– Może obejrzymy Palmetto Gardens z powietrza?
– Nie boisz się, że nas zestrzelą?
– Przekonajmy się.
32
Jackson otworzył bramę lotniska Orchid Beach kartą z magnetycznym paskiem. Minęli budynek terminala z wieżą kontroli lotów i zatrzymali się pięćset metrów dalej, przy niskim, betonowym budynku z rękawem lotniskowym na dachu. Przed budynkiem stało kilka lekkich samolotów. Weszli do środka.
– Cześć, Doris – powiedział Jackson do kobiety siedzącej za wysokim biurkiem. – Tango Foxtrot 123 jest wolny?
– Masz szczęście, właśnie odwołano rezerwację. – Położyła na biurku kluczyki i formularz do podpisu.
– Doris, to Holly Barker, nasz nowy komendant policji.
– P.o. komendanta – poprawiła Holly.
– Cześć, kochanie. – Doris wstała i wyciągnęła rękę. Była przystojną kobietą około pięćdziesiątki, o bujnych tlenionych włosach. – Witamy w Orchid. Z prawdziwą przykrością dowiedziałam się o śmierci komendanta Marleya. Czy już coś wiadomo?
– Na razie nie, ale pracujemy nad tym.
– Bardzo go lubiłam – powiedziała Doris i spytała: – Interesują cię lekcje pilotażu?
– Może trochę później, kiedy pewniej stanę na ziemi.
– Zaraz się od niej oderwiesz.
Holly roześmiała się i zajrzała Jacksonowi przez ramię.
– Dokument który podpisałem – wyjaśnił – stanowi, że jeśli uszkodzę samolot, cały mój majątek przechodzi na rzecz klubu, a jeśli się zabiję, Doris staje się moją jedyną spadkobierczynią.
Teraz Doris wybuchnęła śmiechem.
– Więc prędzej czy później będę bogata – powiedziała. – Jackson lata w taki sposób, że to tylko kwestia czasu.
– Zaczynam się poważnie zastanawiać nad tą wyprawą – wyznała Holly.
– Och, odstawi cię żywą, kochanie. Nauczyłam go wszystkiego, co wie o lataniu.
– I większości tego, co wiem o życiu – dodał Jackson. Wziął kluczyki i bloczek na podkładce. – No to lecimy.
Holly poszła za nim do żółto-białego samolotu.
– Nigdy takim nie latałam.
– Cessną?
– Niczym mniejszym od odrzutowców delta, jeśli nie liczyć śmigłowców wojskowych.
– To cessna 172, najpopularniejszy samolot wszech czasów. Chodź, zrobimy przegląd przed lotem.
Jackson zaczął zaglądać w różne otwory, manipulować pokrętłami, sprawdził też poziom oleju i paliwa.
– Jakie masz doświadczenie? – spytała.
– Prawie pięćset godzin w powietrzu. Teraz pracuję nad lataniem według przyrządów. Gdy dostanę licencję, może kupię sobie jakiś porządny używany samolot.
– Pięćset godzin to niemało.
Pomógł jej wsiąść do kabiny i pokazał, jak zapiąć pasy.
– Woziłeś kiedy pasażerów?
– Pasażerki. Samolot to świetny sposób na kobiety. Gdy sprowadzisz go na ziemię, są wdzięczne, że żyją, a potem same wskakują ci do łóżka.
– Zobaczmy, jak to działa.
Jackson usiadł na fotelu pilota, włączył zapłon, pociągnął jakąś dźwignię i przekręcił kluczyk. Ruszyli. Sięgnął po listę czynności kontrolnych i czytając ją na głos, pstrykał przełącznikami i regulował kontrolki. Podał Holly słuchawki z mikrofonem i pokazał, jak je założyć. Pięć minut później dostali pozwolenie na start. Gdy wzbili się w powietrze, mogli zobaczyć wyspę rozciągającą się przed nimi w odległości paru mil. Jackson skręcił, w kierunku środka wyspy, a potem skierował maszynę na północ. Lecieli na wysokości siedmiuset metrów.
– Czy możemy zejść niżej? – zapytała Holly.
– Tak, ale najniższa dopuszczalna wysokość podczas lotu nad terenem zabudowanym to trzysta metrów. – Przesunął dźwignię przepustnicy i maszyna zaczęła opadać. – Zbliżamy się do Palmetto Gardens. – Wskazał ręką. – Widzisz pola golfowe?
– Widzę.
– Jezu, ale długi pas.
– Barney mówił, że ma dwa tysiące metrów.
– Dłuższy niż w Orchid.
Holly rozejrzała się.
– Osiedle ciągnie się od drogi AlA do rzeki i spory kawał na północ i południe. Jest dużo większe, niż myślałam.
Jackson zatoczył krąg.
– Spore domy. Każdy stoi na działce o powierzchni co najmniej pięciu akrów.
