– Słuchaj Medvedec: Pozostały trzy godziny do zmroku. W tym czasie mają tu przybyć twoje ekipy. Wywieźć ciała, wysprzątać dom, pomalować ściany, potem umyć podłogi i wnieść nowe meble, także przywieźć żarcie. Moja żona jest zbyt słaba, żeby spać na ulicy, więc musicie zdążyć przed zmrokiem. Tyle chcę od Davabel. Ponadto macie ogłosić w telewizji całą prawdę o Komitecie Obrony i planie Thompa, o bombardowaniu ruin Urzędu Naukowego też. Jutro mamy dostać lekarstwa dla Ra Mahleine. Nott ma przyjechać z wizytą. Tylko bez żadnych sztuczek. Wiesz przecież, czym się skończą…
– Nie jestem idiotą, Throzz. Z mojej strony nie musisz się obawiać podstępu… Badam to zjawisko od początku, a obecnie nie mam nad sobą żadnego utytułowanego i poobwieszanego orderami głupka. Śledztwo prowadzi naczelny prokurator Davabel.
– Chciałbym w to wierzyć – mruknął Gavein. Mógł sobie wyobrazić zbyt wiele scenariuszy, kiedy sprawy znów przybrałyby taki bieg jak poprzednio.
– Jest dodatkowy problem: Jedna z lokatorek ocalała przed siepaczami Thompa. Nazywa się Lorraine Patrie.
Zostanie przy nas, aby opiekować się Ra Mahleine, a także dlatego, że ci, którzy oddalili się ode mnie, umierają zastraszająco szybko. Chcę ją ocalić. Urządzicie jej sypialnię na parterze i osobny telewizor, żeby się nie narzucała. Dla nas urządzicie apartament od frontu.
– W porządku, Throzz. To wszystko? Ludzi już wysłałem, będą dwie kontenerowe ciężarówki z meblami i ekipą. Kordon przekroczą na 5665 Alei od zachodu. Białe kontenery.
– Dobrze. Czekam. – Gavein odłożył słuchawkę. Pozostało wierzyć w rozsądek rządzących Davabel.
67.
Wkrótce dotarły zapowiedziane ciężarówki. Obydwa wozy zatrzymały się przed bramą. Najpierw przeprowadzono rutynową procedurę policyjną. Błyski fleszy widać było przez okna. Potem kolejno wyniesiono na noszach pięć ciał w plastikowych pokrowcach i załadowano do karetek. Do akcji wkroczyły ekipy porządkowe. Jedni wynosili meble, inni wstawiali szyby, myli ściany i podłogi. Następnie zrywali wykładziny i automatycznymi rozpylaczami malowali ściany. Gavein naliczył przynajmniej dwudziestu robotników. Ponieważ farba miała schnąć godzinę, przerwali pracę. Niektórzy palili papierosy. Wszyscy byli zamaskowani.
Jeden z nich podszedł ku Gaveinowi i kobietom. Przez szparki nałożonej, czarnej maski widać było błyszczące oczy.
– Pan jest David Śmierć?
– Tak – Gavein zasłonił sobą żonę.
– Nie. Ja nic… Chciałem tylko spojrzeć panu w oczy. Ekipa Medvedca była szybka i sprawna. Gdy ściany podeschły, jedni kładli nową wykładzinę, inni lakierowali framugi.
– Będziemy spać w nowym apartamencie.
– Lepiej niech się pospieszą, bo zsikam się na tę książkę.
Ra Mahleine od godziny siedziała na Gnieździe światów. Oboje uznali wcześniej, że będzie to najlepsze miejsce: pod wyściełaną poduszką fotela na kółkach.
Robotnicy już wnosili meble. Gdy zakończono prace, do Gaveina podszedł jeden z nich. Zasalutował.
– Porucznik Adams. Mam dla pana list od pułkownika Medvedca. – Podał zaklejoną kopertę.
Gavein rozerwał ją palcem. Wyjął złożoną we czworo kartkę dokładnie zapisaną drobnym, niewyraźnym pismem:
Szanowny panie Throzz,
wybrałem tą formą rozmowy, aby uniknąć zwłoki, zanim wiadomość zostałaby odnotowana i przemielona przez naszą machinę organizacyjną. Większość z przekazanej informacji nie jest poufna, niemniej proszą nie przesyłać odpowiedzi. Chciałbym uniknąć nużących konsekwencji służbowych.
Z pewnością zetknął się pan wcześniej z doktorem Ornerem Ezzirem, fizykiem z UN-u, choć może Pan go nie zapamiętał. (Mógłby pisać zwięźlej – pomyślał Gavein). Ezzir zginął w czasie trzęsienia ziemi, ale wcześniej, na jednym z naszych zebrań przedstawił tezę, że nikt oprócz Pana nie jest w stanie rozwikłać zagadki epidemii zgonów.
