Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Co?!

– Jeśli masz gdzieś w pobliżu telewizor, to go włącz.

– Nie mam.

– …w wybuchu bomby zginęli: Clinton Prado, P, Miriam Ohindez, S oraz Lopez de Gabriel, S – Gavein powtarzał do słuchawki wiadomości z ekranu. – Ed Tayley, C, zmarł w karetce, w drodze do szpitala. Kilkanaście osób odniosło drobniejsze obrażenia. Bombę podłożono w wiązance kwiatów. Zbyt wiele zbiegów okoliczności, Frank – powiedział Gavein.

Potem na jakiś czas się uspokoiło. W antykwariacie Gavein starał się przesiadywać na zapleczu, aby przypadkiem nie zapamiętać lub, co gorsze, nie nawiązać bliższej znajomości z którymś z klientów. Wywołało to niechęć wypłoszonego ze swej kryjówki Wilcoxa. Gdyby Gavein mniej interesował się swoimi kłopotami, zauważyłby, że Wilcox przychodzi do pracy brudny, nie ogolony, blady z niewyspania, z podkrążonymi oczami. Nadal obsesyjnie czytał Gniazdo światów.

Wieczorem do ich domu przyszedł drobny, chudy człowieczek w średnim wieku, z sumiastym wąsem, i czarnymi włosami zaczesanymi na bok, żeby ukryć powiększającą się łysinę czołową. Niektórzy drobni mężczyźni zapuszczają przesadnie okazałe wąsiska. Prawdopodobnie dlatego, że na ogół oglądają się w małym lusterku przy goleniu i w nim, dzięki wielgachnym wąsiskom, wyglądają okazalej. W rzeczywistości upodabniają się do chrząszczy. Ted Puttkamella był psychologiem zatrudnionym w Urzędzie Naukowym. Obecnie włączono go do zespołu badającego fenomen Dave’a Throzza. Powiedział, że wyznaczono go na kierownika grupy, ponieważ nikt inny nie chciał się tego podjąć.

– Blady strach padł na panów profesorów – powiedział. – Każdy obawia się o swoją skórę. Woleli pozostać w cieniu… nieznani.

– A pan? Użył pan pseudonimu? – Gavein był złośliwy.

– Nie. Nie użyłem. To nie miałoby sensu. Jeśli obaj z Medvedcem nie jesteście stuknięci, to jest obojętne, czy pan zna moje nazwisko, czy nie.

– Psycholodzy nie prowadzą badań grożących utratą życia, raczej fizycy, biolodzy albo chemicy – zauważyła Ra Mahleine. – Jak się pan czuje w takiej sytuacji?

Puttkamella siedział na dywanie. Zaplótł nogi w półkwiat lotosu i popijał cienką davabelską kawę. Ra Mahleine na razie go oszczędzała i nie zrobiła mu herbatki Throzzów.

– Dobrze się czuję – odpowiedział swobodnie. – Ciepło tu, przytulnie. A jak mi się powiedzie – uśmiechnął się – i jeśli przeżyję, to sypnie publikacjami jak z rogu obfitości. Chyba, że to wszystko bzdura, wtedy trochę wstydu.

– Jego nie nakryjesz – zachichotał Gavein. – To psycholog. Ekspert od mówienia i wyciągania zwierzeń z innych. Byle nie z siebie samego…

Puttkamella wykonał wieloznaczny gest i uśmiechnął się blado. Zaraz przystąpił do szczegółowego wypytywania. Zbierał wszelkie informacje, jakie mógł wydobyć od Gaveina lub jego żony. O nim samym, jego życiu, dzieciństwie, nauce, pracy, zdrowiu. W końcu przyznał, że nie natrafił na nic szczególnego. Podobnie jak Medvedec, spisywał ludzi, z którymi stykał się Gavein. Wizyta przeciągnęła się do późna.

Telewizja milczała na temat Gaveina, ale wiadomości rozchodziły się szybko. Dowodem była choćby informacja w dzienniku, że wiele osób przenosi się z Centralnego Davabel na peryferie. Najdroższe mieszkania w centrum taniały, te zaś na obrzeżach miasta-kontynentu drożały. Edda obniżyła miesięczny czynsz Throzzom do trzystu paczek, wliczając obiad. Podobno Helgę Hoffard hospitalizowano z podejrzeniem wylewu krwi do mózgu. Medvedec powiedział, że ma ona na Imię Intralla, co znaczy „Przez wnętrze”, więc właściwie można ją już dopisać do listy.

42.

W nocy ktoś rozbił kamieniem szybę w jadalni. Szkło poraniło twarz Massmoudieha.

Zaraz potem Gavein, przy świetle latarki trzymanej przez Edgara, wstawiał nową szybę. Panował nieprzyjemny, wilgotny ziąb, a chodniki pokrywała mokra bryja.

W ciemności dostrzegł ruch.

