Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Nie domyślasz się, dlaczego ktoś chciał zabić Cheta i Hanka?

– Chet powiedział mi, że ma poważny problem, ale nie wyjawił żadnych szczegółów. Gdy przyjechałam, rozmawialiśmy wieczorem przez telefon. Powiedział, że ma spotkanie i że wyjaśni mi wszystko rano.

– Nie zasugerował nawet, o co chodzi?

– Powiedział tylko, że ktoś z wydziału pracuje na dwie strony. Domyślał się, kto, ale mi tego nie zdradził.

– Podejrzewasz kogoś?

– Nie. To może być każdy.

– A czy mówiłaś o tym któremuś ze swoich ludzi albo komuś z Orchid?

– Nie. Przejrzałam wszystkie papiery w biurze Cheta, ale nie znalazłam żadnej wskazówki. – Popatrzyła na Jacksona. – Może zostawił coś u swojego prawnika, tak na wszelki wypadek.

– Nie zrobił tego.

– Skąd wiesz?

– Bo ja jestem jego prawnikiem.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?

– Nie było okazji. Poza tym rzadko korzystał z moich usług. Parę lat temu sfinalizowałem sprzedaż jego domu, a niedawno sporządziłem mu testament. To wszystko.

– Kiedy spisał testament?

– Jakieś dziesięć dni przed tym wypadkiem.

– Myślisz, że uważał, że jego życie jest w niebezpieczeństwie?

– Niczego takiego nie sugerował, ale kto wie? Testament jest prosty. Chef zostawia wszystko… – Jackson urwał. – Przepraszam. To sprawa między klientem a prawnikiem.

– Czy Chet miał rodzinę?

– Nie.

– Rozumiem. Można by pomyśleć, że skoro zadał sobie trud sporządzenia testamentu, to powiedział komuś o swoich podejrzeniach, albo nawet zostawił jakieś dowody.

– Może i tak.

– Domyślasz się, kto to mógł być?

– Hank Doherty.

– Jasne. I to musiało być motywem zabójstwa.

– Przeszukaliście jego mieszkanie?

– Centymetr po centymetrze. Osobiście przeszukałam jego sejf i biurko. Sejf był otwarty.

– Czyli ktoś strzelił do Cheta, potem uznał, że Chet mógł coś powiedzieć Hankowi Doherty’emu, więc pojechał do niego i go zabił.

– I znalazł to, co dał mu Chet. Dlatego ja tego nie znalazłam.

– Jesteś pewna, że już tam tego nie ma?

– Tak. Dom jest już pusty. Córka Franka zabrała kilka pamiątek, a gospodyni wzięła resztę. Część rzeczy sprzedano na kiermaszu w weekend po jego śmierci.

– Przeszukałaś dom Cheta?

– Nie. Nawet nie przyszło mi do głowy. O rany, ale jestem głupia!

– Mam klucz.

– Więc jedźmy tam – powiedziała, zawracając w stronę domu.

– Czekaj. – Złapał ją za rękę. – Nie powinniśmy wchodzić tam za dnia. Nigdy nie wiadomo, kto patrzy. Poczekajmy do wieczora.

– Masz rację, tak będzie lepiej.

– Poza tym jesteśmy umówieni na golfa.

Holly zrobiła krótką rozgrzewkę, a potem parę razy na próbę zamachnęła się kijem i przymierzyła się do piłki. Starała się uderzyć jak najbardziej płynnie. Rozległ się stuk metalowego kija o piłkę. Holly podniosła głowę. Piłka poszybowała wysokim łukiem i poleciała prosto w dół alei.

– Nieźle – pochwalił Jackson. – Prawie dwieście metrów.

Podszedł do piłki, przymierzył się i uderzył potężnie.

– Ponad dwieście metrów – powiedziała Holly. – Niestety, prosto w drzewa. Uderz jeszcze raz.

Jackson chrząknął.

– I nie wal tak mocno – doradziła Holly.

Zamachnął się; tym razem odchylenie było łagodniejsze. Piłka wylądowała dziesięć metrów za piłką Holly, ale na prawo od alei. Wsiedli do wózka i ruszyli w tamtą stronę.

Przez siedemnaście dołków grali mniej więcej równo. Idąc do osiemnastego, oboje dobrze wybili piłki, ale przy drugim strzale Holly trafiła w bunkier, gdy Jackson był już na murawie. Wybicie z piasku wymagało dwóch uderzeń i w sumie wykonała dwa ponad limit dla tego dołka. Jackson zmieścił się w limicie.

Zsumował wyniki.

– Ty miałaś dziewięćdziesiąt jeden, ja osiemdziesiąt dziewięć – oznajmił z dumą.

Musiała przekłuć ten balon samozadowolenia.

– Jaki jest twój handicap? – spytała.

– Dwanaście.

