Podjechali do stacji benzynowej. Saalstein przygotował banknot.
– Do pełna – rzucił facetowi z obsługi, nie wysiadając z wozu. Ręka na temblaku i kombinezon mogły wydać się podejrzane. Gavein, jak przystało na Śmierć, siedział ukryty w mroku.
Mężczyzna wrócił po zapłatę.
– U was też się trzęsło? – zapytał. – Bo u mnie nawet budzik spadł z komody.
– Jeszcze bardziej – odburknął Saalstein zgodnie z prawdą. – Myślałem, że mi flaki wyskoczą gardłem.
Mężczyzna zachichotał.
– Tego Śmiercia załatwili dzisiaj na dobre. Podobno zbombardowali cały teren. Nawet mysz nie przeżyła. Mówili w telewizji.
– Słyszeliśmy, jak przelatywali.
– Albo go wulkan załatwił, albo nasi chłopcy. Wreszcie będzie spokój.
Zajrzał do wnętrza wozu.
– Hej…! Ty masz łapę rozwaloną. Trzeba ściągnąć pomoc.
Saalstein podał mu banknot.
– Poradzę sobie. Mogę nią ruszać. Jest tylko potłuczona.
– Ty masz, chłopie, mundur UN-u… A możeś ty Śmierć? – Spojrzenie nieznajomego stało się poważne, resztki uśmiechu błąkały się jeszcze na ustach.
– Nie wiesz, że temu Śmierciowi ciało odchodziło od kości i że biegał z gołą czaszką? – Saalstein powtórzył stary dowcip.
– Kości mu się też rozleciały w różne strony, jak go nasi chłopcy obsypali bombami – mężczyzna roześmiał się i wydał Saalsteinowi resztę.
Ruszyli.
– Myślisz, że to kupił? – zapytał Saalstein.
– Myślę, że właśnie dzwoni na policję. Saalstein skinął głową.
– Ja też tak sądzę. Masz jakiś pomysł?
– Mam zupełny zatward.
– Co?
– Nie wiem. Skręć w bok i omiń parę przecznic, a potem jedź równoległą do tej tak szybko, jak możesz.
– Dość głupawe.
– Zgadza się. To tak zrób. Jeszcze jedno: ściągnij ten temblak. Ręka ci już nie odleci. Po co każdy ma go widzieć.
Saalstein przyspieszył. Jechali całą noc i nikt ich nie zaczepił. Widocznie mężczyźnie na stacji benzynowej nie chciało się zadzwonić na policję, a może spotkał innych uciekinierów z UN-u.