Podstawowa różnica wieku pomiędzy siostrami wynosiła aż trzysta cztery dni, co wykluczało wspólne wędrowanie, ale w czasie jednych przenosin, Ozza nadrobiła dokładnie tę różnicę czasów, wypadła jej bowiem droga, która zajęła aż trzysta sześć dni, oczywiście zaliczona w poczet pobytu w następnej Krainie, podróż Hobeth trwała zaś jedynie dwa i dlatego pozostało im obu do spędzenia tyle samo dni. Skorzystały z tej szansy i odtąd nie rozstały się.
Trzystusześciodniowej drogi z Lalz do Tahl Ozza omal nie przypłaciła życiem. Zwykle zaopatruje się ludzi w żelazne racje na trzysta dni. Ozza dotarła do Tahl po sześciodniowej głodówce, pijąc brudną wodę, używaną wcześniej do mycia. Odtąd obsesyjnie bała się pragnienia. Swoją ciężarówkę zaopatrzyły w zbiornik wody, wystarczający na przeżycie czterystu dni.
Ozza rozsiadła się na kanapie z książką. Hobeth dokładnie oglądała zęby przed lustrem, a potem zaczęła dłubać w nich szpilką. Prawie wszystkie były jeszcze własne, może zachowała je dzięki tej przesadnej trosce. Ozza odnalazła zagiętą kartkę, gdzie wczoraj przerwała czytanie. Papier był pożółkły, kartki pozaginane, rogi zaokrąglone od wielokrotnego czytania. Czytała tę książkę od młodości, ale nie przebyła nawet pierwszych pięćdziesięciu stron. Treść i akcja rozwijały się autonomicznie, w miarę wnikania w sens przybywało faktów, zdarzeń, opisy nabierały barw.
Ciekawy świat gra się w jej wnętrzu… – pomyślała z dumą.
Jej pedantyczna natura wykluczała pobieżne kartkowanie tekstu. Dlatego ludzie w wykreowanym świecie wiedli życie intensywne, pełne przygód. Swą dokładnością obdarzała wszystkie światy zagnieżdżone, czytając cyklicznie wszystkie osiem książek. Nie myliła wątków ani bohaterów, byli przecież całkowicie jej tworami, więcej niż jej dziećmi.
Hobeth czytała pobieżniej, niecierpliwiąc się, co przyniesie dalsza akcja, ale zaszła w tekst niewiele dalej.
Nie było żadnej rozsądnej siły, która mogłaby oderwać Ozzę od ulubionej lektury.
Hobeth poszła do szoferki. Ona sama z największą niechęcią przerywała czytanie, wiedząc, że ta prosta czynność, zawiesza życie bohaterów i istnienie całego świata.
Po kilku bezowocnych próbach, rzężąc wysilonym silnikiem, wóz wreszcie wykopał się z nawianej zaspy. Zatrzymanie go w środku burzy pyłowej groziło ugrzęźnięciem. Ozza, zwykle uporządkowana i systematyczna, przejawiała czasem zdumiewającą beztroskę.
Hobeth chciała koniecznie przed nocą dotrzeć do Zatr. Ciężarówka właśnie pokonywała skalne miasto Fnorrah. Hobeth czuła się nieswojo. Zapragnęła, żeby Ozza towarzyszyła jej w szoferce, ale zaraz wyobraziła sobie jej gderanie. Obie umiały zadręczać się gderaniem. Może dlatego, że nie wyobrażały sobie życia osobno. Gdy wielkie zwycięstwo zostało odniesione, można było walczyć o rzeczy drobne, które z innej perspektywy są bez znaczenia.
84.
Wichura nie słabła. Ozza wyłączyła się zupełnie, czytała Gniazdo światów.
Wokół ścian pokoju ustawiono sfatygowane kanapy. Jedne składane, inne nie. Izby nie odnawiano od lat: ściany brudne; na suficie czarne plamy od klimatyzatora; firanki obrosły szarym kurzem. Poprzedni mieszkańcy opuścili mieszkanie z końcem wiosny, a Linda i Jack Lasco zamieszkali tu parę dni temu. Otyły i powolny Jack sprawiał wrażenie nieporadnego. Linda niska, o krótko przystrzyżonych włosach i okrągłej twarzy, była jego przeciwieństwem: energiczna i ruchliwa. Rozkwitała w towarzystwie. Oboje byli dokładnie zsynchronizowani, Krainy zmieniali tym samym transportem.
Nie byli sami. Na kanapie siedziała Gail Rottman. Jej mąż, Zbigen, z obrzydzeniem odchylił firankę, zerkając przez okno na mizerny lasek, spoza którego przeświecała tafla jeziora. Bardzo chudy, wysoki i pogarbiony, przypominał wodnego ptaka na patykowatych odnóżach. Roffmanowie zamieszkiwali drugą połowę parterowego domu nad jeziorem.