– Mój piętnaście. Jesteś mi winien trzy uderzenia.

Wyraźnie posmutniał.

– Nieładnie ogrywać gospodarza – mruknął.

– Wiem, i jest mi przykro.

– Wcale nie jest ci przykro.

– Masz rację. Skłamałam.

Oboje wybuchnęli śmiechem.

– Chodź – powiedział. – Zjemy kolację, a potem pojedziemy do domu Cheta.

26

Wyjechali z centrum miasta na północ, w stronę North Bridge. Daisy siedziała z tyłu i spokojnie wyglądała przez okno. Pod koniec mostu Jackson skręcił na zjazd.

– Dom stoi na Egret Island – powiedział, wskazując ręką. – To piękne miejsce, z rodzaju tych, na których buduje się bardzo drogie osiedla. Zostało wykupione pod koniec lat trzydziestych przez średnio zamożnych ludzi, którzy podzielili teren na niewielkie działki i wznieśli tam całkiem ładne domy. W ostatnich latach trochę się tu zmieniło, bo pojawiło się paru bogaczy. Kupowali po dwie działki, rozbierali stare domy i na ich miejscu budowali jeden duży.

Rzeczywiście minęli kilka eleganckich dużych willi, jasno oświetlonych w ciemności.

– Dom Cheta stoi na końcu wyspy – ciągnął Jackson. – Przy okazji, mieszka tu paru twoich policjantów. Bob Hurst i Hurd Wallace, a właściwie jego była żona. Dostała dom po rozwodzie.

Droga zwęziła się i teraz po obu stronach ciągnął się niezabudowany teren. Holly dostrzegła tablicę z napisem NA SPRZEDAŻ.

– Jak widzisz, tutaj nie ma domów – mówił Jackson. – Parę lat temu pewien miejscowy facet kupił kilka małych parceli. Pewnie ma nadzieję, że zarobi kupę szmalu, gdy trafi na developera, który zechce zbudować tu zamknięte osiedle. Chciał kupić także działkę Cheta, ale kobieta, która była jej właścicielką, polubiła Cheta i sprzedała mu dom.

Droga skończyła się i Jackson skręcił w lewo na podjazd, przy którym stała skrzynka na listy.

– Dom stoi tuż za zakrętem – powiedział, wjeżdżając w otwartą bramę. Po chwili w świetle reflektorów ukazał się niewielki budynek. Jackson zgasił światła i wyjął ze schowka latarkę. – Idziemy.

Wysiedli z samochodu i ruszyli wyłożoną kamieniami ścieżką do domu. Daisy szła pierwsza.

– Za dnia musi tu być bardzo ładnie – zauważyła Holly.

– Owszem. Chet mógł łowić ryby z pomostu zaraz za domem.

– Obejdźmy dom – poprosiła Holly. – Mogę trzymać latarkę?

Zaczęła powoli okrążać dom, świecąc do każdego okna. Na dłuższą chwilę zatrzymała się przy tylnych drzwiach, potem ruszyła dalej.

– Tam – powiedziała wreszcie, świecąc na środek okna. Odsunęła gałęzie krzewu i podeszła. Wskazała miejsce, gdzie spotykały się dwie przesuwane pionowo połówki.

– To okno zostało podważone – wyjaśniła. – Włamywacz wsunął coś między ramy okna i otworzył zamek. – Wskazała smugi na szkle, pociągnęła po nich palcem, a potem potarła palec o kciuk. – Talk. Używał gumowych rękawiczek. Są posypywane talkiem, żeby łatwiej było je założyć.

Ruszyli do frontowych drzwi, które Jackson otworzył kluczem. Gdy weszli, włączył światło. Stali w dużym pokoju. W jednym kącie było miejsce do pracy, przed kominkiem stała kanapa i dwa fotele, a w drugim kącie okrągły stół i sześć krzeseł. W pokoju panował wzorowy porządek.

– Myślałem, że zastaniemy bałagan – powiedziała Holly. – Ale wygląda na to, że nasz intruz był bardzo staranny.

– Albo po jego wizycie przyszła sprzątaczka. Ta sama, która pracowała u Hanka Doherty’ego.

– Poznałam ją i chyba mam w notesie numer jej telefonu. – Wyjęła notes z torebki. – Zadzwonię do niej, zanim zaczniemy szukać. – Usiadła przy biurku Marleya, podniosła słuchawkę i wykręciła numer.

– Czy nie zatrzesz odcisków palców?

– Tu nie ma żadnych odcisków; miał gumowe rękawiczki, pamiętasz?

– Racja.

– Halo, czy to Mary White?

– Tak, słucham?

– Mówi Holly Barker. Poznałyśmy się w domu Hanka Doherty’ego.

– Tak, pamiętam.

– Panno White, o ile wiem, pracowała pani również u komendanta Marleya.

24
{"b":"102071","o":1}