21
Holly jechała na północ do dzielnicy drogich osiedli, z Daisy na fotelu pasażera. Skręciła w pierwszy napotkany wjazd. Stróżówka była pusta, a brama, obsługiwana pilotem, otwarta. Jechała typową ulicą osiedla zamieszkanego przez przedstawicieli górnej warstwy klasy średniej, z przestronnymi, ale bezpretensjonalnymi domami na półakrowych działkach. Na końcu kwartału znajdowały się dwa korty tenisowe, najwyraźniej służące całemu sąsiedztwu. Dojechała do przecznicy biegnącej równolegle do plaży. Domy nad oceanem były większe i stały na większych parcelach. Dwa następne osiedla były podobnie rozplanowane.
Im dalej na północ, tym osiedla stawały się większe. Wjazdu do jednego czy dwóch strzegli strażnicy, którzy jednak wpuszczali bez przeszkód, gdy tylko zobaczyli policyjny mundur. Domy, bardziej okazałe, niektóre z białymi kolumnami i kolistymi podjazdami, stały na akrowych i większych parcelach. Większość posesji miała własny kort tenisowy.
Minęła park stanowy, który był tylko plażą z parkingiem i szaletami. Kolejne osiedla sprawiały wrażenie coraz droższych. Odwiedziła jedno z nich. Tu dla odmiany preferowano polo – kilku jeźdźców z młotkami w rękach uganiało się za piłką.
– Teraz jesteśmy w kategorii dwóch milionów dolarów – powiedziała na głos.
Dotarłszy do Sebastian Inlet, gdzie rzeka uchodziła do morza pod wielkim mostem, zawróciła i ruszyła na południe w kierunku miasta. Odwiedziła osiedla leżące od strony rzeki; większość z nich miała własne pola golfowe, niektóre więcej niż jedno. Pomyślała o ojcu i jego zamiłowaniu do golfa. Grywała z nim czasami i sprawiało jej to przyjemność, ale nie miała czasu na częste pojedynki.
Dotarła do osiedla, które ciągnęło się na ponad milę i było otoczone wysokim żywopłotem. Zjechała z drogi przy budce strażnika. Był uzbrojony, wjazd blokowała elektrycznie sterowana metalowa bariera i wystające z nawierzchni stalowe pazury. Każdy, kto próbowałby sforsować bramę, szybko straciłby opony.
– Dzień dobry – zawołała Holly do strażnika.
Skinął głową, ale nie odpowiedział.
– Nazywam się Holly Barker i jestem zastępcą komendanta policji Orchid Beach. Chciałabym się rozejrzeć.
– Przykro mi, proszę pani – rzekł strażnik. – Mogę wpuszczać wyłącznie mieszkańców.
– Chyba pan nie zrozumiał. Jestem zastępcą komendanta policji, a to osiedle leży w obrębie mojej jurysdykcji.
– Niestety, nie wolno mi wpuścić nikogo bez plakietki mieszkańca albo odznaki pracownika.
– Kto jest pańskim szefem?
– Kapitan Noble.
– Proszę do niego zadzwonić.
Mężczyzna patrzył na nią przez chwilę. Był wysoki i muskularny, mundur leżał na nim jak ulał. Wreszcie podniósł słuchawkę i odwróciwszy się plecami do Holly, przeprowadził krótką rozmowę.
– Kapitan Noble przyjedzie i porozmawia z panią. Proszę tam zaparkować. – Wskazał miejsce oddalone o kilka metrów.
Holly zaparkowała wóz i wyszła, żeby rozprostować nogi. Daisy usiadła, rozejrzała się, a potem znów zwinęła się na siedzeniu. Holly odczekała pięć minut i podeszła do stróżówki.
– Gdzie on jest? – spytała.
– W drodze, pszepani – odparł strażnik.
Już miała wyjść, gdy przez otwarte drzwi zobaczyła karabin armalite na stojaku pod ladą. Chciała o niego zapytać, ale w tym momencie brama się otworzyła. Przy domku strażnika zatrzymał się biały range rover.
– Zastępca komendanta Barker? – zapytał kierowca.
– Zgadza się – odparła Holly.
– Barney Noble. – Mężczyzna wysunął rękę przez okno. – Kieruję ochroną Palmetto Gardens.
Holly uścisnęła jego dłoń, zimną i twardą.
– Miło mi pana poznać – powiedziała. – Przejeżdżałam tędy i pomyślałam, że zajrzę do Palmetto Gardens. Niewiele się dowiedziałam – dodała, wskazując strażnika.
Barney Noble wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– U mnie wszystko musi być jak w zegarku. Proszę wsiąść, obwiozę panią.
– Chwileczkę. – Holly podeszła do swojego wozu. – Zostań tu, Daisy. Pilnuj samochodu.
