Na koniec pozostaje jedynie radzić, abyście Państwo w miarę możności unikali Davidów, którzy właśnie przybyli z Lavath, gdyż jeden z nich może okazać się Davidem Śmiercią. A jeśli już… No cóż, jeśli już go znacie, to dbajcie o jak najlepszą z nim zażyłość, gdyż ponoć zwiększa to szansę przeżycia…
– Wyrwałem to, żeby matka nie zobaczyła. To jest syf.
Ja w to nie wierzę – skwitował Haigh. – Matka histeryzuje, a na dodatek trafiła na idiotę policjanta.
W telewizji właśnie pokazywali ofiary eksplozji na lotnisku. Łóżka w izolatkach obwieszone kroplówkami, lub kolorowymi przewodami. Następnie zbliżenie jednej z osób: szczelnie zabandażowana twarz, rurka wsunięta do nosa, wąskie szparki oczu, wywinięte, opuchłe wargi.
– Irma Rahm, P – mówiła spikerka – została ciężko poparzona w wypadku. Stała na końcu kolejki pasażerów, którzy właśnie przybyli z Lavath. Wczoraj po południu odzyskała przytomność. Można się z nią porozumieć.
Kamera zrobiła przeskok do innej z sal. Na łóżku leżał mężczyzna cały w gipsie.
– Walden Ravitzer, S, oprócz oparzeń ma złamany kręgosłup. Wydobyto go spod zwalonych konstrukcji. Także był jednym z pasażerów z Lavath oczekujących na odprawę celną. Obecnie jest przytomny i posiada czucie w obu nogach. Stan pozostałych ofiar jest zadowalający.
– Chwilami zaczynam wierzyć w to, co mówi Medvedec – powiedział Gavein. – Ta katastrofa prawie mnie przekonała. Dla ciebie to byłby niezły temat pracy mistrzowskiej. Lokalne zaburzenia prawdopodobieństwa zdarzeń w przestrzeni fizycznej.
– Myślisz? – Zadumał się Haigh. – Brzmi nieźle.
– Trzydzieści osiem, trzydzieści dziewięć – Ra Mahleine zaczęła głośno liczyć oczka. Oznaczało to, że chce dodać coś ważnego, ale nie może przerwać liczenia, żeby się nie pomylić. Miała na nosie nowe okulary w ładnej niebieskiej oprawie.
– Takiego osła to trzeba lać dechą po głowie. Po ciemieniu! – wybuchnęła, gdy już mogła. – Co głupi pomysł, to w łeb. Aż w końcu przestanie wymyślać.
Zaterkotał telefon. Gavein podniósł słuchawkę: znowu Medvedec.
– Lewis zmarł na zawał serca. To policjant, który przyjechał z Tobianym i ujął Haifana Tonescu, on zakładał Haifanowi kajdanki. Był tu też, kiedy wybuchł gaz i zginęła Gunda i dziewczynka Hougassianów.
Skończył, ale Gavein milczał, więc dodał:
– Poza tym nie było innych zgonów w Davabel.
38.
W wiadomościach wieczornych podano, że wskutek zatrucia organizmu, zmarła Irma Rahm. Stan Waldena Ravitzera pogorszył się. Przy obiedzie Edda oznajmiła, że znalazła się osoba chętna zamieszkać w pokoju po Heldze.
Nazajutrz w antykwariacie głównym tematem rozmów był tajemniczy David Śmierć. Oczywiście, obie pracownice czytały artykuł z „Kuriera”. Gerda wyobrażała sobie, że David Śmierć musi być zabójczo przystojny. Agtha żartowała, że to z pewnością jest Gavein i w związku z tym powinna zostać jego żoną, aby zabezpieczyć się przed nieszczęśliwym wypadkiem. Gavein odburknął tylko, że zdążył się już ożenić. Wilcox był zbyt zaabsorbowany książką, by włączyć się do rozmowy. Gavein obawiał się kolejnego telefonu od Medvedca.
Niestety doczekał się – przed samym końcem pracy. Medvedec mówił innym tonem.
– Wreszcie jest inny przypadek zgonu niż dotychczasowe – powiedział. – Nie należy cieszyć się z czyjejś śmierci, ale moim zdaniem passa została przerwana. Zmarła Solobina. Ta aktorka filmowa z rozbieranych ról. Wczoraj miała wypadek samochodowy. Jazda z nadmierną szybkością. We krwi sporo alkoholu. Dzisiaj rano zmarła, nie od – I zyskawszy przytomności.
– Ostatnio oglądałem ją w jednym czy dwóch filmach z Maslynnają – Gavein powiedział cicho, aby któraś z dziewczyn nie usłyszała…
– Zaraz, mówi pan: Maslynnaja… Maslynnaja przerwała zdjęcia na wybrzeżu, żeby przybyć na pogrzeb Solobiny. Może jeszcze zdążę – Medvedec odłożył słuchawkę.
