Литмир - Электронная Библиотека
A
A

79.

Jaspers wyciągnął się wygodnie, aż chrupnęło w łokciach, a prycza skrzypnęła. Podłożył ręce pod głowę, ale zaraz wyjął, bo zaczęły mrowić i drętwieć. Najlepiej było, jak leżały wyciągnięte za głowę, a dłonie zwisały poza kant pryczy.

Zawsze po wieczornym, obowiązkowym myciu w lodowatej wodzie, długo rozgrzewały się jego stopy, a znacznie wcześniej pokrywał je zimny, szybko fermentujący pot.

– Jaspers, przestań podskakiwać, bo mi się siano sypie na łeb! – warknął Krivyj, leżący na dolnej pryczy.

– Jaspersowi jaja odleciały z zimna i teraz szuka ich po sienniku – zachichotał Lee, który skręcony w kłębek dygotał z zimna na pryczy.

Krivyj i Lee byli najważniejsi na całej sali. Krivyj dlatego, że był najsilniejszy i choćby przez to zasługiwał na uznanie nawet u strażników; Lee, ponieważ był tu najdłużej ze wszystkich – całe dwa lata – i pełnił funkcję starszego sali.

Obaj skończyli pracę już godzinę temu, Jaspers zaś przywlókł się dopiero przed kwadransem, wyczerpany do granic harówką przy taśmie produkcyjnej. Krivyj został wyznaczony na kontrolera i jego praca polegała na dozorowaniu wszystkich stanowisk pracy w hali i poganianiu innych. Wystarczała jego siła fizyczna, nie nosił pałki, jak strażnicy. Krivyj nie przemęczał się i zawsze wieczorem szukał ofiary wśród udręczonych pracowników. Lubił przyłożyć komuś przed snem, poprawiało to jego mniemanie o sobie, upewniało, że nie wychodzi z formy.

Dłonie Jaspersa dokuczały nie do zniesienia, gdy wychłodzone lodowatym prysznicem rozgrzewały się znowu. Były poparzone po całodziennym dokręcaniu gorących jeszcze słoików z pasteryzowanymi przetworami warzywnymi. Pracował w przepisowych gumowych rękawicach, ale to nie chroniło ani od oparzenia, ani od zmacerowania skóry. Krzyże bolały po wielogodzinnym siedzeniu w wyprostowanej pozycji. Za garbienie się obrywało się od strażnika kijem w plecy. A strażnicy umieli pojawiać się niespodzianie. Nie było czasu, żeby się rozglądać, gdyż słoiki sunęły nieprzerwaną linią, a za niedokręcenie któregoś można było dostać głodniaka i na dodatek osiem albo nawet dwanaście kijów. Głodniak to był dzień, kiedy wydawali tylko picie. Dlatego Jaspers siedział dwanaście godzin wyprostowany jak struna i dlatego plecy tak go piekły. Sala była długa i ciemna, po bokach stały dwa rzędy dwupiętrowych prycz. Chung gotował na kuchence wodę na gorzką herbatę. Nie poszedł dzisiaj do pracy, miał gorączkę i felczer dał mu pigułki. Jaspers zazdrościł Chungowi gorączki.

– Jaspers, przestań się tam wiercić, bo mi się sypie na pysk! – doszedł go ryk z dołu. Była to oczywista prowokacja, gdyż Jaspers ostrzeżony poprzednią uwagą Krivyja leżał bez ruchu.

– Sypie się czy kapie? – włączył się Bennet. – Naogląda się tych bab, to potem siennik przecieka.

Jaspers nie znosił Benneta za podlizywanie się Krivyjowi. Spotykał nieraz kobiety, gdy wyznaczano go do ładowania skrzynek ze słoikami na wózek akumulatorowy. Wtedy jeździł odbierać wyprodukowane przetwory do hali, w której pracowały. Czasem pomagał im przetaczać ogromne pasteryzatory na kółkach. Wielkie kadzie wypełnione gorącą wodą z zanurzonymi dziesiątkami słojów pikli. Jaspers pamiętał nieznośny smród zbombażowanych przetworów panujący w halach i w magazynie pod gołym niebem.

Kobiety, z którymi się stykał, nie były piękne, więcej, były aerotyczne. Zapamiętał jedną z nich – miała przypominającą suchą gruszkę, pomarszczoną twarz staruszki i długie, czarne, tłuste włosy zaplecione w warkocz. Powiedziała mu, że ma czterdzieści pięć lat. Inne kobiety wyglądały podobnie: przedwcześnie zniszczone lub karykaturalnie otyłe.

Krivyj widocznie uwierzył w słowa Benneta, gdyż po czasie niezbędnym, by zaszedł u niego proces skojarzenia, ryknął:

– Nie będziesz mi tu, gnoju, nad głową wiercił dziury w sienniku! Ja ci tu zaraz go złamię!

Wymierzył mocnego kopniaka w środek materaca górnej pryczy, aż zajęczały sprężyny, a Jaspers wzleciał do góry.

