Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Naprawdę próbował cię zgwałcić?

– Naprawdę. Wszystko zaczęło się od tego, że zaprosił mnie na kolację. Kiedy się nie zgodziłam, zaczęły się sprośne uwagi, które wkrótce przerodziły się w obmacywanie. Prosiłam, żeby przestał. Nie przestał. Pewnego dnia objął mnie, a ja go uderzyłam. Mocno. Wtedy zaczął zdzierać ze mnie ubranie.

– Obroniłaś się.

– Kopnęłam go kolanem w krocze i chyba stracił zainteresowanie.

– Oskarżyłaś go?

– Dopiero gdy się dowiedziałam, że napastuje młodą porucznik. Sądziłam, że jeśli będziemy zeznawać obie, wygramy. Myliłam się.

– Wywinął się.

– Owszem.

– Wygląda na to, że oboje jesteśmy czarnymi owcami.

– Można tak powiedzieć.

Zaczęli jeść. Barbecue było wyjątkowo smaczne.

– Wyśmienite – pochwaliła Holly. – Najlepsze, jakie jadłam.

– Opowiedz mi teraz o swoich studiach – poprosiła po chwili.

– Składałem podania w tuzinach miejsc, w całym stanie. Podobały im się moje papiery, ale nie podobała się myśl o trzydziestodwuletnim studencie na pierwszym roku prawa. W końcu dostałem się na wydział prawa uniwersytetu stanowego w Georgii, ale dopiero gdy zasugerowałem, że jeśli mnie nie przyjmą, zaskarżę ich o dyskryminowanie z powodu wieku.

– Jak ci szło?

– Byłem trzeci na roku, wymieniono mnie w przeglądzie prawniczym.

– Więc jak to się stało, że nie praktykujesz w kancelarii adwokackiej w jakimś szklanym wieżowcu?

Uśmiechnął się smutno.

– Lubię przestępców. To znaczy, rozumiem ich – ich pobudki. Dzięki temu łatwiej mi ich bronić. Ale wiesz, do dziś nie sądziłem, że będę kiedyś bronił niewinnego człowieka. Oczywiście, Sam miał niezarejestrowaną broń i trochę prochów, więc ostatecznie nie był taki całkiem niewinny.

– Właśnie się z nim pożegnałam. Tuż przed powrotem do domu.

– Wybiera się dokądś?

– Na moją sugestię. Lepiej, żeby się tu nie kręcił.

– Rozumiem, że z tobą życie w Orchid Beach będzie trudniejsze.

Roześmiała się. Zadzwonił telefon. Holly weszła do przyczepy i odebrała.

– Słucham?

– Pani Barker?

– Tak.

– Mówi doktor Green.

– Słucham, doktorze? – Ogarnęło ją okropne przeczucie, że Chet nie żyje.

– Chester Marley właśnie się obudził.

– Już jadę – powiedziała i rzuciła słuchawkę.

18

Holly zaczęła się przebierać.

– Muszę jechać do szpitala – zawołała przez drzwi. – Podrzucisz mnie na lotnisko? Jest tam mój wóz.

– Jasne, z przyjemnością. Coś z Chetem Marleyem?

Wyszła z przyczepy, zapinając bluzkę.

– Mniej więcej.

Wsiedli do samochodu i ruszyli. Daisy siedziała z tyłu. Holly milczała, zastanawiając się, co zastanie w szpitalu. Prawdopodobnie Chet nie może mówić. Nieważne, przynajmniej da mu znać, że już pracuje.

– Mam nadzieję, że Chet nie umarł – przerwał milczenie Oxenhandler.

– Nie.

– Czemu jesteś taka małomówna w związku z tą sprawą?

– Ktoś próbował go zabić. Mogą spróbować znowu.

– Oni? Był więcej niż jeden?

– Sweeney ci nie powiedział?

– Nie. Mówił, że nic o tym nie wie. Tobie powiedział coś innego?

– Powiedział, że słyszał strzał, ale nic nie widział. Wydaje mu się, że były tam trzy osoby.

Oxenhandler przez chwilę prowadził w milczeniu.

– W twoim wydziale dzieje się coś niedobrego – odezwał się wreszcie.

– Od kiedy o tym wiesz?

– Od jakiegoś czasu. Chet raz mi coś o tym wspomniał.

– Nawet nie wiedziałam, że się znacie. Co powiedział?

– To małe miasto i wszyscy się znają. Wypiliśmy kiedyś razem parę piw, jakieś trzy tygodnie temu. Rozmawialiśmy o Orchid. Powiedziałem, że to miłe miasteczko. On na to, że było milsze, zanim został gliną. Zapytałem, co ma na myśli, a on odparł, że wydział mógłby być lepszy i że nad tym pracuje.

– Pracował. I za to zarobił kulkę.

– Wiesz, od kogo?

– Nie, ale zamierzam się dowiedzieć.

Oxenhandler podjechał pod główne wejście szpitala.

– Miałeś podrzucić mnie na lotnisko.

