Słońce chyliło się ku zachodowi. Był przyjemny, słoneczny wieczór po wspaniałym dniu. Od wschodu niebo powoli nabierało głębszego błękitu. Na jego tle widniał eksplodujący śmigłowiec z eskadry Thompa. Wczoraj wieczór jeszcze płonął, dzisiaj – chyba już od rana – eksplodował Gavein oparty o framugę przypatrywał się, jak odrywają się kawałki blach, otaczając go chmurą fragmentów, zaś potężniejący bąbel wybuchającej benzyny formuje żółto-czerwoną kulę. Sądząc po szybkości eksplozji, pilot wzniósł maszynę na wysokość dalece przewyższającą sekundową. Nie udzielono mu pomocy – żaden inny statek powietrzny nie zbliżył się do nieszczęsnego śmigłowca w ciągu tych dni. Gavein był przekonany, że eksperci w Siłach Lotniczych skrupulatnie wyliczyli nieprawdopodobieństwo pomocy. Podniesienie maszyny na tak wysoki pułap było błędem pilota, a może wynikiem mimowolnego ruchu ręki opartej na drążku sterowym. Maszyny wojskowe nie mogły wznosić się na dużą wysokość, gdyż nagrzewająca się konstrukcja powodowała wybuch paliwa lub amunicji. W tym helikopterze eksplodował silnik, a paliwo rozrywające rurki instalacji przeniosło płomień do zbiornika paliwa. Gavein zastanawiał się, czy trwa jeszcze rozciągnięta na godziny agonia załogi śmigłowca. Jeśli wznieśli się powyżej wysokości sekundowej, to ich umieranie mogło trwać jeszcze dni.
Ra Mahleine przewijała na kłębek motek włóczki trzymanej przez Lorraine. Rozmawiały z ożywieniem. Ra Mahleine odwróciła się w fotelu i powiedziała do niego:
– Nie czytasz? Lorraine odgrzeje obiad, tylko skończymy zwijać. Już jest gotowy.
Nie czuł głodu. Stał i przypatrywał się.
Ra Mahleine odebrała to jako niezadowolenie.
– Wiesz, zrobiłyśmy eksperyment: nie przerywałyśmy ci, żeby sprawdzić, czy znowu będę cierpieć.
– No i jaki wynik?
– I wyobraź sobie: nic a nic mi nie dolegało – ciągnęła po chwili milczenia, niezbędnej, aby zrobić lepsze wrażenie. – Te wszystkie godziny upłynęły, jak jedna chwila, Teraz mogę określić ogólnie: siedziałam, opalałam się, robiłam na drutach, gotowałam obiad… ale szczegóły uciekły z pamięci.
– Ja też tak to odebrałam – włączyła się Lorraine. – Bez szczegółów… Siedziałam i robiłam to lub tamto. Ale nie pamiętam nic konkretnego.
– Znowu gniecie mnie Czerwona Łapa – jęknęła Ra Mahleine.
Zauważył, że zbladła.
– To mam się wynieść, żebyś lepiej się poczuła?
– Teraz musisz zjeść, żeby mieć siłę, ale czytaj, czytaj jak najwięcej. Kocham cię bardzo, ale musisz czytać – kontynuowała, widząc jego zakłopotanie. – Wiesz, gdy czytasz, moja choroba nie postępuje. Czytanie wzbudza nadzieję.
– Co będzie, jak skończę tę książkę? Co wtedy powstrzyma Czerwoną Łapę? – Oboje doskonale wiedzieli, że Ra Mahleine ma raka, ale unikali tej nazwy.
Połknęła tabletki przyniesione przez Lorraine.
– Wolę nie myśleć. Ale masz czytać, bo to pomaga.
W pośpiechu pochłonął obiad i wrócił do lektury. Uważał, że to ułuda, ale w inny sposób nie potrafił jej pomóc.