Wszyscy słuchali chłodnej relacji Haifana. Widelce zamarły w różnych punktach drogi między ustami a talerzem. Pasta ostygła.
– Przyniosłem garść długich gwoździ. To dla pewności, ponieważ on miał na Imię Myzzt. Pierwszy wszedł od jednego uderzenia.
Rozległo się westchnienie Eddy.
– Zanim zdążył się obudzić, wbiłem szybko drugi, trzeci, czwarty i piąty. Pryskało mózgiem, ale nie za bardzo. Gwoździe wchodziły do końca i jak wbijałem następny, to z poprzednich dziur trochę się wylewało. Następne wbijałem tylko do połowy i ruszałem nimi za wystające końce, żeby porozrywały mu mózg do reszty. Wtedy zaczął wykonywać kurczowe, szarpiące ruchy rękami i nogami. Przestraszyłem się, że Phylliya może się zbudzić. Zabrałem się więc za nią, nie czekając, aż będzie w porządku z Ianem. Położyłem poduszkę na twarz i ukląkłem lewą nogą na jej szyi. Potem przygniotłem głowę udami, a rękami przyciskałem poduszkę do twarzy. Zaczęła bardzo gwałtownie wyrywać się i drapać mnie w lewe udo. Bolało jak cholera, ale trzymałem z całej siły. Ta jej blada pierś podskakiwała we wszystkie strony. W końcu Phylliya osłabła: zaczęły się drgawki. W tym czasie Hanning spadł z łóżka i usiłował się czołgać, ale takimi nieskoordynowanymi, przypadkowymi szarpnięciami. Trochę hałasował. Dopiero jak Phylliya znieruchomiała do reszty, znowu mogłem się nim zająć. Resztę gwoździ wbiłem w miejsce, gdzie szyja wyrasta z potylicy. Poskutkowało. Przestał się szarpać, tylko drgał przechodzącymi falami. Potem usiadłem na krześle przy nich i ponad godzinę czekałem, żeby sprawdzić, czy zaczną stygnąć. Ale stygli – kiwnął głową. – Wsadziłem Hanningowej pierś z powrotem pod koszulę, żeby wyglądała schludnie. Potem u nich w łazience umyłem ręce i młotek. Z początku chciałem ułożyć Hanninga na łóżku obok żony, ale był bardzo ciężki i pochlapany mózgiem, a ja nie chciałem brudzić się bardziej, niż musiałem.
– On miał na Imię Yacrod, a nie Myzzt – Edda przerwała przeciągające się milczenie.
– Yacrod? – zdziwił się Haifan. – To gwoździe były niepotrzebne. Miałem niezły nóż. I tak musiało się udać.
Yacrod znaczyło: „Od snu”.
– Haifan, a twój syn? – odezwała się Ra Mahleine.
– Morderca własnego brata? Wiedziałem, że ta noc ma być oczyszczeniem Davabel. Więc i z nim musiałem coś zrobić. Niestety, zbudził się, jak go wiązałem i walczył. Ale Duch Snu nie pozwolił wam usłyszeć, bo działałem w słusznej sprawie. Związałem mu ręce i nogi, a głowę wtłoczyłem do wiadra z wodą, bo to był Flued. Nawet zbytnio się nie rzucał. Potem ostygł i zesztywniał jak należy. Usnąłem, gdy już świtało, usnąłem po raz pierwszy od dawna. Musiałem wam opowiedzieć ze wszystkimi szczegółami, bo duchy tego wymagały. Davabel jest oczyszczone. Pamiętasz numer na policję, Dave? – podniósł słuchawkę.
– Cztery dziewiątki – podsunęła Edda.
Haifan spokojnie zgłosił potrójne morderstwo osłupiałemu funkcjonariuszowi. Łapczywie wchłonął swoją porcję pasty. Nie przeszkadzało mu, że wystygły sos już zgęstniał.
– Edda, przynieś szybko pizzę. Chcę zdążyć, zanim przyjadą po mnie. Domyślam się, że przesłuchanie będzie trwało długo, więc muszę mieć siłę, by im wszystko rzetelnie opowiedzieć.
Syreny wozów policyjnych rozległy się, gdy kończył pizzę. Edda otworzyła drzwi. Haifan wstał, przedstawił się i poprosił, żeby mu założyli kajdanki. Zdumiony policjant zwlekał.
Skuli go dopiero, gdy zobaczyli jatkę w apartamencie Hanningów i martwego Tortha. Pobieżne przesłuchanie prowadził porucznik policji w cywilu. Przedstawił się jako Bharr Tobianyj. Miał chyba ze dwa metry wzrostu i proporcjonalną masę ciała. Prowadził śledztwo, siedząc za stołem, za ostygłym plackiem pizzy z wyciętą jedną porcją. Ciała wyniesiono. Potem policjanci odjechali. Tobianyj poprosił, aby dla dobra śledztwa mieszkańcy nigdzie nie wyjeżdżali. Zaplombowano apartamenty Hanningów i Tonescu.
