– Tak sądzę. Czy po hałasie silnika można było poznać rodzaj samochodu?
– Warczał jak zwyczajny samochód – nie ciężarówka. Jak osobowy. Może sportowy. Wie pani, jak warczą sportowe samochody?
– Na przykład ferrari?
– Nie, znam ten dźwięk. Jak coś, co chciałoby być ferrari, rozumie pani? Coś tańszego.
– W którą stronę odjechał?
– Wydaje mi się, że zawrócił i pojechał na północ.
– Jakie masz plany, Sam?
– Plany? Nie mam żadnych planów. Posiedzimy sobie tutaj.
Holly pokręciła głową.
– Nie. Chcę, żebyś stąd wyjechał.
– Z biwaku?
– Nie tylko. Z Orchid Beach, z hrabstwa.
– A niby czemu?
– Chcesz zostać aresztowany za posiadanie kokainy? Nikt jej nie podłożył.
– Aha, rozumiem.
– Masz wyjechać przed zmrokiem.
– Tak, proszę pani, i dziękuję, że nie wsadziła mnie pani za narkotyki. Biorę tylko rekreacyjnie, wie pani, mam trochę wyłącznie dla siebie. Nie handluję prochami.
– Doskonale. Pakuj się i odjeżdżaj.
– Mogę się odezwać, żeby sprawdzić, czy znalazł się mój colt?
– Sam, nie kuś losu.
Podniósł ręce.
– Tak, proszę pani, kapuję. Ruszymy, gdy tylko upchamy klamoty w furgonie.
– Dobry pomysł. Szerokiej drogi.
– Dziękuję, proszę pani.
Holly wróciła do samochodu. Daisy wyglądała przez okno. Wyglądała na zniecierpliwioną.
– Już jestem, nie musisz się martwić. Teraz pojedziemy do domu i dostaniesz kolację.
Na wzmiankę o kolacji Daisy wyraźnie się ożywiła. Kiedy wróciły do parku, obok przyczepy stał obcy samochód. Daisy zawarczała, a Holly wyciągnęła broń.
17
Była to toyota camry, model z końca lat osiemdziesiątych, ale w znakomitym stanie – żadnych wgnieceń ani rdzy, czysta, wypolerowana. Daisy nadal warczała; wyprzedziła Holly i pierwsza skręciła za róg przyczepy.
– Spokojnie – powiedział Jackson Oxenhandler, wyciągając ręce w stronę psa, jakby chciał go odepchnąć.
– Daisy, stój – rozkazała Holly.
Suka zatrzymała się, ale nie przestała warczeć.
– Nie jestem włamywaczem – wyjaśnił jej prawnik. – Patrz – pokazał dużą papierową torbę – przyniosłem kolację.
– Daisy, to swój – powiedziała Holly.
Suka przestała warczeć, podeszła do Oxenhandlera i obwąchała torbę.
– Dobry pies. – Oxenhandler podsunął jej grzbiet ręki do powąchania. – Nie pachnie tak dobrze jak torba, co?
– Kto cię zaprosił na kolację? – zapytała Holly.
– Nikt. Ja zapraszam ciebie. – Podniósł torbę. – Lubisz barbecue?
Jakby na dany znak, Holly zaburczało w żołądku.
– Lubię dobre barbecue – odparła z naciskiem.
– To jest najlepsze z możliwych. – Oxenhandler wskazał na torbę. – Z wyjątkowo atrakcyjnej świni.
– Dlaczego tak ci zależy na spotkaniu ze mną?
– Bo uważam cię za wyjątkowo atrakcyjną kobietę.
– Trudno z tym polemizować, jak sądzę.
Jeszcze raz podniósł torbę.
– To naprawdę dobre barbecue.
Holly poczuła, że ślinka cieknie jej do ust.
– Zgoda – powiedziała z uśmiechem.
– Długo musiałem czekać.
– Na co?
– Na uśmiech. Widzę go po raz pierwszy.
– Uśmiechnęłam się po raz pierwszy od przyjazdu do tego miasta – przyznała. – Napijesz się piwa?
– Pewnie.
Otworzyła drzwi przyczepy i dała znak Daisy, żeby weszła do środka.
– Daisy, przynieś panu piwo.
Pół minuty później suka wróciła z heinekenem w pysku. Podała piwo Oxenhandlerowi.
– To naprawdę wyjątkowe zwierzę.
– Ja też chcę piwo, Daisy – poprosiła Holly i niebawem także dostała butelkę.
– Zamyka drzwi lodówki?
– Pytanie!
Holly otworzyła obie butelki i wyciągnęła składane krzesełka. Usiedli, patrząc na Indian River.
– Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt wstrząśnięta. To znaczy, mam nadzieję, że nie jestem zbyt uparty.
– Lubię upór u mężczyzn – odparła. Mimowolnie pomyślała o pułkowniku Jamesie Brunie, ale szybko odpędziła te myśli. – Do pewnego stopnia – dodała.
