– Odważyłaś się podróżować na statku więziennym?
– Nikt mi nie powiedział, że to jest statek więzienny. – Kilka wąskich blizn na jej twarzy zaróżowiło się bardziej, niż dopuszczała karnacja jasnej blondynki.
– No tak. Mało kto o tym wie. Harry pracował w policji i wiedział, co się święci. Wolałam schnąć za nim przez dziesięć lat w Lavath, niż kompensować różnicę wieku podróżą. Dziesięć najlepszych lat. A potem spotkanie z postarzałym Harrym, to było okropne. Nie znalazłam sobie nikogo w czasie tych lat – Brenda dalej grała. – Więc przyjechałam za Harrym. Czekał na mnie.
Wszyscy troje wiedzieli, do czego zobowiązany był małżonek pozostający w Lavath.
– Ja nawet nie miałam szans, na statku więziennym, wiesz… – Ra Mahleine urwała. – Jak poradziliście sobie z różnicą kategorii? – zmieniła niezręczny temat.
– Ja byłam za młoda, żeby na to zwrócić uwagę w Lavath. A tu? Podejrzewam, że Harry dotąd nie zauważył, że dostał tu trójkę.
– Przyszłaś chyba z inną sprawą, prawda, Brenda? – włączył się Gavein. Irytował go ton Brendy. Bez trudu potrafił sobie wyobrazić, jakie progi musiał kiedyś pokonać Harry, by zachować dla niej prawa legalnej żony.
– To prawda. Chodzi o Harry’ego i tę książkę. Nie myje się, siedzi po nocach. Nie myśli o niczym innym. Nie zauważa mnie. Ciągle czyta. Co może być w tej książce?
– Nie wiem – Gavein wzruszył ramionami. – Nie chce mi jej dać, chociaż obiecał.
– Żeby chociaż czytał coraz dalej. Wydaje mi się, że on ciągle otwiera na tej samej stronie, na początku. Nie chcę, żeby zwariował.
– Wspominał coś o tym. Mówił, że ta książka dzieje się i zmienia za każdym razem. Dlatego czyta ją na okrągło. Ciągle wraca do początku. Bada ją, eksperymentuje.
– Nic nowego. To samo powiedział i mnie. Ja myślę, że to książka eksperymentuje na nim. Czy tak zaczyna się obłęd?
– Nie wiem. Na wszelki wypadek pogadaj z jakimś psychiatrą. Obłęd ma podłoże chemiczne. Jak podadzą mu właściwe proszki, to problem się skończy, zanim się zacznie. – Gavein odprowadził Brendę do drzwi.
– Może byś mu odebrał tę książkę, jako zły zwierzchnik – podsunęła Ra Mahleine, gdy Brenda już wyszła.
Pokiwał głową – właściwie był to dobry pomysł. Milczeli. Ra Mahleine nie podnosiła głowy znad robótki.
– Nie bądź oschły. – Podniosła na niego błękitne oczy. Spojrzała jakoś tak za miękko, łagodnie. – Ja tak nie myślałam. Po prostu czułam, że ona oczekuje czegoś takiego, rozumiesz? Że szuka potwierdzenia, że wszystkie inne byłyby takie jak ona. Skłamała, przecież musiała zawrzeć małżeństwo kompensacyjne. Uwierzysz mi?
– Widzisz, Kocie Manule, żegnając mnie na lotnisku w Lavath, popatrzyłaś na mnie tak samo, jak pewna dziewczyna, której miłość zmarnowałem, kiedy jeszcze byłem szczeniakiem, w szkole. Nie chcę drugi raz popełnić tego samego błędu.
– Gdybyś tej pierwszej nie odrzucił, to ta druga dziewczyna nie spojrzałaby na ciebie w taki sposób – zauważyła. – Ty chcesz mi dopiec tym zmarnowaniem – zorientowała się po chwili.
– Nie bardziej niż ty mi. Tak naprawdę, nie to chciałem ci powiedzieć.
– Muszę trenować spojrzenia przed lustrem. Pierwsze – zadurzona bez pamięci nastolatka – powiedziała. – To znaczy drugie, bo inna jasna cholera poderwała mi wcześniej spojrzenie numer jeden. Też jasna cholera? Pewnie też, bo jesteś monochromatyczny. – Ra Mahleine potrafiła patrzeć tak, że tonął w jej spojrzeniu.
– Też. Trzeba było urodzić się wcześniej, to uprościłoby wiele spraw.
– Żartujesz? Wtedy bym na ciebie nie spojrzała. Nawet teraz wydajesz mi się czasami… – uśmiechnęła się do siebie. – Dorosłam, Gavein, dojrzałam. To jest cena bycia razem.
– Już w Lavath byłaś dojrzała. I wiedziałem, że jesteś mądrzejsza, moją przewagą było doświadczenie. Obecnie ją straciłem. Zaparzyć ci herbatę?
– Nie chcę herbaty. Zaparz mi ziółka, tylko przykryj małym spodeczkiem, żeby dobrze naciągnęły.
– Jakie?
– Może być bubawiec. – Zwiesiła głowę nad robótką.