Nie pamiętam jego uzasadnień – widocznie ich nie zrozumiałem lub były to domysły – Ezzir był intuicjonistą, a wtedy wysłuchiwaliśmy wszystkich domysłów.
Tym niemniej proszę, aby Pan nie zajmował się czymkolwiek innym, jak tylko próbą zrozumienia przyczyn swojego fenomenu. Może uda się Panu znaleźć klucz do wyjaśnienia przyczyn tragedii Davabel.
Gwarantuję, że tym razem nie ma pułapki. Stwarzamy Panu idealne warunki do życia i myślenia. Instalujemy trzy aparaty telefoniczne: biały – to ogólny, miejski, może Pan mówić z dowolnym numerem w mieście – ale będzie on na podsłuchu; beżowy – to gorąca linia ze mną albo z naukowcami naszego komitetu, mamy do dyspozycji speców z różnych dziedzin; czerwony jest najważniejszy – to gorąca linia z prezydentem, został zainstalowany na życzenie jego biura.
W pańskim apartamencie jest telewizor z programem ogólnym Davabel, ale na kanale trzydziestym trzecim można oglądać program przygotowany specjalnie dla Pana – filmy z aktorami i statystami, którzy dawno już nie żyją, wyniki naszych badań, hipotezy dotyczące Pana działalności – jak w UN-ie, ale uczciwie, bez przemilczeń. Oczywiście, nie możemy nic nakazać, ale prosimy o oglądanie tego programu, by zminimalizować efekt epidemii.
Ostatnia sprawa to oddział morderców. Mordercy okazali się bohaterami. Sierżant Kusyj z Olszovskym wyciągnęli transporter opancerzony ze środka pożaru. (Ratowali własne tyłki… – pomyślał z niechęcią Gavein). Obaj są ciężko ranni, reszta podejrzanych spłonęła. Zamierzają ich odznaczyć. Będą problemy: prestiż armii, itp. Jednak prokurator przyjedzie na pewno i przesłucha świadków.
Jeszcze jedno: telewizor na dole, przeznaczony dla pani Patric, będzie odbierał wyłącznie program ogólny.
Załączam wyrazy szacunku i wiary, że również Pan dołoży starań, aby oddalić to dziwne nieszczęście, które spadło na Davabel.
Frank Medvedec
Dlaczego niby ja mam rozwiązać tę tajemnicę? – pomyślał. – Zwieźli do UN-u najtęższe umysły Davabel, badali, analizowali, trzymali mnie tam trzy tygodnie i nic. W końcu zbombardowali ruiny. Przecież ja nie mam żadnych dodatkowych danych o tym zjawisku. Mogę znaleźć rozwiązanie tylko przypadkiem, jak każdy z ulicy.
Złożył kartkę we czworo.
Co ja zbombarduję, jak nie znajdę rozwiązania? – uśmiechnął się złośliwie. – Swoją drogą, nieźle muszą sobie patrzeć na łapy, skoro sam szef chwyta się takich sztuczek, a może ta cała sprawa została uzgodniona – zamyślił się Gavein.
Można było znów się wprowadzić. Gavein został oficjalnie poinformowany o telefonach i telewizorach.
– Brzydkie meble, dobrane bez sensu i nie pod kolor, chociaż kosztowały kupę państwowych pieniędzy – podsumowała Ra Mahleine.
To prawda. Wyglądało, jakby ktoś kupił po kolei wszystkie najdroższe klamoty z najbliższego sklepu meblowego.
Był to dziwny wieczór. Pierwszy od niepamiętnych czasów, spędzany w umeblowanym mieszkaniu i pierwszy od trzech tygodni, który spędzali razem. Telewizor grał bardzo głośno do późna, ale nikt go nie oglądał. Ra Mahleine, siedząc na kanapie, po dawnemu robiła na drutach i starannie liczyła oczka. Nużąca i jednostajna robota, którą lubiła, wciągała ją na tyle, że mogła oderwać się od wspomnień ostatnich dni.
Lorraine bezmyślnie patrzyła w ekran. Dostała potężną dawkę środków uspokajających, jednak nie usnęła. Lepiej było ją mieć na oku.
Gavein rozsiadł się wygodnie w fotelu.
Może przynajmniej zdołam rozwikłać zagadkę Wilcoxa – pomyślał i sięgnął po Gniazdo światów. – Co też on znalazł w tej książce?
Zanim otworzył tłoczoną w kamyki mozaiki okładkę, poczuł luby prąd płynący od książki przez palce do swojego wnętrza. Lubił książki, szczególnie te starannie oprawione, wypieszczone rękami drukarzy.
Po samobójstwie Wilcoxa książkę czytał Haigh. Potem, gdy został zamordowany, Ra Mahleine znalazła ją wśród jego rzeczy. Odtąd nie rozstawała się z nią. Dla ochrony przed ewentualną rewizją uszyła specjalną kieszeń we wsypie poduszki i co noc tam wkładała książkę.