Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czuję, że ten zatward nie chce mnie puścić.

– Niby dlaczego efekt miałby zatrzymać się przy powierzchni Ziemi? Jeśli czas zwalnia w nieobecności masy, to powinien przyspieszać w pobliżu. Zauważyłeś, że wybrzeże to kilkusetmetrowy klif? A do statku zjeżdżasz windą?

– Nigdy nie byłem na brzegu.

– Ja też nie, ale tak napisano w podręczniku.

– Masz rację – włączyła się Ra Mahleine. – Winda zjeżdża tunelem wydrążonym w skale. Gna bardzo szybko i bardzo długo. Trzeba uważać, żeby nie wysunąć ręki, bo kosz windy jest niezbyt wysoki, a do środka upychają po pięćdziesiąt, sześćdziesiąt osób. Na powrotną windę, w Davabel, musiałam czekać miesiąc. Dodatkowa kwarantanna.

– Widzisz, Gavein?

– W głębokich kopalniach górnicy powinni pracować bardzo wydajnie. – Uwaga Gaveina nie była szczególnie odkrywcza.

– Niekoniecznie. Przecież im głębiej wchodzisz w Ziemię, tym grawitacja słabsza. Policz grawitację od bryły rozciągłej, to się przekonasz. W głębi toczy się gra pomiędzy zależnością zwolnienia czasu od odległości, a spadkiem masy, a który z tych efektów dominuje, nie wie nikt. Ale w kopalniach, nawet głębokich, nie zaobserwowali widocznych zmian.

– A dlaczego niby efekt na powierzchni morza ma być silniejszy niż pod ziemią na tej samej głębokości? – Gavein nie był przekonany.

– Rachunek całkowy. Gryzłeś to kiedyś? Pion wyprawia dziwne rzeczy w pobliżu brzegu morza – tłumaczenie Haigha straciło klarowność, a jego twarz pokryła się kropelkami potu, jak kiedyś twarz Haifana.

– Może by napisać list do Milla z zapytaniem? – Gavein podsunął koło ratunkowe.

– Mill jest z naszego kolegium. Pogadam z nim, jak wróci. Wyjechał robić badania terenowe.

Rozmowę przerwało nadejście Fasoli, który stanął w drzwiach, dziobaty jak zwykle, ponury jeszcze bardziej niż zazwyczaj, a na dodatek żuł gumę.

– Chodź, Grzebień – powiedział, przestępując z nogi na nogę. – Tylko nie zapomnij parasola, bo dzisiaj na nich kolej.

30.

Haigh wrócił z kina cuchnący i zły – tamci oszukiwali. Sikali do worków z folii i rozrzucali je po sali. Wrzucił swoją wspaniałą kurtkę do pralki. Edda niecierpliwiła się: tylko Throzzowie i gospodarze czekali na kolację.

Wreszcie przyszedł Haifan. Położył na stole przed sobą młotek i poduszkę. Nie czekając dłużej, Edda wniosła pastę.

– Jedzmy już. Inni nie przyjdą – powiedział Haifan.

Mówił spokojnie, ale wszyscy spojrzeli na niego.

– Młotek nie jest mi już potrzebny. Jest jeszcze mokry, bo go płukałem. Niestety, poszewkę z poduszki trzeba będzie przeprać. Zupełnie zaśliniona, chociaż zdążyła podeschnąć. Mam nadzieję, że wsyp nie zawilgnął.

– Haifan, dlaczego inni nie przyjdą? – zapytał Gavein. Widelec Ra Mahleine rytmicznie stukał o talerz. Gavein lekko ujął jej dłoń. Powstrzymał drżenie.

– Kochany nerwusie, Haifan żartuje.

– Ja nie żartuję. Oni nie przyjdą. Zjedzcie spokojnie obiad.

– Zajrzę do Hanningów, zobaczyć co z nimi – powiedział Gavein.

– Po co tam teraz chodzić? – Haifan pokiwał głową. – Nie zjesz potem obiadu. Myślę, że wreszcie rozwiązałem problem. Oni cierpieli w złych wcieleniach, a teraz wrócą w nowych, lepszych. Nie ma sensu zastanawiać się, kim byli poprzednio.

– Haifan, czy oni nie żyją? – Gavein zadawał ryzykowne pytania, ale wyczuwał, że Haifan nie zaatakuje.

– Nie można umrzeć. Oni nadal trwają w kręgu nieustannych narodzin. Ich ciała obrócą się w inne istoty żywe. Włączyły się w obieg biomasy, choć przecież stale w tym obiegu brały udział. Należało tak zrobić, aby im pomóc. Oni nie potrafili zdziałać nic dobrego w obecnych wcieleniach. Skrzywdzili Magdę, Fatimę i innych białych. Duch Czarny i Duch Czerwony kazali mi to zrobić. Powiedzieli mi, że Hanningowie wyczerpali już swój poziom energii w tym wcieleniu, więc powinni powrócić w innym, może już jako Czarni. Duch Biały został urażony i musiałem go przebłagać, żeby nie zapanował nad Davabel.

Pogląd, że człowiek wciela się wiele razy, za każdym razem w inne ciało, wynikał z obserwacji, że na ogół ludzie nie byli w stanie poznać wszystkich czterech Krain, bo ich życie było zbyt krótkie. Powszechnie sądzono, że człowiek rodzi się cztery razy, za każdym razem w innej Krainie. W ten sposób każdy mógł zaznać dobrego i złego w sprawiedliwej proporcji. Nie było jasności, ile pamięta z poprzednich wcieleń oraz w jakiej kolejności rodzi się w poszczególnych Krainach. Na ogół uważano, że najwyższe stanowiska zajmują wcieleni trzeci albo czwarty raz jako najdoskonalsi, którzy zgromadzili najwięcej doświadczenia i mądrości. Po czwartym wcieleniu człowiek powinien, dla symetrii świata, rozpłynąć się w nieistnieniu, bo z nieistnienia się kiedyś wyłonił.

