– Czegoś tutaj nie rozumiem – przerwał milczenie Haigh, niby zwracając się do Gaveina, ale łypiąc w stronę Haifana. – Twoja żona, Dave, jest od ciebie młodsza o parę lat, a każdy zmienia Lavath, Davabel czy Ayrrah, gdy ma dokładnie trzydzieści pięć albo siedemdziesiąt lat, nigdy inaczej. No, chyba żeby dożył stu pięciu i mianowali go gerontem. Ty masz właśnie trzydzieści pięć, to jak to możliwe, że ona przyjechała równo z tobą?
– Ja leciałem samolotem, a ona płynęła statkiem – Gavein wzruszył ramionami. Domyślił się, że Haigh zamierza wciągnąć do rozmowy Haifana, nauczyciela fizyki i astronomii w elitarnej szkole średniej wyłącznie dla czarnych. Haifan nie wiedział, że ufryzowany na koguta Haigh, już za samo to wart zlekceważenia, przygotowuje się do egzaminu na bakałarza fizyki i tylko czeka, aż nadęty Haifan się podłoży.
Ryba złapała haczyk: Haifan odłożył gazetę i rozpoczął wykład, pewnym i donośnym głosem wiedzącego lepiej.
– To można prosto wytłumaczyć. Otóż, szybkość upływu czasu zależy od wysokości nad poziomem morza. Im wyżej się wzniesiesz, tym wolniej płynie czas. Gdy na twoim zegarku, tu w Davabel, upłynie godzina, to na wielkiej wysokości minuta, wyżej tylko sekunda, a jeszcze wyżej nawet mniej.
– Na jaką wysokość wzniósł się samolot?
– Pilot ogłosił, że na sekundową.
– No właśnie. Dlatego, jeśli dwie osoby chcą równocześnie dotrzeć do którejś Krainy, ale jedna z nich nie ma trzydziestu pięciu lub siedemdziesięciu lat, to młodsza z nich podróżuje statkiem w czasie realnym, czyli takim, jaki upłynie na ziemi, a starsza leci samolotem. Trasę i wysokość dobiera się tak, że na końcu podróży, osiągając Davabel czy Ayrrah, czy Lavath mają dokładnie tyle samo lat, to znaczy wiek Końca Młodości lub Początku Starości, a dla wybranych wiek Dostojeństwa. Czasami konieczne jest połączenie podróży statkiem i samolotem, bo kursów nie jest dość i każdy ma jedną lub nawet kilka przesiadek. Wodnopłaty służą tym, którzy podróżują statkiem i samolotem. Ty leciałeś wodnopłatowcem, Gavein?
– Nie, ale widziałem przelatujący obok.
– To dlaczego widać gwiazdy, jeśli przy nich czas prawie nie upływa? – wbił szpilę Haigh.
– Nie ma znaczenia – Haifan nie tracił pewności siebie. – Gwiazda nie wie, że funkcjonuje w zwolnionym czasie i pali się normalnie. Światło dociera do nas i ją widzimy.
– Nawijasz, Haifan. Raz widziałem, jak samochody jechały sznurkiem 5300 Aleją, tą autostradą, wiesz? Takim gęstym sznurkiem, z prędkością siedemdziesiąt na godzinę. Potem był znak, że można przyspieszyć do stu na godzinę i wszystkie przyspieszały przy znaku. I wiesz, co się stało? Sznurek się rozrzedził.
– Nie rozumiem – burknął Haifan. Był zbyt inteligentny, aby nie zrozumieć. Spocił się, głos mu ścieniał, oczy zwilgotniały.
– To powiem jeszcze raz. Prościej. – Haigh wiedział, że ma przeciwnika pod obcasem. – Załóżmy, że centymetr kwadratowy gwiazdy wysyła milion fotonów na sekundę. Liczbę tę wyssałem z palca, ty pewnie wiesz, ile naprawdę wysyła, ale chodzi mi o co innego: widzimy, że gwiazda pali się, bo dociera od niej dużo fotonów. Ale to jest sekunda dla gwiazdy, a dla nas milion lat. A milion fotonów na milion lat, to foton na rok, czyli nic, zupełna ciemność. Więc gwiazdy nie widać! Ale ty, Haifan, widzisz gwiazdy, jak zadrzesz głowę do góry, no nie? – Haigh wydymał szary pęcherz gumy do żucia.
Haifan mruknął pod nosem, że gwiazdy jednak świecą; dodał, że się śpieszy i musi teraz wyjść, a wróci dopiero na pizzę. Zostawił gazetę. Zwycięstwo Haigha było druzgocące. Wydawało się, że rudy grzebień na jego głowie stał się jeszcze czerwieńszy.
– Często go tak przeganiasz? – zapytał wesoło Gavein.
Haigh zaprzeczył gestem i wciągnął szary bąbel.
– Dzisiaj był pierwszy raz – powiedział poważnie. – Ale tak będzie już zawsze. Przez skurwiela powtarzałem klasę. Przysłali go raz z komisją do naszej szkoły. Nie pamięta mnie.
