– Ma sporo zachodu, żeby mnie załatwić.
Saalstein pokiwał głową.
– Po co był ten cały cyrk z badaniami? Mogli mnie zakatrupić jeszcze w domu.
– Zabić kogoś w majestacie prawa, to nie jest prosta rzecz. Tym bardziej kogoś, kto nikogo nie zabił, czyli formalnie niewinnego. Więc próbowali zrozumieć zjawisko. Przeprowadzali badania, zgodnie z planem Syskina.
– No, ale w końcu podjęto decyzję pokrojenia mnie żywcem na stole.
– Nie wtedy. Wcześniej. Podjęli tę decyzję, jak umarł Balayev. Przyjęli plan Thompa. Przestraszyli się o swoje tyłki. Dodatkowym straszakiem były statystyki Medvedca. Robiły wrażenie. A potem te nieudane próby.
– Jakie próby? Coś robiliście?
– Jakże nie… Najpierw Winslow miała ci zrobić kroplówkę ze spirytusu. Czeczuga miał z rentgena dołożyć ci taką dawkę, od której topnieje cienka blaszka. Nie wyszło, więc Winslow miała wstrzyknąć ci komórki raka, ale sama się pokłuła i pewnie już jej coś rośnie.
– Słuchaj Saalstein, czyście… Czy te sukisyny wszczepiły coś mojej żonie?! – Gavein zbladł, zacisnął usta.
– O niczym takim nie słyszałem. Jej choroba pochodzi z czasów, kiedy nikt nie wiedział, że jesteś Śmiercią. To, co zrobiły z nią strażniczki podczas transportu z Lavath, nie ma nic wspólnego z nami.
Wyglądało, że mówi szczerze.
– Było dużo roboty z przygotowaniem tego wszystkiego na mnie?
– Kilkugodzinne narady, jak zrobić, żebyś się nie zorientował; głosowania w środku nocy. Na końcu ten Leroy… Miał cię podłączyć do wysokiego napięcia, a ty go załatwiłeś.
– Ja nic nie zrobiłem.
– Ale umarł. To się liczy. A potem operacja przerwana przez trzęsienie ziemi. W końcu to ty załatwiłeś Urząd, a nie odwrotnie.
– Wulkan załatwił, nie ja.
– Na jedno wychodzi.
– Mówiłeś, że były głosowania. A ty jak głosowałeś?
– Oczywiście za. Uważałem, że to najlepsze rozwiązanie.
– To dlaczego nie wypchniesz mnie z tej kryjówki, jak przelatuje któraś z eskadr? Dostanę serię z karabinu maszynowego i po sprawie. Thomp zmarnuje mniej państwowych pieniędzy.
– Są trzy powody – odpowiedział Saalstein po zastanowieniu. – Wymienię je w przypadkowej kolejności. Po pierwsze, uratowałeś mi życie, wyciągając spod gruzów. A Thomp i cała reszta chcą mnie zabić. Gdyby nie ty, leżałbym tam porozrywany na kawałki ich bombami – wskazał w kierunku ruin. – Po drugie, gdyby chłopcy Thompa zobaczyli cię, to nie skończyłoby się na strzelaniu z karabinu maszynowego, ale cały teren w promieniu kilometra obsypaliby taką liczbą bomb i rakiet, że i ze mnie nic by nie zostało. A po trzecie, gdybym nawet zdecydował się poświęcić dla ludzkości i zginąć, to jestem przekonany, że zginąłbym tylko ja. A ty znowu uszedłbyś z życiem. Nie można przecież zabić Śmierci.
– Wierzysz, że jestem Śmiercią?
– To nie jest wiara. To przyjęcie najprostszej rozsądnej hipotezy tłumaczącej fakty. Po prostu jesteś.
Raz za razem nadlatywały eskadry Thompa i rozbijały budynki UN-u w coraz drobniejszy pył. W miarę jak ruiny były coraz niższe, wyłaniał się zza nich powstający wulkan: jezioro ognia, krateru jeszcze nie miał. Z wnętrza bluzgały języki lawy i wystrzeliwały płonące głazy, a strumień dymu formował ciemną chmurę. Gavein pomyślał, że powstający stożek na zawsze pogrzebie resztki UN-u. Kilkakrotnie śmigłowce zrzuciły ładunek tak blisko, że odłamki zaświstały wokół głazów, ale w kryjówkę pod skarpą nie trafiły.
58.
