Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Daj spokój, Ham, nie jesteśmy w Wietnamie. Musi chodzić o coś innego.

– A co innego trzeba chować przed widokiem z powietrza? Wiesz, że siatka nie spełnia swojej roli, gdy jest się na ziemi.

– Czy to miejsce nie przypomina wam obiektu wojskowego? – zapytał Jackson.

– Tak – przyznał Ham. – Jest tu wprawdzie mnóstwo wielkich domów i pola golfowe, ale gdyby nie brać ich pod uwagę, dla mnie to wyglądałoby jak koszary.

– Patrzcie, radar na lotnisku. Lotnisko w Orchid Beach nie ma radaru.

– Gdybyś musiał zdobyć Palmetto Gardens, jak byś to zrobił? – spytała Holly.

Ham przez chwilę patrzył na zdjęcia.

– Rzuciłbym desant z helikopterów, zajął lotnisko i jak najszybciej opanował resztę terenu.

– A co byś zrobił, gdybyś miał do dyspozycji nie wojsko, ale gliny?

Ham pokręcił głową.

– Nie mam zielonego pojęcia.

39

Następnego dnia rano Holly poprosiła Jane Grey o sprawdzenie wszystkich pracowników Palmetto Gardens, którzy mają zezwolenie na noszenie broni.

Parę godzin później Jane weszła do jej biura.

– W aktach żadnego z nich nie ma nic poważniejszego od mandatu za przekroczenie prędkości – oznajmiła.

Mogło to oznaczać jedną z dwóch rzeczy: albo zatrudniający prześwietlali każdego kandydata i odrzucali tych, którzy byli karani, albo też wyczyścili akta niektórych pracowników. Na podstawie danych z archiwum stanowego niepodobna było tego rozstrzygnąć. I, jeśli akta rzeczywiście zostały sfałszowane, nie można było osądzić czyje, pomijając tych pięciu ludzi znanych Jacksonowi. Był jednak pewien sposób.

– Mam dzisiaj sporo pracy, Holly. Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?

– Nie, Jane, dzięki. Wracaj do pracy.

Holly usiadła przed komputerem i zalogowała się w archiwum w Waszyngtonie. Wprowadzała nazwiska jedno po drugim i drukowała poszczególne akta. Zajęło jej to parę godzin, ale kiedy skończyła, była zdumiona wynikami.

Przez prywatną linię połączyła się z Jacksonem.

– Możemy spotkać się u Hama?

– O co chodzi? Dlaczego nie w moim domu?

– Przyjedź tam jak najszybciej, dobrze?

– Będę około szóstej.

Zadzwoniła do Hama i uprzedziła go o ich przyjeździe.

– Wygląda na to, że wam się u mnie podoba – powiedział Ham do Jacksona. – Wchodź Holly już jest.

– O co chodzi? – zapytał ją Jackson.

– Nie chciałam spotykać się u ciebie czy u mnie, bo obawiam się, że mogli założyć nam podsłuch.

– Kto?

– Nie wiem. Może wpadam w paranoję.

– Opowiedz mi o wszystkim.

Holly wyjęła z aktówki plik wydruków i położyła je na stole.

– Dziś rano sprawdziłam akta wszystkich uzbrojonych pracowników Palmetto Gardens w archiwum stanowym. Są czyste. Sprawdziłam więc całą setkę w archiwum narodowym i okazało się, że aż siedemdziesięciu jeden ma przeszłość kryminalną, przy czym spora część popełniła poważne przestępstwa.

– Aż tylu? – zdziwił się Jackson.

– Aż tylu.

– A w kartotece stanowej nic na nich nie ma?

– Nic a nic.

– Jezu Chryste.

– Pewnie, że nie mogli wyczyścić akt FBI.

– Najprawdopodobniej.

– Nie mam pojęcia, co zrobić, Jackson – poskarżyła się Holly. – W Palmetto Gardens coś się dzieje, ale sama nie dam rady rozpracować tej sprawy.

– Może czas uderzyć do federalnych.

– Może i tak, ale wolałabym zrobić to nieformalnie, jeśli można.

– Mówiłem ci, że znam agenta z biura w Miami. Pracuje w wydziale przestępczości zorganizowanej.

– Pogadajmy z nim.

Jackson wyjął z kieszeni notes z adresami, odszukał nazwisko przyjaciela i zerknął na zegarek.

– Prawdopodobnie jest w drodze z pracy do domu. Ale mam numer komórki. – Zadzwonił. – Harry? Tu Jackson Oxenhandler. Dziękuję, nieźle, a co u ciebie? Słuchaj, Harry, możesz oddzwonić mi linią naziemną? Podam ci numer. – Podyktował numer i rozłączył się.

– Jak się nazywa? – zapytała Holly.

