Литмир - Электронная Библиотека
A
A

52.

Zaraz z rana rozpoczęto przygotowanie do tomografii radiowej. Tym razem Aurelia przywiozła wózek elektryczny. Zrobiła mu zastrzyk. Była najmłodszą z pielęgniarek.

Sprawna i spokojna, miała miłą, choć trochę bezmyślną twarz, krótkie szare włosy, perkaty nos i za wysoki, piskliwy głos.

Jej twarz wydawała się to szersza, to węższa, a czarne paski na czepku wyginały się na boki.

– Ale mi faluje – powiedział. – Czuję się jak na lekkich obrotach…

– Zaordynowałam panu „matołka” na lepszy humor. Doktor Barth polecił.

– No to w drogę. Doktor Throzz ordynuje spacerek na kółkach z przodu i z motorkiem od tyłu.

– Zaraz przejdzie. Będzie pan spokojny i senny.

W gabinecie tomografii radiowej nawet zwykły chłód bijący od białych kafelków nie raził. Zapachy były inne od zwykłych szpitalnych, raczej jakieś techniczne, elektryczne. Podstawowym sprzętem w pokoju był dwumetrowy pierścień elektromagnesu oraz okazała konsola z różnymi wskaźnikami, ekranami i dziesiątkami światełek, które wesoło mrugały na Gaveina.

Za biurkiem tkwił mężczyzna w białym kitlu zapiętym na plecach. Łypnął spode łba. Miał dużą, kanciastą głowę i łysinę czołową.

– Niech pan przesunie się na ten wózek – mężczyzna wskazał nosze na kółkach, które mogły wjeżdżać w głąb magnesu.

Gavein posłusznie przetoczył się z jednego wózka na drugi. Uważał, że ma za mało ruchu i wypada z formy. Niemniej rutyna szpitalna UN-u była nieubłagana. Technik trzymał obudowaną plastikiem sondę połączoną kablem z resztą przyrządu. Gavein patrzył za okno i widział twarze zaglądające do wnętrza przez szybę. Twarze te formowały się z framug, z obłoków na niebie, a czasem wypływały po prostu z błękitnego nieba. Zresztą, gdy sformułował myśl, że niebo jest błękitne, to zaraz zaczęło zmieniać odcień. Przez chwilę do wnętrza zaglądał błękitny ptak.

Nadszedł Barth. Gavein nie lubił jego chytrej twarzy i lizusowatego sposobu bycia. Teraz ta twarz wydała mu się jeszcze bardziej chytra, a sposób bycia już zupełnie lizusowaty. Gdy Aurelia nabierała powietrza, biust jej wysuwał się do przodu, a pośladki cofały; przy wydechu wszystko wracało na swoje miejsce.

– Jak idą przygotowania, Leroy? – rzucił Barth.

– W porządku. Chcę podnieść moc nadajnika, żeby mieć wgląd na piętnaście centymetrów do środka.

– Kiedy zaczniemy? Chciałem zadzwonić po Syskina. – Za parę minut. Barth podniósł słuchawkę, a wtedy coś dziwnego zaczęło dziać się z Leroyem: najpierw wrzasnął głośno, potem zatrzepotał jak ryba wyciągnięta z wody, próbował coś powiedzieć, ale jego szczęki zaciskały się rytmicznie. Barth wrzeszczał do słuchawki, Aurelia stała jak wmurowana, Gavein zaś przypatrywał się temu jak spektaklowi odgrywanemu przez aktorów. Miał ochotę bić brawo i wołać o bis. Leroy, drgając, zsunął się z krzesła na posadzkę i długo jeszcze dygotał. Aurelia krzyczała, że nie potrafi wyłączyć aparatury, Barth zaś wrzeszczał, żeby nie dotykała Leroya. Ptaki raz za razem zaglądały przez szybę. Niektóre mrugały porozumiewawczo do Gaveina. Po jakimś czasie pojawili się nieznani ludzie w zielonych uniformach. Gavein usnął, gdy siostra Nylund wiozła go z powrotem na salę. Zasypiał z myślą: dlaczego nie Aurelia?

Później dowiedział się, że wszystko wydarzyło się naprawdę. Leroy został śmiertelnie porażony impulsowym napięciem wielkiej mocy. Nie zauważył pęknięcia plastikowej obudowy sondy. Jego palce zacisnęły się na niej i przez kilka minut był pod napięciem. Kilkanaście razy na sekundę w nieregularnych odstępach uderzenie prądu. Serce nie miało szans.

55
{"b":"89375","o":1}