Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Strażnicy zgasili główne światło i wyszli. Znów był zwykły półmrok. Nowy stał niezdecydowany i drżał jak galareta. Płakał. Trzymał w rękach worek z dobytkiem. Tłusty brzuszek podskakiwał mu w takt szlochów.

Jaspers zauważył, że Lepco dostał stare, rozlatujące się trepy, które będzie musiał zszywać.

– Zabrali mi kartę kariery. Jak tak można? – szlochał Lepco. – A w Darah byłem dobrym księgowym.

– Wszystkim zabierają – mruknął Jaspers. – Wyłaź na górę i śpij, bo jutro będziesz harował od rana.

Nowy dalej popłakiwał, aż brzuszek chciał mu wyskoczyć spod pidżamy.

– Słyszysz puchlu, co powiedział mój kolega?! – zadudnił Krivyj. – Szoruj na górę! Bo jak cię kopnę w dupę, to tak polecisz, że ci się szczeble pomylą!

Fakt, że nazwał Jaspersa kolegą, oznaczał awans w hierarchii Krivyja i było pewne, że dopóki nie zapomni, nie będzie znęcał się nad Jaspersem.

– Kopać? Starego człowieka kopać? Ja mam prawie pięćdziesiąt dwa lata.

– Chyba mu przyłożę na dzień dobry… bo mu ta histeria nie chce przejść. Trzeba pomóc gościowi. – Krivyj zaczynał normalne przygotowania do ataku. Wyraźnie brakowało mu ruchu.

Na szczęście dla siebie, Lepco wspiął się wreszcie po trzeszczącej drabinie na pryczę pod samym sufitem.

80.

Poranne, obowiązkowe ćwiczenia były rzeczą, której Jaspers nie znosił. Codziennie na dziedzińcu przed barakami, jedynie zimą w niedogrzanej sali gimnastycznej, na zimnym parkiecie, w smrodzie potu. Każdy przynosił własnoręcznie uplecioną ze sznura konopnego matę do ćwiczeń, boleśnie drapiącą w plecy przez cienki drelich pidżamy.

Słońce tak wczesnym rankiem ledwie zdołało wysunąć tarczę ponad horyzont. Niedawno skończyły się roztopy i od gleby ciągnął wilgotny chłód.

Skończyli ćwiczenia w staniu, obecnie Jaspers wyciągnięty na wznak, zapamiętale machał nogami w takt komend strażnika.

– Na raz – nogi złączone i wyprostowane do góry na piętnaście centymetrów, na dwa – w dół, podnieść się do siadu na trzy i położyć na wznak na cztery.

– Raz… dwa… trzy… cztery… – odliczał strażnik. – Hm… hm… hm… osiem… – Odliczanie zaczynało go nudzić.

Mnie też się nudzi – pomyślał Jaspers. – Mogę przestać…

– I…! I… I… dwanaście. – Dzisiaj ćwiczenia prowadził Lasaille.

Jaspers sapał z wysiłku.

– Szesnaście… dwadzieścia… – Lasaille zrezygnował ze spójników udających liczby. Mówił, zachowując proporcjonalne odstępy czasu.

– Dwadzieścia sześć… trzydzieści jeden… – ciągnął.

Popierniczyło mu się… – stwierdził Jaspers i podniósł się.

– Co jest, Jaspers?

– Pan strażnik pomylił się – zameldował.

– Dlaczego?

– Ani dwadzieścia sześć, ani trzydzieści jeden nie są podzielne przez cztery.

Lasaille milczał, stukając pałką w dłoń.

Obrzydliwy uśmiech triumfu wypływał, znikał i znowu wypływał na twarz Krivyja. Nie rozumiał słów Jaspersa, ale wyczuwał, że to był błąd i Jaspers zdrowo podpadł, a słuszna kara go nie minie. Lepco, czerwony jak burak, łapał ustami powietrze jak ryba wyrzucona z wody. Dla niego ćwiczenia były walką o życie i chwilowa przerwa pozwalała nieco uciszyć serce walące jak oszalałe.

– Pracownik Jaspers – wycedził Lasaille, a Jaspers wyprężył się jak struna.

– Tak jest, panie strażniku – wyszczekał.

– Zgłosicie się po ćwiczeniach w biurze strażników.

Paskudne zadowolenie nie opuszczało nieforemnej gęby Krivyja.

81.