Upewniła się, że wnętrze jest dobrze przewietrzone, i wsiadła do range rovera. Brama otworzyła się, a stalowe pazury schowały się w nawierzchni. Ruszyli.
– Witamy w Orchid – powiedział Noble. – Słyszałem o pani przyjeździe. Jak się miewa Chet Marley?
– Nadal jest w śpiączce.
– Słyszałem, że odzyskał przytomność.
Ciekawe, gdzie o tym usłyszał, pomyślała, a głośno odparła:
– Rzeczywiście, ale tylko na parę minut. Potem znów zapadł w śpiączkę.
– Szkoda. Chet to porządny facet. Grywaliśmy czasem w pokera.
Minęli barierę żywopłotu i Holly ujrzała imponującą panoramę Palmetto Gardens. Jechali między brzegiem dużego jeziora a polami golfowymi.
– Ładnie tu – powiedziała.
– To najpiękniejsze osiedle na Florydzie, a widziałem ich niemało – zapewnił Noble.
– Nigdy o nim nie słyszałam.
– Tutejsi mieszkańcy lubią spokojne życie. Należą do najbogatszych ludzi w hrabstwie – dyrektorzy wielkich korporacji, szefowie konglomeratów, miliarderzy wszelkiego pokroju. Właściwie to prywatny klub; nie szukamy klientów przez ogłoszenia.
– Jaką macie ochronę?
– Piętnastu ludzi. Ale na służbie albo pod telefonem jest zwykle dwunastu. Zawsze ktoś ma urlop, choruje albo jest nieobecny z jakiegoś innego powodu.
– Wszyscy są uzbrojeni?
– Tak, uzbrojeni i dobrze wyszkoleni do używania broni. Tam mamy strzelnicę. – Wskazał ręką pobliski las.
Minęli skupisko budynków, które wyglądało jak centrum usługowe niedużej wioski – sklep spożywczy, drogeria, kiosk z prasą, pralnia chemiczna, lekarz, dentysta.
– Mamy tu wszystko czego potrzeba naszym mieszkańcom. Nie muszą jeździć do miasta. – Zwolnił i wskazał niski budynek. – Tutaj urzęduję. I też mam wszystko czego potrzeba: mały areszt i standardowe wyposażenie.
– Czy obejmuje ono karabiny?
– Oczywiście.
– Zakładam, że na wszystkie macie stosowne pozwolenia.
– Jasne. Stan Floryda jest liberalny w kwestii posiadania broni. Działamy jako zarejestrowana prywatna agencja ochroniarska.
Po obu stronach drogi ciągnęły się rozległe posesje. Same domy były ledwie widoczne za gąszczem bujnej tropikalnej roślinności.
– Kiedy powstało to osiedle? – zapytała Holly.
– Prace zaczęto ponad dwadzieścia lat temu, ale pierwszych pięć zeszło głównie na budowie wioski i infrastruktury. Mamy własną wodę – oczyszczalnię ścieków i system generatorów, który się włącza, ilekroć zawodzi zasilanie. Żaden z naszych członków nie spędza więcej niż pięć sekund bez elektryczności, nawet podczas huraganu.
Holly zauważyła dom w budowie; był ogromny.
– Czy to typowy przykład tutejszych domów pod względem powierzchni? – spytała.
– Zapewne. Nie ma mniejszych niż tysiąc metrów kwadratowych.
Minęli komfortowy budynek Palmetto Gardens Country Club.
– Mamy tu trzy pola golfowe na osiemnaście dołków – wyjaśnił Noble. – Lepszych nie znajdziesz w całym hrabstwie.
– Ilu członków liczy klub?
– To poufna informacja. Ale mogę ci powiedzieć, że klubowicze nie przepadają za rezerwowaniem czasu gry, więc pilnujemy, żeby nie było tłoku.
– Mój ojciec uwielbia golfa. Jest starszym sierżantem, stacjonuje w Karolinie Północnej.
– Zagląda w te strony?
– Ma zamiar.
– Niech do mnie zadzwoni, załatwię mu grę. Niektórym pracownikom wolno korzystać z obiektów rekreacyjnych.
– Dziękuję, to miło z twojej strony – powiedziała. – Ham będzie zachwycony.
– Ham? Ham Barker?
– Zgadza się.
– Przepraszam, nie skojarzyłem nazwiska. Byłem z nim w Wietnamie.
– Bez żartów. To już trzecia osoba stąd, która go zna.
– Tak, ale dwie pozostałe… Słyszałem o Franku Dohertym. Facet tyle przeszedł i jakby tego było mało, skończył w taki sposób.
– Służyłeś z Hankiem i Chetem?
– Znałem ich obu, ale służyli w innej jednostce. Ham i ja byliśmy razem. Jak się ma ten stary pierdziel?
– Odsłużył trzydzieści lat; za parę dni przechodzi na emeryturę. Znałeś moją matkę?