– A jak z tym jest naprawdę?
– Nie wiadomo, jak jest naprawdę. Ale on o tym nie wiedział. Na ogół uważają, że przestrzeń przypomina kawał żółtego sera. W dziurach czas płynie szybko, znaczy normalnie. I w tych dziurach znajdują się gwiazdy lub planety, a tam gdzie nic nie ma… czyli w serze, czas zwalnia. Dlatego widać, że gwiazdy świecą.
– To znaczy, że szybkość upływu czasu zależy od odległości od masy? – upewnił się Gavein.
Haigh potwierdził nonszalanckim gestem, wydymając gumę.
– Ale w takim razie coś powinno dziać się w rejonach, gdzie czas zwalnia, czyli w tym serze, jak mówisz. Obserwowałem biegaczy, którzy osiągnęli metę i zaczęli iść. Nagle zrobiło się ich jakby więcej, stało się tłoczniej, gęściej, niż kiedy biegli…
– Cholerne myślaki żyją w tym Lavath – mruknął Haigh niechętnie. Niewątpliwie zarozumialstwo łączyło go z Haifanem. – Masz cholerną rację, Dave. Tam, gdzie czas zwalnia, robi się gęsto od fotonów i jest jasno. No, jak było na minutowej wysokości czy wyżej?
– Jasno, cholernie jasno, aż płótno pokrycia przeświecało czerwonawo. Potem kazali założyć specjalne okulary, żeby się oczy nie schrzaniły.
– Skurwiele puszczają ludzi w płóciennych samolotach – prychnął Haigh. – Musiałeś łapnąć zdrową dawkę.
– Czego?
– No, rentgenów, chłopie! Rentgenów! Przecież leci nie tylko światło. Promienie kosmiczne… mikrofale i takie inne bzdury. Swoje jaja możesz ugotować na twardo i zamarynować w occie, a potem trzymać w słoiku. Tyle z nich zostało, Dave.
– W czasie lotu, tam na górze, kazali zamykać szczelne klapy wokół bioder i krzyża. Pewnie dla ochrony, bo cholernie ciężkie.
Haigh spojrzał spode łba.
– Mówisz, nawet wokół krzyża. Ci faceci od transportu wiedzą, co robią. Ale pewnie i tak złapałeś anemię. Wychodzą włosy, co?
– Włosy to mi wychodziły już w kołysce. Sam się dziwię, skąd mi się jeszcze biorą na czaszce… Nie mam wątpliwości, że głupieję z wiekiem, widocznie mózg wyłazi mi przez gruczoły potowe i schnie na powietrzu, a wszyscy myślą, że to włosy. – Gavein dostroił się do sposobu ekspresji Haigha. Lubił go, w przeciwieństwie do wszystkich Tonescu.
Haigh dłubał w nosie i co chwilę oglądał palec.
– Mnie to mózg chyba wychodzi nosem. Tyle tam tego mam – powiedział.
Gavein skrzywił się z obrzydzenia.
– To dlatego samolot leci w nocy, a w dzień obniża się tak bardzo. Boby się zwyczajnie spalił! Od słońca – Gavein aż klepnął się w czoło.
– Nieźle, nieźle… wal dalej – powiedział Haigh.
– Co?
– No, wal mózgiem. To taka zachęta intelektualna – wyjaśnił grzecznie Haigh.
– Samoloty nie mogą latać zbyt wysoko, bo grozi to eksplozją. Stąd bariera kompensacyjna nie pozwalająca wyrównać więcej niż pięć lat.
– Noo! – Haigh wyraził swój podziw. Wstał, podszedł do drzwi i przylepił utoczoną kulkę do framugi. – Jakby któregoś dnia matka nie znalazła tego na zwykłym miejscu, to z pewnością wysłałaby mnie do psychiatry. Muszę dbać o wizerunek młodego buntownika – wyjaśnił. – A nie mówili, dlaczego nie posyłają metalowych samolotów? – zapytał.
– Mówili, że dawniej paliwo wybuchało od gorąca. Tylko start odbywa się przy użyciu silników odrzutowych. Paliwo się kończy i w czasie lotu pracują śmigłowe. Ktoś mówił, że parowe, ale trudno mi uwierzyć.
Gavein zamilkł, jakoś nie przywykł jeszcze do Haighowych metod dbania o image gniewnego.
– Haigh – odezwał się wreszcie. – Ale to przecież oznacza, że słońce świeci w zupełnie innym miejscu, niż je widzimy, bo światło nie nadąża w porę. Może kiedy u nas jest jasno, to naprawdę ma być noc i odwrotnie, co?
– Powiem ci więcej. – Haigh pracowicie wydobywał z nosa rzekome fragmenty mózgu. – Niektórzy faceci uważają, że opóźnienie może wynosić daleko więcej i Ziemię oplata, jak wstęga, jasna spirala dnia i ciemna spirala nocy. Oczywiście, jeśli Ziemia jest nieruchoma.