Krivyj zajęczał z bólu i wrzasnął:

– Kurwa! – Widocznie zranił bosą stopę o drucianą siatkę podtrzymującą materac. Zaraz potem zaczął gwałtownie krztusić się i kaszleć, gdyż wzniecona kopnięciem chmura kurzu i pyłu opadła mu na twarz.

– Wpierdala mnie ta pluskwa na górze – stwierdził Krivyj nieoczekiwanie spokojnie i podniósł się z posłania. Oglądał zranioną stopę.

– Zrobił mi bydlak krzywdę, kiedy chciałem go uspokoić – ciągnął dalej, śliniąc palec i ścierając nim krew z ranki. Ze znawstwem smakosza dozował napięcie, chcąc zniszczyć psychicznie przeciwnika, zanim pofatyguje się na górę. A że pofatyguje się, było już pewne. – I psuje taki powietrze. I niszczy materac, bo robi w nim dziury – przemawiał do swej ofiary z wystudiowanym spokojem.

Jaspers nie był ułomkiem, ale starcie z potężnym jak góra Krivyjem musiało wywołać podobny skutek jak zderzenie z ciężarówką. Jaspers z reguły podejmował walkę, nie pozwalał obijać siebie bezkarnie jak Chung czy Truba. Może dlatego obrywał bardziej i może dlatego Krivyj zaczepiał go częściej. Dzisiaj Jaspers nie był bezbronny: udało mu się przemycić do sypialni półcalową rurę gazową. Trzymał ją pod poduszką.

– To był dobry kop. Chybaś mu złamał małego, bo nic nie mówi – wyrwał się Bennet.

– Ciesz się, że nie tobie, bo takie kopy chodzą parami! Jak przyszedł jeden, to i przyjdzie drugi! – wycedził Krivyj, a Bennet skulił się ze strachu. Widać stopa nie przestała boleć Krivyja.

– No, to do roboty. – Krivyj podniósł się, wsunął trepy. Nie miał jeszcze jasnej koncepcji, czy użyć pięści, czy może drewnianego trepa.

Jaspers zacisnął dłoń na rurce. Owinął ją koszulą, żeby nie zabić, bo za to byłaby czapa.

Krivyj ze zręcznością niedźwiedzia wspiął się po drewnianej drabince i stanął na pryczy Jaspersa. Ten dokładnie wyliczył drogę gazrurki, która ciasnym młyńcem miała trafić i zdruzgotać golenie olbrzyma.

Dokładnie w tym momencie do sali weszło trzech strażników oraz ktoś w szarym stroju pracowniczym.

– Krivyj! – ryknął jeden z nich, stając w rozkroku i uderzając pałką w dłoń. – Co robicie?!

Krivyj równie szybko jak wspiął się, tak zbiegł po drabince i wyprężył się na baczność, nerwowo poprawiając szarą pidżamę. Obok stanął Jaspers i też wyprostował się jak struna. Wobec strażników byli równi.

– Co to było? – warknął strażnik.

– To by… – zaczął się jąkać Krivyj. Szybkie i precyzyjne odpowiedzi nie były jego specjalnością.

– Strażniku Lasaille, pracownik Jaspers melduje posłusznie, że starszy pracownik Krivyj wspiął się na pryczę, aby obejrzeć moją zranioną dłoń i udzielić mi pomocy medycznej – szybko recytował Jaspers, a oczy Krivyja robiły się coraz bardziej okrągłe.

– Tak było, Krivyj? – Lasaille spojrzał na niego surowo.

– Tak jest – wreszcie Krivyj zareagował właściwie.

– Gdzie jest starszy sali? – Lasaille rozejrzał się wokoło. Był przekonany, że ci obaj łżą.

– Starszy sali Lee melduje się. – Chudy, drobny Lee dopinał ostatnie guziki pidżamy. Niknął zupełnie przy masywnym jak niedźwiedź Krivyju i podobnie wysokim, chociaż znacznie szczuplejszym Jaspersie.

– Jak było? Opowiedzcie, Lee.

– Pracownik Jaspers mówi prawdę – łgał bez zmrużenia oka Lee. – Pracownik Krivyj udał się, żeby mu udzielić pomocy medycznej.

– A dlaczego nie wy? Przecież to obowiązek starszego sali…

– Pracownik Krivyj chce rozwijać swoją wiedzę medyczną, a ja mu to umożliwiam.

– No, dobrze – mruknął Lasaille, widząc, że przegrał. – Wracać na prycze.

Gdy wszyscy trzej znowu leżeli z kocami naciągniętymi przepisowo pod brodę, stopami złączonymi oraz wzrokiem skierowanym do góry, Lasaille ujawnił cel nieoczekiwanej wizyty:

– To jest wasz nowy kolega, młodszy pracownik Lepco. Przyjmijcie go dobrze. Będzie spał na pryczy nad Jaspersem, bo jest wolna.

Nowy zawsze dostawał pryczę na samej górze, żeby więcej siana sypało się na innych i ich denerwowało.

46
{"b":"100695","o":1}