Spig w milczeniu wpatrywał się w głąb bagażnika, to znów popatrywał na silnik. Przestępował z nogi na nogę, co chwilę zerkając to w kierunku Wialica, to na Daphne.
– Miejże litość, człowieku – Daphne rzuciła Gary’emu w ręce szmatę nasyconą detergentem. – Pochwal…
Gary podszedł do Spiga.
– Masz fajny samochód, Spig. O! W środku też jest czerwony. – Uważał amido za wyjątkowo podłą markę.
– To rzadka okazja – Spig odpowiedział po chwili, jakby radość utrudniała mu formułowanie myśli. – Zaproponowali mi znakomite warunki. Będę płacił dopiero w Tolz. Za część pozostałych po Sitcie pieniędzy możemy jeszcze coś wziąć na kredyt.
– Sittę miałeś już prawie spłaconą.
– W trzech czwartych. Co z tego?
Daphne milcząco potakiwała Spigowi, zerkając nerwowo to na jego twarz, to na samochód. Gdyby się nie garbiła, byłaby wyższa od niego.
– Dość tej terapii, Gary – mruknęła. – Trzeba skończyć robotę.
– Czego? – Spig nie doczekał się odpowiedzi.
73.
Przez świat marzeń przedostał się głos Ra Mahleine.
Obiad był gotowy. Zabrał się za podgrzaną pastę z pudełka, jak za dobrych czasów, kiedy oczekiwał na powrót żony, kiedy nie wiedział jeszcze, że odzyskają nieuleczalnie chorą oraz że rozpęta się epidemia skorelowanych zgonów. Brakowało kawałków rozgotowanej tektury wyciąganych spomiędzy zębów. Na początku pobytu w Davabel egzystencja wydawała się niewygodna, pobyt nudny, a jedzenie niesmaczne. Z perspektywy czasu widział, że tamte dni niosły nadzieję wspólnego szczęścia, teraz ta nadzieja gdzieś się rozwiała.
W czasie obiadu Ra Mahleine dostała ataku boleści. Zbladła, jej czoło pokrył zimny pot. Bolało ją tam, gdzie zwykle. Zażyła aż trzy tabletki przeciwbólowe, zanim męki minęły. Lorraine posprzątała po obiedzie. W dzienniku telewizyjnym podano aktualną statystykę – zgonów przybyło niewiele, ale wszystkie powiązane były z Davidem Śmiercią.
Ból Ra Mahleine powrócił.
– Czytaj już… – stęknęła, wijąc się po łóżku. – Weźże się do czytania tej książki.
– Dam ci najpierw tabletki.
– Nie chcę żadnych tabletek. Zacznij znowu czytać.
Majaczy? – pomyślał. – Oczywiście, nie. – Zerknął badawczo. – Dlaczego więc tak nalega?
Nie zwlekał dłużej, otworzył na założonej stronie.
74.
Wialic sam wprosił się do Bolyów. Towarzyszyła mu Daphne. Niechęć Spiga zmniejszyła się, gdy ujrzał, że goście przynieśli karton z piwem.
– Kupiliśmy nową lodówkę, kuchenkę, dwa rowery i szafkę-barek – oznajmiła Suzi. – Okazało się, że przysługują nam preferencyjne kredyty przed wyjazdem. Zaliczono nas do najlepszych klientów naszego banku.
– Bo tyle bierzemy kredytów.
– Wszystkie nowe umowy będziemy spłacać dopiero w Tolz – kontynuowała nie zrażona Suzi. – A teraz używamy tego jakby za darmo.
Gary wypił duszkiem pierwszą puszkę, sięgnął po następną. Daphne zrobiła to samo. Jej ręce drżały. Była sinoblada. Suzi umilkła, widząc, że tylko Spig słucha.
– Ale dzisiaj było… – Gary odezwał się ochrypłym głosem. – Myślałem, że nie dojedziemy.
– Nie dzisiaj. Przecież jest przesunięcie czasu. To było z pewnością wcześniej – poprawiła go Daphne.
Suzi nadstawiła ucha. Oczekiwała niezwykłości.
– Co było? – spytał Spig.
– Czarna mgła. – Gary odstawił opróżnioną puszkę.