Czekali do wieczora, chociaż śmigłowce nie pojawiały się już od paru godzin. Mimo mroku, ledwie rozjaśnianego błyskami wulkanu, trzeba było znaleźć wyłom w nawieszającej się darni lub zwisających płatach asfaltu. Gavein wspiął się pierwszy, pomógł Saalsteinowi. Na górze rozejrzeli się: obszar nadmorski obniżył się o kilkanaście metrów względem poziomu Davabel. Widać było języki lawy ściekające z tworzącego się wzgórka wulkanu. Cały obniżony obszar był pofalowany i pocięty dziesiątkami szczelin i pęknięć. Za tym potrzaskanym skrawkiem terenu był już ocean, chociaż skrywał go klif i mrok.
Kto by przypuścił, że trzy tygodnie temu stały tu imponujące gmaszyska – pomyślał Gavein.
Poszli w kierunku widocznych w oddali budynków Davabel. Wokół walał się gruz, fragmenty murów, framug, okien i inne przedmioty pochodzące z budynków zburzonych na cześć przybycia Gaveina do Urzędu Naukowego.
Nurtowała go natrętna myśl.
– Słuchaj Saalstein, czy zabicie Haigha i Lailli mogło być częścią planu Thompa?
– Nic mi o tym nie wiadomo, ale nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Sądząc po dzisiejszym wyczynie, potrafi wiele. Mogli mu podsunąć jakąś teoryjkę o zakażeniu śmiercią.
– Ty wiesz coś o Ra Mahleine! – wrzasnął Gavein i szarpnął Saalsteina za kurtkę. – Gadaj, skurwielu, bo ci łeb rozwalę kamieniem!
– Uspokój się, Throzz. Nic nie wiem. Wczoraj na pewno jeszcze żyła. Jeśli wczoraj była ta twoja operacja… A jak będziesz się darł, to ściągniesz nam na głowę jakiś patrol.
Podziałało. Gavein zwiesił głowę i szedł spokojnie.
Mijali obszar, gdzie z ziemi unosiły się z sykiem kłęby pary wodnej. Znów śmierdziało dwutlenkiem siarki. Na ziemi tworzyły się jasne wykwity, małe nieregularne wzniesienia, jakieś grzybki, paliki.
– Fumarole – powiedział Saalstein. – Wykształca się piękny obszar wulkaniczny ze wszystkimi szykanami. Dotąd znałem to tylko z książek. Wulkany są wyłącznie w Ayrrah, na północy i na samym południu.
Znowu szli w milczeniu.
– Jutro Thomp wjedzie tu czołgami. Sądzę, że tej nocy wpadnie na ten pomysł. Pewnie nie śpi i medytuje, czy właściwie wypełnił swój obowiązek.
– Jak się przedostaniemy przez kordon, który otacza cały teren?
– Może nie ma kordonu. To trzęsienie ziemi musiało być solidne, skoro teren się zapadł i powstał wulkan. Jeśli dosięgło zabudowań Davabel, to kordonu może już nie być.
– A jeśli jednak będzie?
– To damy się złapać. Tobie i tak nic nie zrobią – jak uczy doświadczenie. A do mnie nic nie mają.
Wreszcie dotarli do pierwszych domów. Kordonu nie było. Szli mroczną ulicą, depcząc po potłuczonym szkle. W poświacie rozgwieżdżonego nieba widać było, że wiele budynków zostało poważnie uszkodzonych. W żadnym z okien się nie świeciło. Tu i ówdzie stały porzucone samochody. Saalstein spróbował uruchomić jeden, potem drugi.
W którymś kolejnym znaleźli kluczyk w stacyjce. Silnik zaskoczył Saalstein prowadził jedną ręką, Gavein zmieniał biegi. Jechali wolno, niepewnie. Saalstein odważył się zapalić światła. Miasto wyglądało na wymarłe. Jechali aleją, więc nie oddalali się od wybrzeża. W ciemności nie dało się odczytać jej numeru.
Po godzinie jazdy dotarli do normalnie oświetlonych ulic. Gavein odetchnął. Przestał obawiać się, że kataklizm zniszczył całe Davabel, a wszyscy zginęli.
Mijali pojedyncze samochody. Na chodniku trafiali się przechodnie. Saalstein skręcił w prawo, na północ. Tu nic nie wskazywało na to, że na południowo-wschodnim skraju Davabel miało miejsce trzęsienie ziemi.