– Idź do Cheta. Ja zostanę z Daisy. Później podjedziemy po twój wóz.

– Daisy, zostań z Jacksonem i bądź grzeczna.

Holly wbiegła po schodach, wjechała windą na drugie piętro i weszła na oddział intensywnej terapii. Doktor Green na nią czekał.

– Co z Chetem? – zapytała.

– Proszę ze mną. – Wprowadził ją do sali.

Wezgłowie łóżka Cheta Marleya było podniesione, a on sam jadł zupę, karmiony przez pielęgniarkę. Spojrzał w stronę drzwi.

– Holly! – zawołał słabym głosem.

– Cześć, Chet – powiedziała, ujmując jego rękę. – Jak się czujesz?

– Dziwnie zmęczony. Jestem w szpitalu w bazie?

– Nie, Chet, w Orchid Beach.

Milczał przez chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał.

– Szybko przyjechałaś, prawda – powiedział wreszcie.

– Nie, od naszego ostatniego spotkania minęło sporo czasu. Zostałeś ranny.

Przyłożył rękę do obandażowanej głowy.

– Co się stało?

– Ktoś cię postrzelił.

– Kto?

– Miałam nadzieję, że ty mi to powiesz.

Potrząsnął głową.

– Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, jest kolacja z tobą i Hamem. Zatrudniłem cię, prawda?

– Tak, Chet, i zaczęłam pracę parę dni temu. Zostałeś ranny, zanim zdążyliśmy porozmawiać.

Odsunął talerz z zupą.

– Rany boskie, ależ jestem potwornie zmęczony. Mam kompletny mętlik w głowie.

– Lepiej pozwólmy mu się wyspać – wtrącił się doktor Green. – Jutro będzie mógł rozmawiać dłużej.

– Tak. – Chet zamknął oczy.

Pielęgniarka opuściła wezgłowie. Po chwili Marley zasnął.

Holly i Green wyszli z sali.

– Wydobrzeje? – zapytała lekarza.

– Wydaje się, że wraca do zdrowia, pomijając lukę w pamięci.

– Odzyska pamięć?

– Trudno powiedzieć. Pamięta wszystko, co się zdarzyło przed paroma tygodniami, ale, jak pani widziała, w ogóle nie pamięta tego wypadku. Jeśli tkanka mózgowa nie została zniszczona, pamięć może mu wrócić, ale nie mogę tego zagwarantować. Proszę przyjść jutro rano, zobaczymy, w jakim będzie stanie.

– Dziękuję, że pan zadzwonił, doktorze. Moja prośba o zachowanie tajemnicy nadal jest aktualna.

– Rozumiem. Dopilnuję, żeby kontakt z nim był ograniczony. Pielęgniarki już wiedzą, że nie wolno im z nikim rozmawiać na ten temat.

– Zatem do jutra. – Holly pożegnała się z doktorem i zjechała windą na dół.

Gdy podeszła do samochodu, Daisy siedziała na przednim fotelu, z głową na kolanach Jacksona.

– Widzę, że doszliście do porozumienia. Wracaj do tyłu, Daisy.

– Dogadaliśmy się. Jest bardzo miła, kiedy nie grozi, że rozszarpie mi gardło. Mam nadzieję, że z nią nie sypiasz.

– Sypiam – skłamała Holly.

– Och. Co u Cheta?

– Umiesz trzymać język za zębami?

– To jedna z rzeczy, które prawnicy robią najlepiej. Gdybyśmy zaczęli mówić, świat zadrżałby w posadach. – Włączył silnik.

– Chet odzyskał przytomność i może mówić.

– Świetnie! Kto go postrzelił?

– Tego nie pamięta. Prawdę powiedziawszy, nie pamięta niczego od czasu naszego ostatniego spotkania, na którym mnie zatrudnił.

– To niedobrze. Czy odzyska pamięć?

– Nie wiadomo. Zajrzę do niego jutro rano i zobaczę, jak sobie radzi.

– Naprawdę uważasz, że mogą ponowić próbę?

– Jeśli uznają, że zdoła ich zidentyfikować, będą musieli.

– Czy nie przyszło ci na myśl, że byłoby im na rękę, gdybyś ty też zginęła?

– Przyszło. Ktoś próbował mnie załatwić, całkiem niedawno. – Opowiedziała mu o incydencie z butlą gazową i flarą na spadochronie. – Ale potrafię o siebie zadbać – zapewniła.

– Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko mojej pomocy.

– A co chciałbyś zrobić?

– Mieć cię na oku, głównie wieczorami.

– Chyba mogłabym do tego przywyknąć – odparła.

– Kogo ze swoich ludzi podejrzewasz? – zapytał, zmieniając temat.

– Nie wiem. Kiedy mi powiedziałeś o broni w furgonie, myślałam, że mam Hurda Wallace’a na widelcu, ale okazało się, że trzy miesiące temu ktoś włamał się do mieszkania jego byłej żony. Skradziono jej pistolet. Twój klient mógł kupić pistolet od złodzieja.

17
{"b":"102071","o":1}