– Tyle co nigdy wcześniej – włączyła się Daphne. – Coś niesamowitego… Wszędzie te kleksy, przez całą drogę. Podobno wewnątrz kleksa czas płynie inaczej. Jeden wóz przed nami wpadł w dziurę. Razem z ładunkiem. Widzieliśmy jak naczepa zadziera pionowo do góry i znika we mgle… Zanim dojechaliśmy, dziura zdążyła się zasklepić.
– Dziury na szlaku? Przecież takich dziur nie ma. Powiedzieliby w telewizji…
– Daphne histeryzuje. Nie wierzę, żeby dziura mogła tak szybko zniknąć. Tamten kierowca stracił orientację we mgle i spadł ze szlaku.
– Kiedyś w telewizji dwaj eksperci spierali się, czy czas w czarnej mgle przyspiesza czy zwalnia – powiedziała Suzi.
– I co? – zapytała Daphne.
– Nic, audycja się skończyła. – Suzi nie miała talentu do zapamiętywania referowanych myśli.
75.
Znów wizyta furgonetki zaopatrzeniowej i ambulansu, Nott ograniczyła się do zbadania Ra Mahleine i obietnicy operacji, jeśli stan nadal będzie stabilny. Nie wierzył jej obietnicom.
Gavein spojrzał za migającym światłami, odjeżdżającym ambulansem. Po co jeżdżą na sygnale, skoro ruch uliczny ustał?
Do śniadania zasiedli przy stole wyniesionym przed dom, dzień był ciepły i bezwietrzny. Wiosna zagościła w Centralnym Davabel na dobre.
Ra Mahleine nagle zaczęła swoją dziwaczną awanturę.
– Weź się wreszcie do czytania tej książki z okładką z paciorków! – wybuchnęła.
Miał jeszcze na talerzu kanapkę z gąbczastego i lekkiego jak piórko chleba, z trzema plasterkami przesolonej na sposób davabelski szynki, półsyntetycznym twarożkiem z mleka w proszku, plasterkiem jajka na twardo oraz obfitym maźnięciem keczupu. W Davabel śniadanie winno składać się z takich kanapek, a obiad z pasty i pizzy.
– Zaraz się zabiorę. Tylko skończę jeść – powiedział potulnie. Miał ochotę zakosztować pełni wyrzutów Ra Mahleine. Wynikało to z irracjonalnego przekonania, że póki ona ma siłę na takie awantury, poty można jeszcze mieć nadzieję.
– Bo jesz tak powoli – nabierała rozpędu. – A zaraz mnie znowu rozboli w dole brzucha. Jak czytasz tę swoją książkę, to nic mi się nie dzieje. Mogę godzinami czytać, drzemać albo oglądać telewizję i nic – Wreszcie wyjaśniła cel nalegań. – A jak jesz, albo rozmawiasz… albo rozmawiamy, to zaraz dostaję boleści, jakby Czerwona Łapa zgniatała wszystko, co mam w kroku. – Czerwona Łapa była jej najnowszym pomysłem. Od wczoraj nie mówiła inaczej o swojej chorobie. – Powiedz sama, Lorraine. Czy jak on czyta, to nie ma spokoju? Możemy godzinami plotkować, robić na drutach, opalać się, prawda?
Lorraine wyglądała marnie. Zawsze miała jasną cerę, a obecnie bladość wydobywała nowe piegi na jej twarzy i dekolcie. Niska, drobna niknęła za stołem. Zatrzepotała powiekami. Rzęsy miała rude, ale starannie przyczernione.
– To jest prawda, Dave. Nigdy nie zdarza się, żeby Magda miała bóle albo mdlała, kiedy czytasz.
Abstrakcyjne wyrzuty Ra Mahleine miały swój wdzięk, przez to, że były nonsensowne; jednak, gdy ktoś trzeci potwierdzał jej argumenty, wszystko spadało na ziemię i przestawało być absurdalnym dowcipem, zmieniało się w męczącą bzdurę.
Zbył uwagę Lorraine milczeniem. Przełknął ostatnie kęsy.
Jedyna żona na świecie, która woli, żeby mąż czytał, niż jej słuchał… – pomyślał kwaśno. – Masz, czego chciałaś. – Bez słowa przesiadł się na fotel i otworzył Gniazdo światów.