– Nie chciałbym być w skórze głupca, który stłukł tę szybę – powiedział przesadnie głośno. – Dobrze wiadomo, co go czeka, jak pomyśli o nim straszliwy David Śmierć. A straszliwy David Śmierć potrafi sprowadzić zgon, nie znając imienia ofiary ani nie widząc jej twarzy. Wystarczy, że pomyśli: capnę tego, który rzucił kamieniem. Nie poleciał więcej żaden kamień.

– Mówiłeś prawdę, czy to było tylko straszenie? – spytał Edgar.

– Już sam nie wiem.

Nazajutrz podano, że rozwścieczony tłum ukamieniował niejakiego Davida Lanu, S, podejrzewając, że jest Davidem Śmiercią. W następnym wydaniu doniesiono o Davidzie Colesie, S, którego podczas snu żona zabiła brzytwą oraz o Davidzie Bharozzie, S, wyrzuconym przez okno. We wszystkich przypadkach chęć uwolnienia społeczeństwa od potwora była motywem lub pretekstem do pozbycia się kogoś.

– Nie wiem, co mi wolno robić, a czego nie Gavein żalił się żonie. – Co wywołuje te zgony? Czy moje jawne myśli, czy podświadomość. Może przypadkiem pomyślałem o tych cholernych Davidach.

Poprawił jej pościel.

Ra Mahleine była dziś zbyt słaba, żeby chodzić. Nott wyznaczyła termin operacji na przyszły miesiąc, za dwa tygodnie zaś miała zacząć przygotowywanie Ra Mahleine odpowiednimi lekami. Jak twierdziła, nie było powodów do pośpiechu, ale i nie było sensu zwlekać.

43.

Wilcox cuchnął. Siedział w brudnych skarpetkach na podłodze za regałem z książkami, spocony, spod tłustych, niemytych włosów wyglądał łupież. Wzrok jego kleił się do stronic książki. Wilcox pochłaniał, pożerał zawartość, nie zwracając uwagi na otoczenie. Czasem bezwiednie wpychał palec do nosa albo drapał się po plecach. Kiedy Gavein odebrał mu książkę, przyjął to z błyskiem ulgi w oczach. Gavein zatelefonował, żeby żona odebrała Wilcoxa z pracy. Niestety, już przed południem Brenda była kompletnie pijana. Odwiózł go jego własnym samochodem.

Wieczorem, w jadalni, zastał Haigha na lekturze.

– Co czytasz? – spytał. Włączył telewizor.

– Chciałeś powiedzieć: co wrzucam? – uprzejmie poprawił go Haigh.

– Właśnie tak.

– Coś masz nieustający zatward z nauką mowy.

– Och – Gavein wykonał dłonią gest Puttkamelli.

– Naturalna kolej rzeczy jest taka: najpierw się wrzuca, a potem wywala – pouczył go Haigh. – Wiedzę też najpierw się wrzuca, żeby potem walić albo chlapać mózgiem.

– Jasne. Co wrzucasz?

– A… taki jeden syf, kryminał. Jak przeczytasz jeden, to jakbyś przeczytał wszystkie. Niby zwyczajnie, a tu nagle ciach-ciach, pif-paf i przez resztę książki udają, że zgadują, kto i dlaczego. Jałowizna i chałtura. Jedynie czytelnik nie może być zabójcą, a bohaterowie… jak się autorowi zwidziało. Rachunek prawdopodobieństwa i tyle. Ale lepsze to, niż nieczytanie – zauważył filozoficznie. – Dziś na wykładach mówili o tobie, Dave. Sprawa robi się głośna. To chyba ten gnojek, Puttkamella, chrzani na lewo i na prawo, zamierza na tym zrobić karierę.

– Co mówili?

– Corbell stwierdził, że to przypadkowa koincydencja, która skończy się lada chwila. Że losy człowieka determinuje wyłącznie Imię Ważne. Potem Vodcev… Bo z seminarium zrobiła się otwarta dyskusja naukowa. Sala była pełna. Mnóstwo ludzi przyszło spoza kolegium. Siedzieli w przejściach, siedzieli też wokoło mówcy, tak że kolejni referenci tkwili w ciasnym kręgu wolnym od słuchaczy. No i ten Vodcev stwierdził, że od rozpoczęcia serii, od zgonu Brycego, w zdefiniowanym przez niego obszarze Davabel zmarło już więcej ludzi niż w ciągu całego zeszłego roku. Rozumiesz, jakie jajo?

– Pamiętasz, co to za obszar?

– Całkiem spory fragment Davabel. Od dworca lotniczego aż po nasze okolice. Dokładnego kształtu ci nie opiszę.

Ich rozmowę przerwała wiadomość telewizyjna o śmierci spikerki, która zapowiadała pogrzeb Solobiny i Maslynnajej.

– Zaraz zadzwoni Medvedec, żeby mi to oznajmić. Zapyta też, czy przypadkiem jej nie zabiłem. Przecież tych cholernych spikerów codziennie oglądam na ekranie – urwał. – Jakieś konkluzje z tego wykładu?

26
{"b":"100695","o":1}