Z baraku, w którym mieściło się biuro strażników, Jaspers wracał późnym wieczorem. Przez cały dzień rozwiązywał skomplikowane testy matematyczne lub zagadki logiczne. Był zmęczony, ale szczęśliwy. Wiał chłodny, marcowy wiatr. Skulony z zimna, ściskał za pazuchą drogocenne zawiniątko: prawdziwą książkę.

„Macie, weźcie tę książkę na własność”, dźwięczały mu w uszach słowa Lasaille’a. Wprawiał w dumę otrzymany awans na sekretarza baraku, oznaczający z rana dwie godziny snu więcej i wieczorem mniej pracy również o dwie.

W baraku jeszcze się świeciło. Krivyj siedział na pryczy i moczył rękę w garnku z wodą. Na widok Jaspersa uśmiechnął się niechętnie.

– Całą dłoń mam porozbijaną – użalił się. – Na takim cholernym karpielu. Szkoda ręki. – Z uwagą obejrzał swoją dłoń.

Przy zlewie, koło okna, stał Truba i podtrzymywał słaniającego się Lepco, który płukał twarz pod kranem. Spływająca woda miała kolor różowy. Drelich jego pidżamy był mokry. Lepco zmywał brunatne plamy i wysmarkiwał z nosa czarne skrzepy.

Szlochając, cicho rozmawiał z Trubą. Było już po wieczornej egzekucji. Zdarzało się to regularnie, tylko ofiarą był coraz kto inny. Fajrant zawsze doprawiała szczypta strachu, że właśnie dziś wypadnie zderzenie z twardymi pięściami Krivyja.

Zwykle Jaspers nie zareagowałby, nawet ucieszyłby się, że nie on oberwał, ale dziś był wyjątkowy dzień, a poza tym żal mu się zrobiło nowego.

Stanął na rozstawionych nogach naprzeciwko Krivyja i ryknął na cały głos jak strażnik:

– Starszy pracownik Krivyj! Baczność! Zameldować się!

Krivyj drgnął, aż woda wychlapnęła z garnka.

– Ja ci…! Ja cię…! – zadudnił, z nienawiścią patrząc na kolejną ofiarę. Nie spuszczając wzroku z Jaspersa, po omacku odstawił za siebie garnek. Znowu rozlała się woda.

– Uważaj, do kogo mówisz! – ryczał Jaspers, zmagając się wzrokiem z Krivyjem. – Spierdalaj z tego łóżka, ty cholerna kupo mięsa!

Na sali zapanowała cisza jak makiem zasiał, od trzech miesięcy, odkąd Jaspers przybył na salę, nikt nie ośmielił się mówić tym tonem do Krivyja, nawet strażnicy traktowali go lepiej niż innych więźniów.

– Ja cię… zabiję…! – wychrypiał czy wyrzęził w końcu Krivyj.

– Baczność! Do kogo mówię!? Zwracaj się do mnie: panie sekretarzu! – ryczał dalej Jaspers, uświadomiwszy sobie, że wprawdzie Krivyj dostanie głodniaka i dwanaście kijów, ale wcześniej zdąży go poturbować. Dla pewności machnął mu przed nosem rękawem z trzema naszywkami oznaczającymi funkcję sekretarza.

– Cco…? – Do Krivyja wolno docierała wypowiedź Jaspersa. – Sekretarzu…? – Energia wypływała z niego, jak powietrze z przekłutego balonu. Powoli, niezdarnie wydobywał swoje niedźwiedziowate ciało i ospale się prostował.

– Słuchajcie no, gówno Krivyj! – powiedział Jaspers. Było to kolejne wyzwanie, chciał zgnieść przeciwnika. – Śpicie na dolnej pryczy z lampką nocną… a lampka nocna służy do czytania, do pracy umysłowej sekretarza.

Krivyj nie przerywał; milczał, łypiąc spode łba; znów zbierał się wewnętrznie.

– Przeniesiecie się na moją, dotychczasową pryczę i weźmiecie swoją pościel. Wymienicie też materace, bo nie będę sobie dupy moczył w waszej rozlanej, brudnej wodzie… I leżeć mi tam spokojnie, żeby mi się nie sypało na głowę albo na książkę. Bo za niszczenie mienia zakładowego dostaniecie głodniaka. Zrozumiano?!

Krivyj skinął głową. Funkcja sekretarza była ważna: zapisywał wyniki pracy, więc mógł je zaniżać, a wtedy wymierzano przykre kary.

– Wykonać.

– Tak jest, panie sekretarzu.

W sali panowała głucha cisza.

47
{"b":"100695","o":1}