– Dom jest fascynującą formą terenu. To zdumiewające, że naturalną – powiedziała Gail, zerkając na męża.
Piątą osobą był Zekhe Gomesh. Parę dni temu przybył z Magaysch. Krótki czas pobytu sprawiał, że przebywający w każdej Krainie na ogół znali się od dawna. Gomesh należał do wyjątków. Dlatego chociaż niższy i starszy od Jacka, dla Lindy stanowił atrakcję najwyższego rodzaju. Dla niego przeznaczona była jej mimika i ożywienie.
– Kolega Jacka, Taylor – zaczęła Linda (Taylor był poprzednim obiektem jej zainteresowań, ale już przeniósł się do Tolzdamag) – twierdzi, że domy mogą być konstrukcjami sztucznymi. Mają zbyt skomplikowaną strukturę, żeby powstały całkowicie naturalnie.
– Powszechnie znany eksperyment pokazuje, że podczas tężenia lawy nasyconej gazem tworzą się pustacie o dowolnej wielkości i o dowolnie cienkich ścianach. Wysiłkiem technicznym można przecież zbudować obiekt przypominający naturalne formy terenu, ale to żaden dowód. Jest oczywiste, że praktyczni użytkownicy uzupełniali naturalną pustać o szyby, framugi czy drzwi. Teraz tego zaprzestano jako zbyt kosztownego i mało efektywnego. – Wysoka Gail, choć młodsza od Lindy, wyglądała poważniej. Pracowała w Urzędzie Ewidencji Ludności Godaab. Dla swojej rodziny bez trudu załatwiła przydział mieszkania z szybami. – Jest tak wiele niezamieszkałych domów w lasach i na stepie, że wydaje się niepodobieństwem, aby je wszystkie ktoś zbudował. – Gail miała dostęp do pełnych danych o ludności, trudno było z nią dyskutować. – Po drugiej stronie jeziora jest fabryka. Tylko częściowo zasiedlona, bo w wielu jej pomieszczeniach zalegają hałdy trujących związków chemicznych. Dla mnie to przekonywujący dowód, że jest naturalną, powulkaniczną formą terenu, Związki te stanowią pozostałość po erupcji lub zdeponowała je woda, podobnie jak odkłada złoża innych minerałów. Przeciętny dom jest prostszą i mniejszą kopią fabryki, Też jest formą naturalną. Także zatrucie jeziora jest wynikiem tych samych procesów wulkanicznych. Te same związki chemiczne – podsumowała pewnym siebie tonem.
– Ale pochmurno. Rano myślałem, że się poopalamy nad jeziorem – mruknął Zbigen. Palcami rozgarniał zmierzwioną brodzę i wyszukiwał pryszcze, które wyrastały pod włosami, Znalezionego ściskał dwoma palcami i z lubością, przez narastający ból wyczuwał, kiedy ciśnienie tkanki gwałtownie spada, gdy na zewnątrz wytryskuje kropelka żółtej ropy, a po niej leniwie wypływa większa kropla ciemnej krwi. Wycierał miejsce boju palcem, a następnie lokalizował kolejnego pry szcza. – Lubię Godaab, tu jest dobra pogoda. – W Magaysch było zimno i padało.
– Ty zawsze się wyrwiesz – zgasiła go Gail. – Przecież w Magaysch była zima, a potem wiosna…
– Podobno informacja genetyczna została zapisana sekwencją podjednostek jednego związku chemicznego, biopolimeru. – Linda chciała popisać się wiedzą przed Zekhem,
– Taylor tak twierdzi? – rzuciła Gail, a Jack posłał jej szybkie spojrzenie, nie pasujące do jego ospałości.
– Tak – ciągnęła niezrażona Linda. – Jest biologiem, a biolodzy mówią na tę sekwencję: Kod Życia. Myślę, że Imię Ważne można by nazwać Kodem Śmierci, przez analogię. Ja mam na Imię Ważne: Flo-Vor-Myz-lnt-Udda.
– I poznałaś jego sens? – Jack przejechał dłonią po pokrytej jasnym meszkiem łysinie. Powtarzał brodate dowcipy. Nie potrafił się powstrzymać, chociaż utrwalało to jego opinię jako niedorajdy.
Znaczenie Imienia Ważnego stawało się jasne dopiero po śmierci posiadacza. W przypadku Lindy oznaczało to: „Od ognia wywołanego przez walkę wywołaną przez mózg wywołany przez wnętrze wywołane przez piorun”. Co mogło oznaczać śmierć wywołaną przez nabyte w czasie burzy przeziębienie, które spowodowało gorączkę i majaki, a podczas nich zaplątanie się w prześcieradło i zrzucenie w czasie szamotaniny z prześcieradłem świeczki i pożar albo równie dobrze ciężkie porażenie prądem wywołujące zaburzenia zdrowia (i świadomości), w związku z tym bezładną szamotaninę i nie odnalezienie wyjścia z płonącego budynku. Mogło też znaczyć co innego.