– Zapamiętam. Jesteś głodna?
– Dokończmy piwo.
– Dobry pomysł. Słyszałem, że jesteś dzieckiem armii.
– Dzieckiem, dziewczyną i… trochę starszą dziewczyną. Wychowałam się w wojsku, wstąpiłam do wojska, służyłam dwadzieścia lat.
– Nigdy bym się nie domyślił, że pracujesz od dwudziestu lat.
– Mam trzydzieści osiem i pół, jeśli już musisz wiedzieć. A ty?
– Czterdzieści jeden.
– Jak długo praktykujesz?
– Sześć lat.
Ściągnęła brwi.
– Miałeś kłopoty ze skończeniem studiów?
– Miałem kłopoty z ich rozpoczęciem. Gdy wreszcie się udało, skończyłem w terminie.
– Co robiłeś wcześniej?
– Byłem gliną w Miami.
– Jakim gliną?
– Krawężnikiem, mundurowym. Nie nadawałem się do tej roboty.
– Jak długo dochodziłeś do tego wniosku?
– Och, około ośmiu lat. Wreszcie dali mi to jasno do zrozumienia.
– Kto?
– Wszyscy inni gliniarze, zwłaszcza zwierzchnicy.
– Jakie miałeś wady jako funkcjonariusz policji?
– Muszę?
– Tak.
– Byłem zanadto wrażliwy. Miałem dużo współczucia dla ludzi, których aresztowałem. Za to brakowało mi go dla większości gliniarzy, których znałem.
– Jak to?
– Zbyt wielu z nich bez potrzeby stosowało przemoc, brało w łapę. Widziałem, jak krzywdzą ludzi, okłamują swoich przełożonych, popełniają krzywoprzysięstwa przed sądem.
– Jaki był procent takich gliniarzy?
– Może piętnaście, dwadzieścia procent spośród tych, których znałem. Kłopot polegał na tym, że tylko tacy byli moimi partnerami albo tylko dla takich musiałem pracować.
– Więc odszedłeś i zacząłeś studia prawnicze?
– Najpierw zeznawałem przeciwko swojemu partnerowi. Potem odejście było łatwe.
– Założę się. Co zrobił twój partner?
– Zatłukł człowieka pałką.
– A ty to widziałeś?
– Prowadziłem samochód. On kazał mi się zatrzymać przy facecie, który szedł ulicą. Zatrzymałem się. Mój partner wysiadł i zaczął bić gościa po głowie. Zanim wyskoczyłem z wozu, na chodniku leżał mózg. Zapytałem partnera, czemu to zrobił, a on na to, że facet nie płacił. Najwidoczniej brał dolę od zysków z narkotyków, które tamten rozprowadzał.
– Co zrobiłeś? To znaczy, zaraz po tym zdarzeniu.
– Aresztowałem go. Skułem, rzuciłem na tył wozu, zawiozłem na komisariat i złożyłem meldunek. Przy biurku zebrał się tłum – tłum glin. Akurat przyszła nowa zmiana.
– Co zrobili?
– Zamknęli mnie.
– Ciebie? Pod jakim zarzutem?
– Morderstwa, oczywiście. Mój partner powiedział, że to ja zabiłem.
– Jezu.
– Tak, to nie było zabawne.
– Jak wydostałeś się z tego szamba?
– Na szczęście prawnik – obrońca publiczny – widział, jak mnie zamykają, i zawiadomił wydział spraw wewnętrznych. Od tej pory mam słabość do obrońców publicznych. Wydział wewnętrzny zdążył zareagować, zanim ktoś mnie zabił. Miałem też świadka zdarzenia, nastoletnią Kubankę. Potwierdziła moją wersję i w końcu, prawie po roku przymusowego urlopu, złożyłem zeznania i mój partner dostał dożywocie.
– Jaki rodzaj dożywocia?
– Taki, który umożliwia staranie się o zwolnienie warunkowe po dziesięciu latach.
– Kiedy to było?
– Dwanaście lat temu. Już wyszedł.
– Wiesz, gdzie jest teraz?
– W Miami, pracuje w firmie ochroniarskiej prowadzonej przez byłego glinę. Wiesz, gliniarze umieją o siebie zadbać.
– O ciebie nie zadbali.
– Nie byłem z nimi i oni o tym wiedzieli.
Milczeli przez chwilę.
– Zgłodniałam – powiedziała wreszcie Holly. – Chcesz jeszcze jedno piwo?
– Tak, dzięki.
Podała mu naczynia i serwetki, potem przyniosła po piwie.
– Jak to się stało, że odeszłaś z wojska po dwudziestu latach? Dlaczego nie zostałaś, żeby odsłużyć trzydzieści?
– Doszłam do wniosku, że moja kariera dobiega końca.
– Dlaczego?
– Oskarżyłam zwierzchnika o próbę gwałtu i molestowanie seksualne. Sąd wojskowy go uniewinnił.