Gdy odjechał ostatni samochód policyjny, stało się cicho, jak wtedy, gdy Haifan snuł opowieść o duchach napędzających świat. Edda natarczywie wpatrywała się w Gaveina.
– Zrobię wszystkim gorzką herbatę, dobrze? – Ra Mahleine rozejrzała się po siedzących.
– Pomogę ci – powiedziała Helga.
Edda świdrowała wzrokiem Gaveina.
Haigh włączył telewizor. Właśnie szedł jakiś starszy film z Solobiną.
– Chudziutka jak patyczek – powiedział. – Obecnie ma więcej seksu na sobie.
– Ale mniej ubrania – zauważył Gavein.
Zaterkotał telefon. Dzwonił Wilcox. Wiedział, że o tej porze Gavein przesiaduje u Eddy. Wziął książkę do domu, bo nie mógł się od niej oderwać. Prosił o dwa dni urlopu na poniedziałek i wtorek, by ją skończyć. Gavein się zgodził. Zdziwiła go dbałość o formę, tak niezwykła u Wilcoxa – mógł przecież zaszyć się gdzieś za regałem w godzinach pracy.
– Może byśmy wynieśli się od tej Eddy – powiedziała Ra Mahleine, gdy byli już w łóżku. – Patrzyła, jakbyś to ty wymordował tych troje. Miałam ochotę wytargać ją za włosy.
Przygarnął ją ramieniem. Wtuliła się jak kotka.
– W przyszłym miesiącu przyjmą cię do szpitala. Jest długa kolejka białych, ale wykłóciłem umieszczenie ciebie w kolejce szarych i odpowiednie traktowanie… To znaczy, jak żony wpisanej do paszportu.
– Potem poszukamy innego mieszkania.
31.
Przesłuchania zwykle prowadził Tobianyj, jednak tym razem do rozprawy nie doszło. Haifan przeciął sobie żyły nadgarstka ostrą krawędzią łyżki. Strażnik zamiast zebrać po kolacji naczynia od aresztantów, zasnął przed telewizorem i obudził się dopiero o trzeciej w nocy. Do tego czasu Haifan zdążył się wykrwawić. Trzymano go w izolatce, chociaż jego Imię – Sulled – wyraźnie wskazywało, co może się zdarzyć.
Wilcox nie rozstawał się z książką w tłoczonej okładce przypominającej mozaikę. Tytuł też ułożono jakby z kolorowych kamyków: Gniazdo światów. Nosił ją przy sobie.
Prawie się rozlatywała, tak była zaczytana. Nadal nie przebrnął przez pierwszy rozdział.
Gavein nie mógł doprosić się choć wypadających pierwszych stronic – żeby przynajmniej zorientować się, o czym traktowała.
Wilcox przestał dbać o siebie; do późna przesiadywał w antykwariacie, nieustannie studiując kilka pierwszych stronic; to znów spóźniał się i przychodził dopiero koło południa, bo, jak mówił, zasiedział się przy lekturze.
– Też przeczytałabym coś wciągającego – stwierdziła Ra Mahleine, gdy Gavein wspomniał jej o tym. – Od oglądania reklam rozpuszcza się mózg. Wczoraj, jak siedziałeś w antykwariacie, szedł film z Maslynnają. Trzy razy przerywali jej striptiz. Dwa razy reklamą frytek, a raz płatków owsianych. Syf… W Lavath bardziej szanowali telewidza.
Dwa dni później odwiedziła ich żona Wilcoxa, Ra Bharre. Kazała mówić na siebie Brenda. Była blondynką, małą, ale pulchną jak ciasto drożdżowe. Wyglądała dużo młodziej od Wilcoxa, Gavein wziął ją za jego córkę.
– Nie przejmuj się, Dave. Tu wszyscy tak… Harry bardzo postarzał się w czasie służby w policji. Kompletnienie nadawał się do tego, ale jeśli ktoś całe życie kieruje się marzeniami z dzieciństwa, to tak ląduje. Harry’emu za młodu imponowali detektywi z filmów kryminalnych, więc całe życie pozostał posterunkowym.
Wilcox miał na imię Hvar, co jest nazwą karłowatego krzewu, niezwykle odpornego na mróz i wichry, rosnącego na północy Lavath. W Lavath Hvar jest symbolem uporu, wytrwałości i twardego charakteru. Brenda przerobiła to imię na modłę Davabel.
– Dziwi cię nasza różnica wieku?
– Historia jest kiczowato romantyczna. Pewna nastolatka zobaczyła raz reportaż o ciężkiej pracy policji. Pokazali jednego z funkcjonariuszy leżącego po przypadkowym postrzale w szpitalu. Wydało się to jej wspaniałe i napisała list. Potem dostała odpowiedź i poszła do szpitala z wizytą. I tak zostało na trzydzieści lat.
– Nasza historia jest mniej romantyczna – włączyła się Ra Mahleine. – Cztery lata różnicy. Skompensowane podróżą na statku więziennym. Takie prywatne zwycięstwo nad czasem. Nas dwojga. Albo raczej klęska – spoważniała.