Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

57

Wieczorem Holly, Daisy, Hurd, Jackson i Ham przyjechali do gimnazjalnej sali gimnastycznej. Na parkingu stało co najmniej czterdzieści pojazdów, w większości nieoznakowanych sedanów i furgonetek, niektóre z łodziami na wózkach. Holly zrozumiała, dlaczego Harry chciał się spotkać w ustronnym miejscu.

W sali panowała gorączkowa krzątanina. Na drewnianej podłodze leżały stosy śpiworów, wszędzie widać było broń. Ludzie sprawdzali karabiny i małe pistolety maszynowe. Wszyscy mieli czarne kombinezony.

Harry, który siedział przy składanym stole, pomachał ręką do grupy Holly.

– Siadajcie. – Podniósł kartkę. – Właśnie dostałem wiadomość z Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Rozszyfrowali mikropakiety z transmisji z centrum łączności w Palmetto Gardens.

– Wiecie już, co tam się dzieje? – spytała Holly z nadzieją w głosie.

Harry popatrzył na kartkę.

– Najwyraźniej organizują turniej golfa.

Nikt nie powiedział ani słowa.

– Oto lista zawodników. – Harry zaczął czytać: – Ben Hogan, Bobby Jones, Gene Saranez, Walter Hagen, Harvey Pennick… – Wymienił kolejnych piętnaście nazwisk. – Czy komuś to coś mówi?

– Grasz w golfa, Harry? – spytał Ham.

– Nie.

– A znasz się choć trochę na grze?

– Nie.

– Więc nie wiesz, że wszyscy ludzie, których nazwiska przed chwilą odczytałeś, albo nie żyją, albo są bardzo, bardzo starzy. Czy to jakiś żart?

– Czy w tych mikropakietach nie ma nic innego? – zapytał jakiś agent.

– Tylko informacje związane z turniejem – odparł Harry. – „Ekscytująca wiadomość: Będzie grać Bobby Jones”. To pierwsza. A druga brzmi: „Zawodnicy z przyjemnością usłyszą, że podniesiono wysokość nagrody”. – Popatrzył wokół stołu. – Czy ktoś ma jakiś pomysł?

– Wyjaśnij mi to dokładnie – poprosiła Holly. – Wszystkie mikropakiety zawierają informacje na temat zgłaszających się golfistów i zwiększenia nagrody?

– Owszem. To nie ma żadnego sensu.

– Może nazwiska też są jakimś szyfrem – wtrącił Hurd Wallace. – Może zastępują prawdziwe nazwiska. Takiego kodu nie można chyba złamać? Kiedy jedno nazwisko zastępuje drugie.

– Chyba nie – odparł Harry. – Ale dlaczego użyli nazwisk golfistów?

Holly podniosła brwi.

– Appalachin!

– Coś z górami?

– FBI chciałoby pewnie zapomnieć o Appalachin w Nowym Jorku – podjęła Holly ze śmiechem. – Koniec końcem, to była akcja policji stanowej.

– Appalachin w stanie Nowy Jork? – powtórzył Harry. – Czemu to brzmi znajomo?

– Tam w latach pięćdziesiątych odbyło się największe zebranie mafii wszech czasów. Głowy wszystkich rodzin spotkały się w wiejskim domu w Appalachin. Policja stanowa dostała cynk i zrobiła nalot. Faceci w jedwabnych garniturach biegali po lesie jak jelenie, a policjanci na nich polowali. Był to dzień klęski mafiosów i triumfu nowojorskich glin. Choć, o ile wiem, w tym czasie J. Edgar Hoover nadal zaprzeczał istnieniu mafii.

– Palmetto Gardens to nie mafia. Jest zbyt szykowne i zbyt bogate. Mafia nigdy nie zgromadziłaby dość forsy, żeby zbudować takie miejsce.

– Ale na pewno chodzi o spotkanie – orzekła Holly – ludzi, którzy stoją za Palmetto Gardens. Zbierają się.

Harry odwrócił się do jednego ze swoich agentów.

– Ed – polecił – zadzwoń do Miami i zapytaj, jakie samoloty przyleciały do Palmetto Gardens w tym tygodniu.

Skinął głową i odszedł do telefonu.

– W porządku, Holly, sprawdzimy to. A teraz zanim zajmę się organizacją, chciałbym usłyszeć coś od ciebie, Ham. Tylko ty tam byłeś i wróciłeś z ważnymi informacjami. Czytałem twoje akta z armii i chcę, żebyś w to wszedł. Wchodzisz?

– Pewnie. – Ham zwrócił się do Holly: – Ani słowa sprzeciwu.

Holly spojrzała w sufit.

– W porządku, Ham – podjął Harry – oto, jak wygląda sytuacja. Mamy osiedle mieszkalne, usytuowane wśród innych osiedli, a nie chcemy, żeby zbłąkane pociski latały po całej wyspie. Jak zająć to miejsce bez większego zamieszania?

