Przelał klarowny, zielonkawy płyn do szklanek i podał jej jedną. Wzniósł toast.
– Za twoje nieprzerwanie dobre zdrowie.
– I twoje – powiedziała, smakując koktajl o smaku limonki. – Co to jest?
– Gimlet na wódce. Wódka i Rose’s Sweetened Lime Juice, wstrząsany, bardzo zimny.
– Przepyszny. Co oznacza twój toast?
– Jesteś zdrowa i chciałbym, żeby tak zostało.
– Czy masz powody sądzić, że może być inaczej?
– Prawdę mówiąc, po historii z butlą gazową i flarą obawiałem się, że usłyszę, że coś ci się stało. To by tłumaczyło twoje milczenie. Wyobrażałem sobie, że nic mniej poważnego od pobytu w szpitalu nie powstrzyma cię od zatelefonowania.
Roześmiała się.
– Przyznaję, musiałam się hamować.
– Jeśli martwisz się, co pomyślą o nas radni, to nie masz się czym przejmować.
– Dlaczego tak uważasz?
– Weźmy ich po kolei: Charlie Peterson jest słodkim facetem i nic nie mogłoby mniej go obchodzić; Howard Goldman to mensch, wiesz, co to znaczy?
– Określenie jidysz na słodkiego faceta?
– Zgadza się. Frank Hessian, konował, jest po prostu obojętny, ma wszystko w nosie.
– A John Westover i Irma Taggert?
– To najmniejsze zmartwienie, bo pieprzą się od lat, bez wiedzy jego żony i jej męża.
– Żartujesz! Westover i ta świętoszka?
– Najwyraźniej nie jest taka święta. Pewnego dnia pewien facet wszedł do biura w salonie samochodowym i przerwał im szybki numerek.
Holly niemal zakrztusiła się drinkiem.
– Nie wierzę.
– A powinnaś.
Gdzieś w domu zadzwonił gong.
– Przepraszam na chwilę. – Jackson odstawił drinka i wszedł do środka.
Zrobiło się chłodno, więc Holly poszła za nim, zabrawszy szklanki. Ku jej zaskoczeniu Jackson podszedł do stojaka na parasole przy tylnych drzwiach i wyjął „pompkę” z osiemnastoipółcalową lufą. Przesunął czółenko, wyciągnął strzelbę przed siebie, uchylił drzwi i wyjrzał na podjazd.
– Co się dzieje? – zapytała.
– Goście. Masz broń?
– W torebce.
– Przynieś ją, proszę.
23
Holly odstawiła drinki, wyjęła z torebki berettę i stanęła za Jacksonem, starając się zobaczyć coś nad jego ramieniem.
– Co to? – zapytała.
– Wygląda na półciężarówkę. Trudno powiedzieć, ściemnia się.
– Kto w niej jest?
– Nikogo nie widzę.
– Podjeżdża?
– Nie, stoi. Słyszę silnik na luzie.
Przesunęła się i zobaczyła ciemną sylwetkę pojazdu.
– Może to nie półciężarówka, tylko dżip, jak mój grand cherokee.
– Albo ford explorer.
– Co się dzieje, Jackson?
– Przypuszczam, że komuś zależy na pogorszeniu stanu zdrowia jednego z nas.
– Zalazłeś komuś za skórę?
– Pamiętasz, co ci mówiłem o swoim byłym partnerze?
– Tak.
– Nie należy do ludzi, którzy zapominają.
– A nie myślisz, że może chodzić o mnie?
– Stąd ta beretta w twojej torebce, prawda?
– Zalecenie wydziału mówi, że funkcjonariusz również po służbie powinien chodzić uzbrojony. To zwiększa skuteczność policji. Ale masz rację – przyznała – przyszło mi to do głowy.
Pojazd nadal stał, z silnikiem na jałowym biegu.
– Wiedzą, że tu jestem – powiedziała. – Widzą mój wóz.
– Może dlatego nie ruszają się z miejsca. Wiedzą, że nie jestem sam.
– Miło być przydatną.
– Miło mieć policyjną ochronę.
Uszczypnęła go w plecy.
– Kiedy tylko sobie życzysz – szepnęła.
Pojazd wjechał tyłem na drogę dojazdową i zniknął. Po chwili znów odezwał się gong. Jackson odczekał minutę, potem zamknął drzwi, zabezpieczył strzelbę i umieścił ja w stojaku na parasole, skąd ledwo było widać koniec lufy.
– Mam nadzieję, że zrobiłaś to specjalnie – powiedział.
– Co?
– Uszczypnęłaś mnie.
– Och, jak najbardziej. Ten gong to jakby alarm, prawda?
– Tak, zapowiada gości w samochodach.
Holly schowała berettę do torebki.
