Następnego dnia zmarł Walden Ravitzer; liczba ofiar wybuchu na lotnisku sięgnęła piętnastu. Wieczorem Lailla dostała gorączki, drapała się po całym ciele.
Gavein wypytywał Haigha o zawiłości fizyki. Dziś dowiedział się niewiele, za to zarobił tytuł „fizyka honoris causa, który wali mózgiem lepiej niż wielu debili z roku”.
– Ty jesteś cholernie nudny, Dave – wtrąciła się Lorraine.
Gavein odwrócił głowę. Rzadko zjawiała się w jadalni, znów pracowała na zmiany.
– Bo tylko żona i żona. A potem praca i znowu żona.
I to nudne hobby, gadanie z tym punkiem.
– Nie gadaj, że nie chciałabyś się zamienić z Magdaleną – wtrącił Haigh. – A tu biała ci dokosiła.
– Najbardziej wpieprzają mnie takie zarozumiałe czerwone szczeniaki. Z oczkami jak guziczki i ząbkami jak u wiewiórki.
– Wydaje mi się, że wcale nie jestem nudny, tylko bardzo interesujący – powiedział Gavein. – Zęby już mam białe i ostre. A jak mi do końca wylezie na wierzch czerep, to potem reszta czaszki też wyłoni się spod skóry. Wtedy będę jeszcze bardziej interesujący.
– Nie powtarzaj dwa razy tych samych dowcipów, Dave.
– Starzeję się.
Rozmowę przerwał telefon od Medvedca.
– Zmarł Ravitzer – poinformował.
– Wiem, że zmarł Ravitzer. Niepotrzebnie go tak dokładnie pokazali na ekranie. Jeszcze ktoś umarł? – Rozmowa wprawiła Gaveina w wisielczy humor, oczekiwał potwierdzenia swojej śmiercionośności.
– Tak, ale myślę, że nie ma związku…
– To się okaże.
– Doktor Alfer Bode. Zawał serca.
– Ze szpitala, w którym leżała Ra Mahleine?
– Z innego, chirurg.
– Zetknąłem się też z jeszcze jednym lekarzem. Wtedy, gdy wracałem z portu 0-2. To było… zaraz… To było dwudziestego grudnia. Odbierał kierowcę, który zmarł na serce. Nie pamiętam, przy której ulicy był ten szpital.
– To może okazać się ważne. Sprawdzę to.
– No, pewnie. – Dobry humor nie opuszczał Gaveina. – Jeszcze jedno, kapitanie: oglądałem program telewizyjny poświęcony Solobinie i Maslynnajej. Występowało w nim wiele osób, Miriam Ohindez i inni. Może pan przejrzeć taśmę.
– Co pan chce przez to powiedzieć?
– Nic. Po prostu ich ujrzałem.
Gavein odłożył słuchawkę.
Lorraine zbladła, a kogut na głowie Haigha sterczał tak pionowo, jakby chciał się oderwać.
– Ja naprawdę jestem cholerną śmiercią – powiedział Gavein. – Ty, Lorraine, nie odstępuj nas na krok. Śpij pod progiem jak pies, jeśli chcesz jeszcze pożyć. A ty, Haigh, tak samo, zamiast włóczyć się z jakimiś opryszkami.
– Zaczynasz wierzyć w ten artykuł – przerwał mu chłopak. – Tym mogą rządzić inne prawa, niż napisali w „Kurierze”. Tylko trzeba je poznać.