– A możesz znaleźć w lokalnym archiwum nazwiska właścicieli domów w Palmetto Gardens?
– Mogę.
– Więc zrób to. Zdobędziemy listę członków, a potem ich prześwietlimy.
– Dobry pomysł.
– Jeśli Mosely przyjdzie, chciałbym mu się przyjrzeć. Możesz to załatwić?
– Pewnie.
– Bez zdradzania komukolwiek, kim jestem?
– Jasne, nie ma sprawy.
– Ty będziesz z nim rozmawiać, a ja posłucham. Może Mosely otworzy nam furtkę do Palmetto Gardens.
– Mam pomysł. – Holly nakreśliła w skrócie swój plan. – Może nie wypali, ale nie zaszkodzi spróbować.
44
O jedenastej zadzwonił telefon; Holly odczekała parę sygnałów, zanim podniosła słuchawkę.
– Holly Barker. Proszę chwilę zaczekać, dobrze? – Wcisnęła guzik podtrzymania. Wiedziała, że to Barney Noble, i chciała, żeby się trochę pomęczył.
– Słucham? – powiedziała w końcu.
– Tu Barney.
– Cześć. Przepraszam, że kazałam ci czekać.
– Mosely stawi się w twoim biurze o wpół do dwunastej. Z licencjami. Chcę się upewnić, że nie wniesiesz oskarżenia.
– Niestety, nie mogę ci tego obiecać. A jeśli jeszcze raz polecisz do rady miejskiej, dowiesz się, jak bardzo mogę utrudnić ci życie.
– Tylko bez pogróżek, Holly.
– Będę ci grozić, ile dusza zapragnie. Chcesz, żebym cofnęła licencje wszystkim twoim ludziom i skonfiskowała im broń? Mogę to zrobić, a ty nie możesz nawet kiwnąć palcem, żeby mi przeszkodzić.
Noble wyraźnie złagodniał.
– Holly, nie zaczynajmy bezsensownej rywalizacji.
– Nie będzie żadnych problemów, Barney, jeśli zapamiętasz, że to ty działasz na terenie mojej jurysdykcji, a nie na odwrót.
– Dobra, w porządku. Mosely zjawi się u ciebie za pół godziny. Jak długo będziesz go trzymać?
– Jak długo będę chciała. – Holly rozłączyła się i zadzwoniła na telefon komórkowy Harry’ego Crispa.
– Tak? – odezwał się Crisp.
– Przychodź.
– Już się robi.
Dwie minuty później wszedł na komendę, podał swoje nazwisko i zapytał o Holly.
Po chwili w jej gabinecie zabrzęczał interkom.
– Proszę zaprowadzić pana Crispa do pokoju przesłuchań numer dwa – powiedziała. Patrzyła, jak Harry idzie korytarzem.
O jedenastej trzydzieści zabrzęczał znowu interkom.
– Tak?
– Przyszedł pan Mosely.
– Zaprowadź go do jedynki.
Po raz pierwszy zobaczyła Mosely’ego. Był wielki, jak mówił Jackson, i rzeczywiście bardzo brzydki. Kazała mu czekać dziesięć minut, wreszcie wstała.
– Chodź, Daisy, porozmawiamy z Crackerem Moselym. Zabrała teczkę z aktami, wzięła psa na smycz i ruszyła w stronę pokojów przesłuchań. Otworzyła drzwi numer dwa. Harry Crisp siedział spokojnie przed weneckim lustrem i patrzył na Mosely’ego.
– Pokrętło głośności jest po prawej stronie – powiedziała Holly.
– Znalazłem. Ale brzydal, co?
– Oj tak.
– Zastrzelę go przez szybę, jeśli zacznie sprawiać ci kłopoty.
– Nie sądzę, żeby to było konieczne. – Holly otworzyła drzwi do jedynki i Daisy niemal zbiła ją z nóg. Oparła się łapami o stół, próbując dosięgnąć Mosely’ego. – Daisy! Do nogi! Do nogi!
Po raz pierwszy Daisy nie posłuchała jej od razu. Holly przez długą chwilę nie mogła uspokoić suki. Kiedy wreszcie nad nią zapanowała, odpięła smycz i zajęła miejsce.
Mosely, wyraźnie przestraszony, wpatrywał się w psa.
– Niech go pani przypnie – poprosił. – Nie chciałbym zrobić mu krzywdy.
– Prawdę mówiąc, Cracker, postawiłabym raczej na niego, i to niemało.
Daisy warczała głucho, naśladując ton Holly.
– Spokój, Daisy. Waruj!
Suka usiadła, ale nie spuszczała wzroku z Mosely’ego.
Holly była zaintrygowana jej reakcją, lecz nie dała tego po sobie poznać.
– Proszę pokazać mi licencje – powiedziała.
Mosely pchnął kopertę po blacie stołu.
Otworzyła ją i obejrzała dwa dokumenty; pozwolenie na broń było laminowane.
