Znów wizyta furgonetki zaopatrzeniowej i ambulansu, Nott ograniczyła się do zbadania Ra Mahleine i obietnicy operacji, jeśli stan nadal będzie stabilny. Nie wierzył jej obietnicom.
Gavein spojrzał za migającym światłami, odjeżdżającym ambulansem. Po co jeżdżą na sygnale, skoro ruch uliczny ustał?
Do śniadania zasiedli przy stole wyniesionym przed dom, dzień był ciepły i bezwietrzny. Wiosna zagościła w Centralnym Davabel na dobre.
Ra Mahleine nagle zaczęła swoją dziwaczną awanturę.
– Weź się wreszcie do czytania tej książki z okładką z paciorków! – wybuchnęła.
Miał jeszcze na talerzu kanapkę z gąbczastego i lekkiego jak piórko chleba, z trzema plasterkami przesolonej na sposób davabelski szynki, półsyntetycznym twarożkiem z mleka w proszku, plasterkiem jajka na twardo oraz obfitym maźnięciem keczupu. W Davabel śniadanie winno składać się z takich kanapek, a obiad z pasty i pizzy.
– Zaraz się zabiorę. Tylko skończę jeść – powiedział potulnie. Miał ochotę zakosztować pełni wyrzutów Ra Mahleine. Wynikało to z irracjonalnego przekonania, że póki ona ma siłę na takie awantury, poty można jeszcze mieć nadzieję.
– Bo jesz tak powoli – nabierała rozpędu. – A zaraz mnie znowu rozboli w dole brzucha. Jak czytasz tę swoją książkę, to nic mi się nie dzieje. Mogę godzinami czytać, drzemać albo oglądać telewizję i nic – Wreszcie wyjaśniła cel nalegań. – A jak jesz, albo rozmawiasz… albo rozmawiamy, to zaraz dostaję boleści, jakby Czerwona Łapa zgniatała wszystko, co mam w kroku. – Czerwona Łapa była jej najnowszym pomysłem. Od wczoraj nie mówiła inaczej o swojej chorobie. – Powiedz sama, Lorraine. Czy jak on czyta, to nie ma spokoju? Możemy godzinami plotkować, robić na drutach, opalać się, prawda?
Lorraine wyglądała marnie. Zawsze miała jasną cerę, a obecnie bladość wydobywała nowe piegi na jej twarzy i dekolcie. Niska, drobna niknęła za stołem. Zatrzepotała powiekami. Rzęsy miała rude, ale starannie przyczernione.
– To jest prawda, Dave. Nigdy nie zdarza się, żeby Magda miała bóle albo mdlała, kiedy czytasz.
Abstrakcyjne wyrzuty Ra Mahleine miały swój wdzięk, przez to, że były nonsensowne; jednak, gdy ktoś trzeci potwierdzał jej argumenty, wszystko spadało na ziemię i przestawało być absurdalnym dowcipem, zmieniało się w męczącą bzdurę.
Zbył uwagę Lorraine milczeniem. Przełknął ostatnie kęsy.
Jedyna żona na świecie, która woli, żeby mąż czytał, niż jej słuchał… – pomyślał kwaśno. – Masz, czego chciałaś. – Bez słowa przesiadł się na fotel i otworzył Gniazdo światów .