Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Jackson Oxenhandler pokiwał głową i odszedł korytarzem, po drodze mijając Boba Hursta. Zatrzymał się przed wejściem do pomieszczenia przylegającego do pokoju przesłuchań, zajrzał do środka, potem podszedł do sąsiednich drzwi. Odwrócił się i zawołał:

– Niech nikt nie wchodzi do tamtego pokoju, dopóki nie skończymy rozmawiać. – Zniknął w pokoju przesłuchań.

Holly zwróciła się do Hursta:

– Co masz w sprawie Doherty’ego?

– Wszystkiemu zaprzeczają.

– Wejdźmy na chwilę do mojego biura.

Gdy weszli, Holly zamknęła drzwi. Hurst usiadł.

– O co chodzi? – spytał.

– Nie chciałam wcześniej tego mówić, ale jestem na ciebie wściekła.

Zrobił zdziwioną minę.

– Dlaczego? Właśnie rozwiązaliśmy naszą największą sprawę od lat.

– Kiedy wychodziłam, prosiłam, żebyś zadzwonił, jeśli będą jakieś postępy. Czy aresztowanie można w to wliczyć?

Hurst wzruszył ramionami.

– Cóż, zależało mi, żeby ich przycisnąć, gdy tylko zostali doprowadzeni.

– Nie obchodzi mnie, na czym ci zależało. Przez dwadzieścia lat służyłam w wojsku i kiedy wydaję rozkaz, spodziewam się, że zostanie wykonany.

Hurstowi poczerwieniały uszy, ale nic nie powiedział.

– Ja odpowiadam za tę sprawę, nie ty – rzekła Holly z naciskiem – i jeśli coś schrzanimy, wina spadnie na mnie. Jestem tu nowa i dopóki nie poznam dobrze tego wydziału, będę osobiście podejmować wszystkie ważne decyzje. Kiedy już się zorientuję, kto jest, a kto nie jest dobrym policjantem, może przekażę innym część uprawnień. Ale nie wcześniej. Rozumiesz?

Hurst wbił wzrok w biurko. Teraz był cały czerwony.

– Aha – mruknął.

– Słucham?!

– Tak jest, szefie – powiedział z niechęcią.

– Jeszcze raz spróbuj mnie pominąć, a będziesz patrolować plażę na rowerze. Czy wyraziłam się jasno?

– Tak jest, szefie.

– To dobrze. Teraz wyjdź.

Patrzyła, jak znika za drzwiami. Nie chciała tak się unosić, ale sprowokowała ją jego postawa. Wyszła na korytarz i zobaczyła przechodzącego Hurda Wallace’a. Zawołała go.

– Dlaczego nie zadzwoniłeś do mnie, kiedy dokonano aresztowania?

– Sam dowiedziałem się o tym dopiero po przyjeździe na komisariat, pół godziny przed tobą. Wtedy zadzwoniłem, ale już cię nie było.

– No dobrze. Kto przeszukał furgon podejrzanych?

– Ja.

– Miałeś nakaz?

– Nie. Ale Bob uzyskał pisemne pozwolenie podejrzanych na przeszukanie.

– Dzięki Bogu. Nie zniosłabym, gdyby ta broń została odrzucona jako dowód z powodu niedopełnienia procedury.

– Nie ma powodu do obaw. Przeszukanie odbyło się zgodnie z prawem, możesz mi wierzyć.

– Wierzę. Zdjąłeś odciski z trzydziestkidwójki?

– Nie było żadnych.

Holly przystanęła.

– Facet strzela do szefa, a potem czyści broń i wkłada do schowka w samochodzie, żebyśmy ją znaleźli?

– Bo jest głupi. Pamiętaj, znaleźliśmy kokainę i pistolet szefa. Nawet nie zadał sobie trudu, żeby się pozbyć trefnego towaru.

– Tak, to było głupie – przyznała Holly. – W porządku, Hurd, to wszystko. Zajmij się swoją robotą. To nie twoja wina, że Hurst do mnie nie zadzwonił, kiedy dokonano aresztowania.

– Nie mogę ręczyć ani za aresztowanie, ani za nic, co zaszło w pokoju przesłuchań, ale daję słowo, że przeszukanie było porządne. Tym nie musisz się przejmować.

– Dzięki, Hurd. – Wyszli razem z biura. Prokurator nadal czekał w holu. – Oxenhandler jeszcze z nimi siedzi?

– Tak. Mam nadzieję, że zdołamy zamknąć tę sprawę od ręki. Niech ludzie wiedzą, że działamy.

Oxenhandler wyszedł z pokoju przesłuchań i ruszył w ich stronę.

– No dobra, Jackson – powiedział Skene – załatwmy to krótko i węzłowato: odpowiadają za napaść z zamiarem zabójstwa i dostają dwadzieścia pięć do dożywocia. Jeśli Marley umrze, zanim sąd zaaprobuje ugodę – co, jak słyszałem, jest możliwe – zostaną oskarżeni o morderstwo, a ja wystąpię o karę śmierci. Mogę jeszcze oskarżyć ich w sprawie Doherty’ego.