– Dobrze – mruknęła, patrząc na Mosely’ego. – Teraz muszę tylko zdecydować, czy odesłać cię z powrotem do więzienia.
Mosely’emu szczęka opadła.
– Barney powiedział, że to nie wchodzi w rachubę.
– Nie mam pojęcia, Cracker, skąd mu to przyszło do głowy. Przecież wie, że mam cię w garści i nie wypuszczę, jeśli nie będę chciała.
– Przecież wystąpiłem o te licencje i zostały mi przyznane.
– A, tak. – Holly otworzyła teczkę. – Mam tutaj kopie twoich podań. W obydwu wnioskach jest pytanie: Czy byłeś karany? I na obu twoja odpowiedź brzmi: Nie.
– Doradzono mi, żeby tak napisać.
– Kto ci doradził?
Mosely umknął z oczami w bok.
– Przyjaciel.
– Cóż, Cracker, doradzając ci złożenie niezgodnego z prawdą oświadczenia, Barney nakłonił cię do popełnienia przestępstwa.
– Co takiego?
Holly pchnęła po blacie podanie o zezwolenie na broń.
– Czytaj na samym dole. „Świadom odpowiedzialności karnej za zeznanie nieprawdy oświadczam, że dane zawarte we wniosku są zgodne z prawdą”. Krzywoprzysięstwo to poważne przestępstwo, Cracker, można za nie dostać nawet pięć lat. Ponadto, popełniając krzywoprzysięstwo, złamałeś zasady zwolnienia warunkowego. A zostało ci ile? Dziesięć, dwanaście lat wyroku?
Mosely wykrzywił usta.
– Żądam adwokata.
– Nie, nie chcesz adwokata, Cracker. Jeszcze nie odczytałam ci praw, a byłeś gliną dość długo, by wiedzieć, że dopóki tego nie zrobię, wszystko, co powiesz, nie ma znaczenia.
– Czego pani chce?
– No, nareszcie zacząłeś myśleć.
45
Holly w milczeniu wpatrywała się w Mosely’ego. Daisy warknęła, jakby chciała go nakłonić do mówienia. Mosely spojrzał na psa.
– Słucham – powiedział wreszcie. – Co pani chce wiedzieć?
– Wszystko – odparła Holly.
– Wszystko? Co to znaczy wszystko?
– Powiedz mi, jak zarabiasz na życie, Cracker.
– Jestem pracownikiem ochrony. Czy raczej byłem, do dzisiaj.
– A co chroniłeś?
– Palmetto Gardens. Po prostu pilnowałem tego miejsca przed intruzami, których zresztą nie było.
– Jak długo wykonywałeś tę robotę?
– Prawie rok.
– Przeszedłeś jakieś szkolenie?
– Właściwie nie. Barney powiedział mi, co mam robić.
– I co ci kazał robić?
– Pilnować tego miejsca. Wie pani, warta przy bramie, patrole.
– Co patrolowałeś?
– Cały teren.
– Opowiedz mi, jak wygląda typowy patrol.
– Przychodzę na zmianę, powiedzmy, że poranną. Objeżdżam wszystkie domy, czasami wysiadam z samochodu i idę pieszo. Jadę do budynku klubu i zaglądam tu i ówdzie, sprawdzając różne rzeczy.
– A budynki specjalne?
– Jakie budynki specjalne?
– Na przykład ten z antenami?
– Aha, tam nie chodzimy. Mają własną ochronę.
– Czego pilnuje?
– O co pani chodzi?
– Co tam się dzieje, skoro potrzebują własnej ochrony?
– Nie wiem. To miejsce jest nazywane centrum łączności, więc pewnie właśnie temu służy.
– Łączności z kim?
– Jezu, nie mam pojęcia. Nie mówią mi takich rzeczy.
– Kto jest szefem Barneya?
– Dyrektor generalny, pan Diego.
– Jak ma na imię?
– Nie wiem. Barney mówi o nim po prostu Diego.
– Jak wygląda?
– Około czterdziestu pięciu lat, metr siedemdziesiąt wzrostu, osiemdziesiąt kilo wagi, czarne, szpakowate włosy, wąsy. Chyba jest Meksykaninem, mówi z lekkim akcentem.
– Chcę znać jego imię, Cracker.
– Chwileczkę, niech się zastanowię. Diego to jego imię. A nazywa się… coś jak… Romeo.
– To hiszpańskie nazwisko?
– Tak.
– Myśl.
– Staram się. Ramos albo Ramero, coś w tym stylu. Ramirez! Tak, Ramirez.
– Diego Ramirez. Świetnie, Cracker. Kto jeszcze pracuje dla Ramireza?
– Wszyscy. Kierownik klubu, kierownicy sklepów, ludzie w biurze rachunkowym, kierownik konserwacji, kierownik lotniska – wszyscy składają mu raporty.