– Co myślisz o kolacji? – zapytał.
– Jestem za. Co będziemy jeść?
– Moje zachwalane ciasteczka krabowe. – Ruszył do kuchni, zapalając po drodze światła.
– Zachwalane przez kogo?
– Przez każdego, kto je jadł. – Wyjął produkty z lodówki i zaczął szykować kolację.
Holly przyglądała mu się z zainteresowaniem. Sama była niezłą kucharką, ale Jackson bez wątpienia miał większą praktykę. Wcześniej przygotował półprodukty, więc po dwudziestu minutach siedzieli przy stole i jedli wyśmienitą kolację.
– I co myślisz?
– Krabowe ciasteczka są przepyszne – odparła.
– Najlepsze, jakie jadłaś?
– Oczywiście.
– A wino?
– Doskonałe. Co to jest?
– Robert Mondavi Reserve Chardonnay, rocznik dziewięćdziesiąty czwarty. Dobry rocznik i najlepsze z kalifornijskich chardonnay.
– Wierzę ci – zapewniła, sącząc wino. – Jak to się stało, że jesteś sam, Jackson?
– Czysty przypadek, jak sądzę.
– Nigdy nie byłeś żonaty?
– Nie. A ty zamężna?
– Też nie.
– I nie myślałaś o wyjściu za mąż?
– Do tej pory nie. Nie chciałam poślubić wojskowego. Zbyt wiele komplikacji – przeniesienia, przydziały i tak dalej. A małżeństwo z cywilem byłoby jeszcze gorsze.
– A teraz?
– Nie wiem. Nie miałam czasu o tym pomyśleć.
– Ja miałem mnóstwo czasu, ale nie myślałem, przynajmniej niezbyt wiele.
– Czy w Orchid brakuje wolnych kobiet?
– Nie. Nigdy nie musiałem samotnie spędzać wieczorów. Czy jestem pierwszym facetem, który do ciebie startuje?
– Startujesz do mnie?
– A nie?
– Tak, pierwszym. Choć, parę razy przyłapałam przewodniczącego rady miejskiej, jak wpatruje się w moje cycki.
– Nie dziwię mu się. Zważywszy, że alternatywą jest Irma Taggert.
– Och, i tak by się gapił.
– Nie bądź zarozumiała.
– Nie jestem, po prostu znam swoje mocne strony.
– Jakie są inne?
– Doskonale strzelam z pistoletu.
– Co jeszcze?
– Będziesz musiał sam zgadnąć.
– Nie mogę czekać. – Wstał i zaniósł talerze do kuchni. – Masz ochotę na deser?
– A co proponujesz?
– Świeży jabłecznik, a la mode.
– Poproszę jabłecznik, a la mode możesz zostawić.
– Mądra dziewczynka. – Wrócił z dwoma talerzami, jednym z a la mode.
– Nie jestem taka chuda jak ty. Dziewczyna musi dbać o figurę.
– Tylko nie przesadzaj. Westoverowi i tak będziesz się podobać.
– Kamień spadł mi z serca.
Zjedli deser, a potem Jackson wyczarował dwa kubki espresso. Usiedli na kanapie i w milczeniu pili kawę. Kiedy odstawili kubki, Jackson ujął w dłonie jej twarz i pocałował ją.
– Smakujesz jak espresso – powiedziała, gdy muskał ustami jej szyję.
– A ty smakujesz jak dziewczyna – odparł, sięgając niżej.
– To dobrze.
– I ładnie pachniesz – dodał, wsuwając nos między jej piersi. Po chwili zajął się guzikami jej bluzki.
– Jeśli nie przestaniesz, będziesz musiał się ze mną kochać – uprzedziła.
Nie przestał. Rozpiął jej stanik i zamknął w dłoni jej pierś.
– Mam zarzucić cię na ramię i zanieść na górę?
– Jeszcze trzymam się na nogach – powiedziała, podnosząc się i zdejmując bluzkę. – Ale już niedługo. Kolana mi miękną.
Przytulił ją i pocałował, a potem złapał za rękę.
– Tędy – szepnął.
Weszli po schodach do przestronnej sypialni z wielkim łóżkiem. Po drodze oboje pozbywali się ubrania. Daisy szła za nimi, klekocząc pazurami po drewnianej podłodze.
– Leżeć, Daisy – powiedziała Holly. – Pora spać.
Suka położyła się i oparła głowę na łapach, nie spuszczając ich z oka.
– Dobry pies – pochwalił Jackson, mocując się z dżinsami Holly.
– Mam nadzieję, że masz zabezpieczenie – powiedziała, gdy położył ją na miękkim łóżku – bo ja, idiotka, niczego nie wzięłam.
– Nie martw się.
I nie martwiła się.