Czterech golfistów patrzyło z dołu na samolot.
– Oho – mruknęła Holly, wskazując w bok.
Jackson skręcił, kładąc maszynę na skrzydło. Kierowca białego range rovera wysiadł i zadarł głowę. Wyjął z kabiny lornetkę.
– Przekonajmy się, czy do nas strzeli – powiedział Jackson.
– Czy naruszamy prywatną przestrzeń powietrzną?
– Jasne, że nie. Niebo należy do wszystkich.
– Leć na północ, oddalmy się od tego ochroniarza. Patrz, jaka ogromniasta cieplarnia. Muszą hodować mnóstwo kwiatów.
– Są też stajnie i padok. A tamto? Jak myślisz, co to jest?
Holly spojrzała we wskazanym kierunku i zobaczyła piętrowy budynek z lasem anten na dachu.
– Wygląda jak podstacja NASA. Naliczyłam cztery talerze różnych rozmiarów i co najmniej tuzin innych anten. Spójrz na tę wielką czaszę na tyłach. Ma co najmniej pięć metrów średnicy.
– Byłem kiedyś w siedzibie CNN w Atlancie. Mieli takie same talerze.
Jackson zawrócił w stronę pól golfowych, które leżały w centrum osiedla. Range rover jechał w kierunku lotniska.
– Przed nami pas. Macnijmy go kołami.
– Zwariowałeś?
– A co mogą nam zrobić? Myślisz, że mają pociski przeciwlotnicze?
– Nie byłabym zaskoczona.
Samolot leciał w dół i pas rósł w oczach. Na środku widniał wymalowany wielkimi literami napis PRYWATNE.
– Jezu – jęknęła Holly – lepiej tego nie rób.
– Bez obawy – mruknął Jackson, gdy minęli próg. Koła cessny łagodnie dotknęły ziemi.
– O cholera! – krzyknęła Holly.
Biały range rover zatrzymał się na środku pasa. Umundurowany mężczyzna stał z podniesionymi rękami, nakazując im się zatrzymać.
Jackson przesunął dźwignię przepustnicy i samolot przyspieszył. Wydawało się, że range rover pędzi w ich stronę. Jackson niemal w ostatniej chwili pociągnął wolant ku sobie.
Holly zdążyła zobaczyć, że strażnik pada plackiem na ziemię, i zakryła oczy. Jackson skręcił ostro w prawo. Gdy odważyła się spojrzeć, dostrzegła nad jego ramieniem drugiego range rovera. Wysiadał z niego Barney Noble.
– O cholera, to Barney! Mam nadzieję, że mnie nie poznał!
Jackson roześmiał się.
– Nie miał szans! – zawołał i skręcił w lewo, w stronę plaży. Sięgnął po mikrofon. – Klub lotniczy Orchid, November 123 Tango Foxtrot.
– Tu Orchid – odezwał się matowy kobiecy głos.
– Doris, prawdopodobnie za chwilę ktoś do ciebie zadzwoni i spyta, kto latał tym samolotem.
– Tango Foxtrot, znów piracisz nad plażą nudystów?
– Jeszcze nie. A ty po prostu powiedz, że jakiś amator latania zwinął samolot.
– To nie będzie dalekie od prawdy. Sprowadź maszynę w jednym kawału.
– Skończyłem, bez odbioru. O rany, ale zabawa. Teraz zaszalejemy nad plażą nudystów.
– Jaką plażą nudystów? – zaciekawiła się Holly.
– Och, zapomniałem, policja ma o niej nic nie wiedzieć – odparł ze śmiechem. Skręcił nad wodę, i obniżył pułap o dwieście metrów. – Nad wodą możemy latać niżej. A oto golasy!
Holly wyjrzała przez okno i zobaczyła ludzi baraszkujących na piasku i w wodzie. Faktycznie byli nadzy.
– Plaża nudystów w Orchid Beach? – zdumiała się, gdy przelatywali nad plażowiczami, którzy łapali ręczniki i robili obsceniczne gesty.
– Właściwie to nie jest plaża publiczna. Paru właścicieli okolicznych domów przychodzi tu z przyjaciółmi.
– Wydaje się, że dobrze znasz to miejsce.
– Słyszy się różne rzeczy – Jackson wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Spokojna głowa, są poza granicami miasta, więc nie musisz ich aresztować. Patrz, tam jest mój dom. Oho, a co to? – Wskazał na miejsce do parkowania przy domu.
– Wygląda na pikapa. Białego.
– I ktoś z niego wysiada.
– Co to za światło błyska na dachu?
– Migacz połączony z alarmem antywłamaniowym. To znaczy, że ktoś wdarł się do domu. Trzymaj się. – Skręcił w stronę domu i ustawił się do lądowania. – Jest odpływ, posadzę maszynę na plaży.