Wrzucił torebkę dziurawca do szklanki.
Lubiła gorzką herbatę, lubiła gorzkie ziółka. On lubił, siedząc w sąsiednim fotelu, nudzić się razem z nią.
32.
Przez dwa następne dni Wilcox nie pojawił się w pracy. Wydobycie książki od niego okazało się trudniejsze, niż przypuszczali. Stan Lailli pogorszył się, zakażenie się rozwijało, dostała wysokiej gorączki. Fatima spędzała przy jej łóżku całe dnie.
Do Throzzów przyszedł facet w szarej kurtce i sztruksowych spodniach, kapitan Frank Medvedec, zwierzchnik Tobianego. Gavein wyobrażał go sobie jako kopię tamtego: olbrzym z łbem jak wiadro i mięsistymi uszami. Nic z tego: Medvedec był niższy od Gaveina, o nerwowej, bladej twarzy.
Usiadł w kucki na dywanie, ponieważ Throzzowie nie sprawili sobie biurka, a chciał pracować na swoim komputerze-notatniku.
– Chciałem zadać parę pytań w sprawie Tonescu.
– Wydawało mi się, że ta sprawa została wyjaśniona.
– I tak, i nie. Ustalono, że Haifan dokonał tych zabójstw.
– No więc? – wmieszała się Ra Mahleine. Fakt, że dotąd nie zaproponowała kawy, oznaczał, że nie traktuje Medvedca jako miłego gościa, ale ten sygnał był zrozumiały wyłącznie dla Gaveina.
– Z panią też chciałem porozmawiać, ale… później.
– Ja też nie rozumiem. Jeśli wiadomo, kto zabił, to o co chodzi? – zapytał Gavein.
– Chodzi o motywy i okoliczności. Chciałem wyjaśnić niejasności. Liczę na pana współpracę.
– Ja niewiele wiem.
– Chciałbym, żeby pan szczegółowo opisał wszystkie wydarzenia, jakie zaszły od momentu, gdy wynajął pan mieszkanie u Eislerów.
– Aaa…! Więc o to chodzi!? – Gavein roześmiał się.
Medvedec mógł nie liczyć, że Ra Mahleine zaproponuje mu kawę.
– Edda wyłożyła panu teorię o śmierci krążącej wokół jej domu i mnie jako jej zwiastunie? I uwierzył pan?
– Wie pan… Płacą mi za sprawdzanie głupich teorii. Proszę opowiadać. Ja będę notował – wskazał na klawiaturę. – To nie jest formalne przesłuchanie, tylko wywiad, to znaczy mówi pan, co chce, ale prosiłbym o jak najwięcej faktów.
– Jeśli to wywiad, a nie przesłuchanie, to nie mam nic do dodania. Wszystko powiedziałem w czasie przesłuchań. Jeśli pan chce się czegoś dowiedzieć, to proszę sobie zadać nieco trudu i załatwić nakaz.
Medvedec pożegnał się. Gavein nie miał ochoty relacjonować swoich losów w Davabel, a Medvedec, bez formalnego nakazu, nie mógł go do tego zmusić.
Na dwa dni natłok wydarzeń jakby zelżał. Gorączka Lailli opadła, rodzice wypisali ją ze szpitala.
– No, to Edda dostała po nosie – skwitował Gavein. – Nie potwierdziły się jej wymysły, chociaż było to zakażenie wywołane brudną wodą, a Lailla ma na Imię Fluedda, na dodatek ja byłem cały czas w pobliżu. I co? I nic, dziewczyna żyje.
33.
Gavein odebrał Wilcoxowi książkę. Nie zaglądając do środka, odłożył na półkę u siebie. To znaczy, ustawił na dywanie wśród innych książek, bo półki jeszcze nie kupili. Brenda telefonicznie podziękowała za uratowanie małżeństwa. Helga wyprowadziła się – poważnie potraktowała wymysły Eddy. Gospodyni ucichła, ponieważ Throzzowie pozostali jedynymi lokatorami, nie licząc Hougassianów mieszkających w kuchni ledwie za osiemdziesiąt paczek miesięcznie. Co z tego, że pomagali w gospodarstwie domowym. Lailla wyleczyła zakażenie, ale o przeszczepie nie mogło być mowy, gdyż zbyt poważnie odczuwała dolegliwości początkowego okresu ciąży. Haigh chodził bardzo dumny, póki nie oberwał od Fasoli. Powetował sobie na słabowitym, którego nazywali Glicha. Kurtkę wyprał, przestała cuchnąć. Nadal nabijał ją ćwiekami, a na spodniach haftował trupie czaszki. Mówił, że przygotowuje sobie ubranie do ślubu.
Ra Mahleine przyjęto do szpitala miejskiego numer 5357 na oddział ginekologiczny kierowany przez doktor Scholl Nott. Gavein widział ją w telewizji i na tej podstawie wybrał szpital. Pani Nott miała około pięćdziesiątki, energiczny błysk w oku, raczej kościstą sylwetkę i nieproporcjonalny, obwisły podbródek. Wzbudzała zaufanie, chociaż flak podrygujący pod szczęką nadawał jej głowie kurzy wyraz.