależność i są za duże.

Jakby te liczby uprościć? Intuicyjnie czuję, że powinny w nich pozostać stałe niewielkie jak jeden czy dwa, a te większe powinny dać się zredukować do mniejszych.

Wzór na liczbę Krain wygląda nieźle: jedna stała – 2.

Oraz druga:

Wróciłem do tych rozważań po godzinie przerwy. Swoją drogą, chyba niedługo będę mógł podrapać się palcem w czerep od wewnątrz, przez nos.

Na te wzory trzeba było popatrzeć inaczej. Liczba Imion Ważnych w danym świecie zagnieżdżonym jest równa:

56
{"b":"100695","o":1}