Ham wstał i pochylił się nad stołem.

– Tutaj jest ich słaby punkt, na bagnie na północ od przystani. Tędy się tam dostałem. Najpierw powinniśmy posłać niewielką grupę. Wejdą przez bagno i uszkodzą zapasowy generator, potem odetną zaopatrzenie w prąd z zewnątrz. Muszą też odciąć akumulatory podłączone do bramy przy Jungle Trial, bo zaalarmują ochronę w chwili otworzenia tylnej bramy. Kiedy zasilanie zostanie wyłączone, sforsujemy bramy główną i służbową oraz bramę od strony Jungle Trial. Gdy znajdziemy się w środku, musimy jednocześnie uderzyć na jedenaście obiektów: posterunek ochrony, centrum łączności, lotnisko, sześć zakamuflowanych stanowisk karabinów i pozostałe dwie bramy. – Wskazał wszystkie miejsca.

– Dzięki, Ham. To dobry plan. Przeprowadzisz zespół przez bagno?

– Z przyjemnością.

– Ilu ludzi będziesz potrzebował?

Ham zaczął liczyć.

– Dwóch na każdy generator i akumulatory przy tylnej bramie. Czterech tutaj, do krycia ogniem, gdybyśmy zostali zauważeni. To dziesięciu, plus ja, w trzech łodziach. Będą potrzebne płaskodenki, na przykład boston whalery. Trzeba będzie albo wiosłować przez ostatni kilometr, albo zabrać silniki elektryczne.

– Da się załatwić. Wybiorę ludzi, a ty zrobisz z nimi odprawę.

– Dobrze.

– Ilu ludzi trzeba do zajęcia stanowisk karabinów?

– W tym, które sprawdziłem, był tylko jeden człowiek, ale trzeba się liczyć się z dwoma na jedno stanowisko. Jak myślisz, ilu federalnych potrzeba na dwóch facetów?

– Dwójkami dadzą sobie radę.

– I nie wysyłałbym śmigłowców przed wyeliminowaniem stanowisk.

– Oczywiście.

– Mam propozycję co do dwóch pozostałych bram. Będziecie potrzebowali prądu, żeby je otworzyć i opuścić kolce, więc gdy otrzymacie wiadomość o zakończeniu wstępnej infiltracji, odetnijcie główne zasilanie. W ciągu pięciu sekund, jakie upłyną do włączenia generatorów, załatwcie strażników. Jakieś pół minuty później, gdy bramy będą już otwarte, wyłączcie generator i wjeżdżajcie na teren.

– A co z przystanią?

– Jezu, zapomniałem. Nie chcesz, żeby uciekli łodziami? Ja wziąłbym przystań od strony brzegu, strażnicy nie będą się tego spodziewać. Trzeba zrobić to na samym początku, razem z lotniskiem.

– Ham, dasz radę zająć ze swoją grupą centrum łączności? Dyżurny ma na pewno możliwość zniszczenia sprzętu w wypadku groźby nalotu.

– Założę się, że nie jest upoważniony do zrobienia czegoś takiego bez rozkazu, a jeśli nie będzie prądu, żadnych rozkazów nie otrzyma.

– Mają radio, ale możemy zakłócić ich częstotliwość. Mimo wszystko chciałbym, żeby centrum łączności zostało zajęte zaraz po stacjach generatorów.

– Możemy tak zrobić. Założę się, że kiedy siądzie zasilanie i radio nie zadziała, facet wyjdzie na zewnątrz, żeby się rozejrzeć.

– Mam nadzieję, że pójdzie gładko.

– Jeśli nie, załatwimy to inaczej.

– Zrobisz, co uznasz za słuszne, ale postaraj się wziąć go żywcem. Potrzebuję świadków.

– W porządku. Macie granaty ogłuszające?

– Tak.

– To powinno załatwić sprawę, gdy nie będzie innego wyjścia.

Harry odwrócił się do stojącego z tyłu Billa.

– Wybierz dwunastu ludzi i przydziel ich Hamowi. Wyjaśnij im, że to on dowodzi, i każ im zabrać niezbędne wyposażenie. Ham powie, czego od nich oczekuje.

Bill odszedł, żeby wypełnić polecenie.

Tymczasem wrócił Ed z kartką papieru.

– Mam te dane, Harry. Przedwczoraj przyjęli sześć samolotów z zagranicy, wczoraj jedenaście, a dzisiaj trzydzieści trzy. Przyleciały z całego świata – z Europy, z Kajmanów, z Meksyku, z Antyli Holenderskich – do wyboru.

– Appalachin – wtrąciła Holly.

Harry spojrzał na nią.

– A ty gdzie się widzisz? – spytał.

– W posterunku ochrony. Chcę dorwać Barneya, Harry. To on zabił Cheta Marleya i Hanka Doherty’ego. Chcę go aresztować, zanim ty się nim zajmiesz.

– Prawdopodobnie zabił też Ritę Morales.

52
{"b":"102071","o":1}