– Sam Sweeney mówi, że jego trzydziestkadwójka to colt. Broń znaleziona w furgonie to smith and wesson.

– Cóż, to on tak mówi, prawda?

– Pogadam z nimi. – Oxenhandler wrócił do pokoju przesłuchań.

– Myśli pan, że pójdą na ugodę? – zapytała Holly Skene’a.

– Jeśli będą mądrzy. Są ugotowani, a chciałbym zaoszczędzić hrabstwu kosztów procesu.

– To byłoby najlepsze. – Holly z przyjemnością zobaczyłaby tych dwoje za kratkami, i to z dożywotnim wyrokiem.

Parę minut później Oxenhandler wyszedł na korytarz.

– Nie będzie ugody, Marty. Twierdzą, że są niewinni.

– A ty jesteś durniem, Jackson.

– Słyszę to nie pierwszy raz.

– Zapraszam na przesłuchanie wstępne jutro rano.

– Wolałbym inny dzień, Marty.

– Czemu?

– Nie uważasz, że w sprawie tej wagi należałoby zachować przynajmniej pozory uczciwości?

Skene wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć, ale wziął się w garść.

– W porządku, wobec tego pojutrze o dziesiątej. Zadzwonię, jeśli sędziemu termin nie będzie pasował.

– Dzięki, Marty.

Skene pożegnał się z Holly, podał rękę Oxenhandlerowi i wyszedł.

– Bardzo mu spieszno, co? – zagadnął prawnik.

– Dziwi to pana?

– Tak, bo nic mu to nie da. Od kiedy pani tu pracuje?

– Od paru dni. Marley zatrudnił mnie w zeszłym miesiącu, gdy wystąpiłam z wojska.

– Prowadziła pani sprawy kryminalne?

– Tak. – Nie podobało jej się to ciągłe sprawdzanie kompetencji.

– Czy mogłaby pani sprawdzić pochodzenie pistoletu, który znaleźliście? Tej trzydziestkidwójki Sweeneya?

– Nie – odparła. – Nie zamierzam pana wyręczać.

Oxenhandler pokiwał głową, jakby spodziewał się takiej odpowiedzi.

– Cóż, miło było panią poznać. Sądzę, że niedługo się zobaczymy. – Zdobył się na przelotny uśmiech, uścisnął jej dłoń i wyszedł.

Holly patrzyła zanim. Powłóczył nogami i garbił się, co było cechą większości bardzo wysokich ludzi. Przypominał jej kogoś, ale kogo? Może Abrahama Lincolna, lecz on prezentował się zdecydowanie korzystniej.

13

Holly wróciła do domu samochodem Marleya. Po drodze wstąpiła do szpitala i weszła na oddział intensywnej terapii. Zanim zdążyła zapytać o doktora Greena, ten pojawił się w poczekalni.

– Och, pani Barker. Właśnie szedłem do swojego gabinetu, żeby do pani zadzwonić. Może wejdzie pani na chwilę? – Zaprowadził ją do gabinetu i wskazał krzesło

– Coś się stało? – zapytała z niepokojem.

– Pojawiły się pewne oznaki odzyskiwania przytomności. Są nieznaczne, ale ludzie wychodzący ze śpiączki rzadko tak po prostu otwierają oczy i zaczyna ją mówić. U Marleya wystąpiły szybkie ruchy gałek ocznych, zaczął też zmieniać pozycję. Musieliśmy ograniczyć mu swobodę ruchów.

– Jakie są prognozy?

– W każdej chwili może nastąpić przebudzenie albo powrót do poprzedniego stanu. Muszę panią uprzedzić, że jeśli nawet się obudzi, może nie mówić lub nie rozumieć, co się do niego mówi. Albo też nie pamiętać niczego związanego z wypadkiem. Prawdę powiedziawszy, istnieją nikłe szansę, że będzie inaczej.

– Rozumiem. Kto o tym wie?

– Tylko pielęgniarki ze zmiany i ja.

– Byłabym wdzięczna, gdyby na razie tak zostało.

– Oczywiście. Zadzwonię do pani, jeśli coś się zmieni.

Podziękowała lekarzowi i wyszła ze szpitala. Wbrew ponurym prognozom nadal miała nadzieję, że Chet Marley odzyska przytomność i powie jej, kto i dlaczego do niego strzelał.

Gdy dojeżdżały do parku, Daisy wyraźnie się ożywiła.

– Tak, zaraz będziemy w domu i dostaniesz kolację. – Holly pogładziła sukę po łbie.

Dotarły na miejsce. Holly wysiadła i rozejrzała się uważnie po polanie. Daisy nie wyglądała na przejętą nocnymi intruzami. Pobiegła do drzwi przyczepy i energicznie zakołysała zadem, co było odpowiednikiem merdania ogonem. Holly nakarmiła ją i wypuściła na wieczorny spacer. Potem otworzyła piwo i zaczęła przeglądać dokumenty Hanka poświęcone Daisy.

12
{"b":"102071","o":1}