– Harry Crisp. Za chwilę oddzwoni. Skoro się boisz podsłuchu, pomyślałem, że linia naziemna będzie lepsza.

– Co… – przerwał jej dzwonek telefonu.

Jackson odebrał.

– Dzięki, Harry. Słuchaj, jestem w Orchid Beach z szefem miejscowej policji, niejaką Holly Barker. Natknęła się na coś nadzwyczajnego, o czym, jak sądzę, powinieneś wiedzieć. Ale nie powinniśmy rozmawiać o tym przez telefon. Możemy przyjechać do Miami? Gdzie? Co tam robisz? To świetnie. Tak, jasne, przenocuję cię. Masz ołówek? Podam ci namiary. – Wyjaśnił, jak dojechać do domu Hama. – No to na razie. – Odłożył słuchawkę. – Jest w naszym oddziale w Fort Pierce, niecałą godzinę drogi stąd. Przyjedzie tu na kolację.

– Wspaniale.

– Zrobię spaghetti – powiedział Ham i wyszedł do kuchni.

Jackson popatrzył na Holly.

– O co chodzi? Masz zmartwioną minę.

– Po prostu boję się, że wyjdę na idiotkę.

40

Harry Crisp nie wyglądał na agenta FBI, uznała Holly. Był bardzo wysoki i chudy i nosił okulary w rogowych oprawkach. Pomyślała, że bardziej przypomina urzędnika bankowego niż stróża prawa. Przywitał się ze wszystkimi i zasiadł do kolacji, wymawiając się od picia wina.

– O co chodzi, Jackson? – spytał, nawijając spaghetti na widelec. – Co jest takie tajemnicze, że trzeba było zmieniać telefon?

– Po prostu wolimy być ostrożni, Harry. Holly obawia się, że w naszych domach mogą być pluskwy i… cóż, może wpadamy w paranoję.

– W związku z czym?

– Holly, ty mu powiedz.

Holly odłożyła widelec.

– W Orchid Beach znajduje się wiele drogich osiedli mieszkalnych – domy, korty tenisowe, pola golfowe, polo, systemy ochrony.

– Znam takie rzeczy.

– Ale jedno odbiega od normy.

– Pod jakim względem? – zapytał Crisp z pełnymi ustami.

– Zajmuje powierzchnię tysiąca pięciuset akrów, ale ma tylko dwieście domów.

– Pewnie jest wyjątkowo drogie.

– Zgadza się. Ma również trzy pola golfowe na osiemnaście dołków i własne lotnisko z pasem długości dwóch tysięcy metrów.

– Dla dwustu domów?

– Właśnie. Lotnisko przyjmuje wiele samolotów z zagranicy. Mają jakąś umowę z komorą celną i biurem imigracyjnym na przeprowadzanie odpraw na miejscu.

– Prywatny port wejścia? – zdumiał się Crisp. – Nigdy o czymś takim nie słyszałem.

– Ani ja – dodał Jackson.

– Mów dalej.

– Teren jest otoczony podwójnym ogrodzeniem wysokości trzech metrów ze zwojami drutu kolczastego na szczycie, a wewnętrzna siatka jest pod napięciem.

– Niezłe zabezpieczenie!

– Parę dni temu próbowaliśmy rzucić okiem na ich przystań – wtrącił Ham – ale zagrozili nam bronią automatyczną i wyrzucili nas w ekspresowym tempie.

– Niespecjalnie gościnni.

– Można tak powiedzieć.

– Prawie w ogóle nie korzystają z miejscowej infrastruktury. Mają własne generatory i system wodno-kanalizacyjny, a domy zostały wykończone przez ludzi ściągniętych skądinąd. Miejscowi wznieśli tylko mury.

Crisp skończył jeść i odsunął talerz.

– Co jeszcze?

Ham zaczął sprzątać ze stołu.

– Wszyscy pracownicy mieszkają na terenie osiedla – uzupełnił Jackson. – Nie ma wśród nich miejscowych. Oceniamy, że są tam domy dla czterystu pracowników.

– Mają dwa tysiące linii telefonicznych i supernowoczesne centrum łączności. – Holly przyniosła zdjęcie lotnicze i rozłożyła je na stole.

– Do licha, skąd je macie? – zainteresował się Crisp. – Wyglądają jak satelitarne.

– Fotografia lotnicza – wyjaśnił Jackson. – Mój przyjaciel z tego żyje.

Holly wskazała budynek z antenami.

– Macie szkło powiększające? – zapytał Crisp.

Holly znalazła lupę na biurku Hama.

Crisp przyjrzał się uważnie sprzętowi łączności.

– Coś wam powiem. Tam jest więcej anten niż na dachu naszego biura w Miami.

– Popatrz. – Holly wskazała mu kilka miejsc. – Myślimy, że to siatki kamuflujące.

36
{"b":"102071","o":1}