Thomp działał szybko. W niespełna godzinę później, od wschodu dobiegł łoskot nadlatujących śmigłowców. Wkrótce na niebie ujrzeli sześć czarnych punkcików. Nadlatywały przepisowo, na wysokości zerowej, niemal muskając dachy podwoziem. Duże, opancerzone maszyny, obładowane bronią. Pewnie te same, co bombardowały ruiny UN-u.
Z zachodu i ze wschodu 5665 Aleją zbliżały się oddziały Gwardii wsparte wozami bojowymi. Śmigłowce leciały z małą prędkością, oczekując na rozkaz ataku.
Byli zbyt blisko napastników. Gavein źle ocenił zasięg zagrożenia. W przypadku bombardowania musieli ucierpieć. Z drugiej strony, wyjść teraz na ulicę równałoby się samobójstwu. Ułatwiliby tylko robotę żołnierzom Thompa.
Ra Mahleine zacisnęła dłonie na oparciach fotela, aż skóra zbielała. Postawą przypominała królową upadającego państwa, która z godnością i pogardą patrzy na nadciągające oddziały zwycięskiego wroga.
– No i widzisz, co zrobiłeś! – nie wytrzymała, tracąc majestat królowej. – To przez ciebie! Trzeba było cicho siedzieć! To łajdacy i mordercy! Z takimi nie ma dyskusji.
– Miałaś rację. Thomp okazał się głupszy, niż sądziłem.
Śmigłowce były już blisko. Wydawało mu się, że słyszy uderzenia pojedynczych łopat o powietrze. Miały po dwa duże wirniki, jeden z przodu, drugi z tyłu kadłuba; po bokach, na krótkich wysięgnikach gondole z bombami i rakietami; z przodu zaś pod kabinami zdalnie kierowane działka lotnicze. Niemal fizycznie odczuwał spojrzenia lotników wpatrujące się w niego przez dalocelowniki. Patrzyli teraz, obserwowali, namierzali…
Za toczącymi się majestatycznie czołgami migały sylwetki żołnierzy. Czekali na wynik ataku z powietrza. Nie miał wątpliwości, że podobnie obstawili wszystkie ulice. „Thomp to sumienny facet” – dźwięczały słowa Saalsteina.
Wtedy nadszedł rozkaz ataku. Gavein wyczuł to instynktownie. Jednocześnie stała się rzecz nieprawdopodobna, choć przeczuwana.
Jeden ze śmigłowców zachwiał się, zarzucił, bezskutecznie spróbował wyrównać, jakby słabła ręka, która nim kierowała. Znów rzuciło nim w dół i w bok. Wpadł pomiędzy budynki 5665 Alei, w tym miejscu kilkupiętrowe i trafił w jeden z nich, eksplodując z siłą kilkunastu ton bomb i rakiet. Zmienił się w kulę ognia, aby szalonym ognistym deszczem opaść na idący ulicą oddział. Gavein dostrzegł, jak jedna z łopat wirnika wybuchającej maszyny zatoczyła błyskawiczny łuk i trafiła w tylny wirnik sąsiedniego śmigłowca, rozbijając przekładnię. Ten utraciwszy stateczność, skręcił ku dołowi i zniknął pomiędzy domami. Gavein miał prawo przypuszczać, że również ten roztrzaskał się o ziemię. Odłamki wylatujące z centrum eksplozji trafiły kolejny śmigłowiec, który zapalił się. Aparat szybko nabierał wysokości, ciągnąc za sobą smugę czarnego dymu, aby osiągnąć obszar zwolnienia czasu i tam doczekać pomocy. Pomimo że płonący, śmigłowiec ściemniał, Gavein nie zdołał powstrzymać uśmiechu – przypadek wyeliminował połowę nadlatującej eskadry. W oddali widział płonące czołgi i transportery opancerzone. Słyszał kanonadę amunicji eksplodującej od żaru. Dostrzegał szamoczących się w ogniu żołnierzy. Żałował ich, pomimo że przyszli go zabić. Ostatecznie to Thomp posłał ich na śmierć. Na myśl, że wśród nich mógł znaleźć się sierżant Kusyj i jego chłopcy, żal minął.
– Działa! To działa, Kocie Manule! Nie odpowiedziała, więc dodał:
– Nic nam tu nie grozi. Sama widziałaś.
– Lorraine – odwrócił się. – Wracamy do siebie. Strach minął. – Gotów był założyć się, że Lorraine boi się go bardziej niż tych wszystkich żołnierzy i ich pancernych maszyn do zabijania.