Wieczorem poznali nową lokatorkę. Okazała się nią Anabel. Zapanowało niezręczne milczenie, gdy Ra Mahleine, przyprowadzona pod ramię przez Gaveina, zasiadła do obiadu naprzeciw niej.
Pierwsza odezwała się Anabel.
– Cześć, Dave – powiedziała do Gaveina. – My się już znamy – dodała patrząc na Ra Mahleine. Gavein wyczuł jak żona pręży się i napina, jakby chciała rzucić się Anabel do gardła. Mimo że wyższa, Ra Mahleine była osłabiona chorobą i nie miała większych szans w starciu z wyszkoloną strażniczką. Ponadto wysokie stanowisko Anabel mogło skomplikować sytuację w razie bójki.
Haigh uprzedził wszystkich.
– Pani była strażniczką Magdaleny, prawda? – zaczął i nie dając jej czasu na odpowiedź, kontynuował: – Ja za trzynaście lat mam przenieść się do Ayrrah. Tam czarni mają zero w paszporcie, a rudzi trójkę. Czy mogłoby się zdarzyć, że byłbym pani strażnikiem na kwarantannie?
– Raczej nie. – Anabel była zła, bo została wytrącona z uderzenia, a ponadto jakiś czerwony ośmielił się ją zaatakować, zanim należycie ustawiła relacje ze współlokatorami. – Kobietami zajmują się strażniczki. One są czerwone. Ja nie jestem strażniczką. Ja kieruję działem.
– No, proszę… Te złośliwe pomówienia – Haigh uśmiechnął się obłudnie.
– Dotąd nie mogę wrócić do zdrowia po tym jej kierowaniu – powiedziała Ra Mahleine. Do pewnej granicy nie musiała obawiać się starć słownych. Była żoną wpisaną do paszportu Gaveina.
– Jest mi przykro z powodu tego, co zaszło – powiedziała Anabel. – To zwykła procedura. Taka jest moja praca.
– Obecnie katujesz inną dziewczynę w ramach zwykłej procedury? – zapytał Haigh.
Anabel go zignorowała.
– Przyznaj, Anabel – Ra Mahleine zwróciła się bezpośrednio do niej. Z lubością zaakcentowała imię, gdyż dotąd zawsze musiała zwracać się: „Pani kierowniczko, melduje się numer 077-12-747” – że traktowałaś mnie ze szczególną troską i zainteresowaniem służbowym. Swoją drogą, to imię: Anabel, takie lokalne, będzie zabawnie brzmiało w Ayrrah. Chociaż nie, przecież dadzą ci fajny numer i koniec.
– Ty! Uważaj, na co sobie pozwalasz! – Anabel na chwilę straciła panowanie nad sobą. Na dodatek, wpajana od dzieciństwa reguła jasno mówiła, że ona sama była ledwie pierwszy raz wcielona, a znienawidzona więźniarka już drugi.
Milczeli. Anabel jadła, wycierała usta, zachowywała się swobodnie, pewna swojej pozycji. Była górą, siedząc naprzeciw swojej byłej ofiary. Parę drobnych docinków swobodnie odparła.
– Domyślam się, Anabel, dlaczego tu się sprowadziłaś – powiedział Gavein. – Wykorzystałaś swoje kontakty służbowe i wyciągnęłaś z archiwum nazwisko domniemanego Davida Śmierci. Drżysz o swoją skórę. Chcesz przebywać bliżej Davida Śmierci, żeby zwiększyć szanse przeżycia, prawda?
– Też mi coś! – Anabel prychnęła. Po obrusie poleciały kropelki sosu spaghetti.
– Przecież wiesz, że to właśnie Dave jest Śmiercią – powiedział Haigh. – Popatrz, jakie ma ostre białe zęby.
– Z pewnych rzeczy się nie żartuje – wtrąciła się Mryna.
– Ależ ja nie żartuję – powiedział Haigh. – Śmierć ma białe ostre kły i nimi kłapie.
– Wkrótce będzie świecić białym czerepem, jak do reszty wyłysieje na czubku głowy – Gavein teatralnie wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Ale mu jeszcze czerepu nie widać – dodała Ra Mahleine. Lekko podrapała Gaveina w czubek głowy, tam, gdzie miał najrzadsze włosy. – No, to jeszcze trochę pocieszysz się swoim nędznym życiem, Anabel. Ale co wieczór mu się przyglądaj, bo jak zobaczysz, że kościany czerep już prześwieca…
Tym razem Anabel dostała celne trafienie. Milczała.
– Lorraine ma zwolnienie do końca przyszłego tygodnia. Ale czuje się już zupełnie dobrze i mogłaby wpaść, pomóc pani w gospodarstwie domowym – wtrąciła się znowu Mryna. Była kochającą matką i uwierzyła w artykuł z „Kuriera”. – Nie trzeba jej płacić. To tak z dobrego serca. Córka chętnie pomoże, dobrze?
– Co ty na to, Manule? – przetłumaczył jej imię. – Chcesz mieć czerwoną i… sympatyczną pomocnicę? – Jego śmiech i celowe szczerzenie zębów zmroziło Anabel i Mrynę.