Dodatkowo, davabelska reguła wcieleń mówiła, że można rozpoznać numer wcielenia. Otóż kategoria obywatelska w dowodzie osobistym zawsze wzrasta po przybyciu do nowej Krainy, a osiągnąwszy trójkę, w następnej Krainie zostaje wymazana. Im później następuje wyzerowanie kategorii, tym doskonalszym jest się człowiekiem. (Nie wszyscy dożywają sędziwego wieku, więc doskonalszym statystycznie rzadziej wymazywano kategorię).

Gavein nigdy nie zastanawiał się, ile razy wcielił się on sam, a ile razy Ra Mahleine.

– Nie ma kogoś takiego jak Duch Biały czy Duch Czerwony, Haifan – powiedział Gavein.

– Mylisz się, Dave. Jest ich wielu. Każda ulica, każda aleja, każde zjawisko ma swojego Ducha. Dzięki temu wszystko może się dziać. Duchy popychają samochody, uruchamiają telewizor, wyciągają słońce zza horyzontu. Któż inny potrafiłby robić coś takiego? To mnie duchy wybrały na powiernika. Mówią mi o swojej pracy, o swoich kłopotach, o tym, jak niektórzy ludzie utrudniają im pracę. Przychodzą do mnie co noc. W Davabel obraża się Ducha Białego. Dlatego jest zagniewany. Powiedział mi, że planuje opanowanie Davabel, by utrzeć nosa czarnym. Po co się wyrywać z tym, kto lepszy, nie? Wystarczy zajrzeć do paszportu, żeby było wiadomo, czyje wcielenie jest bardziej, a czyje mniej wartościowe. To nieszczęście, że ktoś wcielił się w białego, po co go jeszcze poniżać?

Zwykle pewna siebie i władcza Ra Mahleine była przerażona. Jej dłonie były zimne i wilgotne, drżały.

– Powiedz Gavein, czy ja wyglądam jak paranoik? – Haifan stale się do niego zwracał. Może dlatego, że odezwał się na początku i tym ściągnął na siebie jego uwagę.

– Nie wyglądasz. Nie masz mętnego wzroku. Mówisz wyraźnie, zrozumiale, całymi zdaniami. – Gavein nie musiał kłamać.

– No, jedzcie, jedzcie… Nie chcę, żeby obiad wyglądał tak jak wczorajszy.

– Haifan, wyjaśnij nam wszystko, bo jesteśmy trochę przerażeni – powiedział Gavein. Inni milczeli.

– Dobrze, ale jedzcie. Potem zadzwonię na policję, bo chociaż prawo nie ma sensu, uszanuję je. Ludzie muszą przecież w coś wierzyć, dlatego jest potrzebne. Prawda, Gavein?

– Ja też szanuję prawo, chociaż czasem wymaga to poświęceń.

– No, właśnie. Zgrabnie to powiedziałeś – skinął głową. – Opowiem wam wszystko, ale jedzcie. Muszę się tym podzielić z wami, muszę opisać swoją misję.

Już nikt nie sprzeciwił się jego żądaniu, chociaż nitki spaghetti sztywniały w gardle jak druty.

– Było już po trzeciej, wtedy noc jest najciemniejsza. Leżałem na łóżku i patrzyłem w sufit. Od kilku nocy nie udało mi się zasnąć. W sąsiednim pokoju spał ten pomiot, morderca swego brata.

– Jego też? – Edda ze świstem wypuściła powietrze z ust.

– Tak. Dobrze mu zrobi, jak wcieli się w gorszego człowieka, w białego. Za spalenie Aladara. – Odchrząknął i ciągnął dalej: – Wtedy przyszedł Duch Biały. On zawsze wychodzi z szafy. Był promienisty, miał niebieskie oczy i żółte włosy. Powiedział: „Dlaczego Hanningowie mi to zrobili? Źle się dzieje w Davabel i będę musiał coś z tym zrobić”. Pomyślałem, że i ja nie mogę pozostać obojętny. Wtedy zza firanki wyszedł Duch Czerwony. Miał włosy płomieniste i oczy gorejące zielenią, powiedział: „Tak właśnie zrób”. Zapytałem go, jak mam to zrobić, a on odpowiedział: „Duch Czarny ci powie”. Dołączył do nich Duch Czarny i rzekł: „Masz ich uciszyć, aby nie gniewali innych duchów. W przeciwnym razie odbiorą mi Davabel, a czarni będą mieli kreskę zamiast trójki w paszporcie. Dlatego weź młotek Eddy, którym miałeś powbijać gwoździe do powieszenia obrazów, weź też poduszkę”. Potem przyszły do mnie duchy młotka i poduszki i wyjaśniły mi szczegóły. Poszedłem do Hanningów. Drzwi były otwarte, Ian przeczuwał, że wypełniają się jego dni plugawe i nie próbował się ukryć. Spał na boku i miał otwarte usta. Hanningowa spała na wznak i chrapała jak zarzynana. Z koszuli wysunęła się jej blada długa pierś i zwisała na bok. Pomyślałem, że Hanningowa będzie się rzucać i może obudzić Hanninga, więc zacząłem od niego.

19
{"b":"100695","o":1}