Литмир - Электронная Библиотека
A
A

6.

Otworzyła im tęgawa kobieta w kretonowej podomce. Włosy owinęła chustką w groszki, ukrywając nią świeżo umyte, jeszcze mokre włosy. W kuchni kręcił się jej prawie dorosły syn z grzebieniem rudych włosów usztywnionych lakierem. Przed lustrem przymierzał czarną skórzaną kurtkę haftowaną w trupie czaszki. Z góry dochodził płacz niemowlęcia.

– Pani Eisler? – spytał urzędnik.

Kobieta cofnęła się, zgarniając na piersiach podomkę.

– Tak… tak… proszę… proszę… Czekamy już od południa – zagdakała. Wtłoczyła się w ortalionową kurtkę syna. Na piętro szło się po drewnianych zewnętrznych schodach, z tyłu budynku.

Skromny apartament składał się z dwóch pokoi, kuchni i łazienki. Małe okna wpuszczały niewiele światła. Podłogę przykryto wykładziną o bardzo długim włosie. Wokół żadnych mebli, tylko zrolowany dmuchany materac.

– Jedno z najtańszych ogłoszeń prasowych, a lokalizacja niezła i spory apartament – powiedział urzędnik. – Ile pani chce za miesiąc? – zwrócił się do kobiety.

– Trzysta osiemnaście paczek. A jeśli będzie odpowiadać moja kuchnia, Dave, to jeszcze sześćdziesiąt cztery za obiady – powiedziała. O nazwisku przyszłego lokatora powiadomiono ją już wcześniej.

Kwotę usłyszał Gavein jeszcze na lotnisku. Czekali teraz na jego decyzję.

– A inne warunki?

– Tak, jak wszędzie – powiedziała szybko. – Za pierwszy i ostatni miesiąc płatne od razu. Potem za kolejne z góry. Gaz, prąd i ogrzewanie wliczone w cenę.

– Dobrze. – Wyciągnął zwitek banknotów.

– Nosi pan aż tyle gotówki? – urzędnik świsnął przez zęby. – Do banku z tym! Po co kusić los?

Kobieta zerkała na banknoty i potakiwała w milczeniu. W pokoju było zbyt gorąco, duszno. Gavein zdjął kurtkę; pod spodem miał drugą, szarą, półwojskowego kroju.

– Przecież nie ma na czym usiąść – zdziwił się.

– Siada się na dywanie – zauważył urzędnik. – Nakrycia są tekturowe, jednorazowe.

– My z mężem też nie mogliśmy się przyzwyczaić – powiedziała kobieta – i kupiliśmy wiele mebli. Krzesła do jadalni… i w ogóle.

– Ale to jest pusty pokój…

– Tak, myślę, że trzeba by przeprowadzać dłuższe zajęcia adaptacyjne dla nowo przybyłych – powiedział urzędnik. – Ale dłuższy pobyt na lotnisku to wyższy rachunek. Długo spłacałby pan kredyt. I tak hotel adaptacyjny kosztuje. Może pan przecież kupić jakieś meble. Ale są droższe niż w Lavath, znacznie droższe.

– Potrzebne rzeczy to: samochód, telefon, telewizor też… wytworne ubranie mniej, a meble najmniej. Tu nikt nie wkłada zbyt wiele wysiłku, aby pięknie się ubierać. – Kobieta spróbowała przeprowadzić skróconą procedurę adaptacyjną.

– W Lavath nie noszą droższych ciuchów niż tu. Ale noszą je… odpowiednio… – zaczął Gavein, niemal od razu zauważając swoją niezręczność.

– To znaczy?

– Ja wiem. Odpowiednio do okazji.

Kobieta ściślej zacisnęła kurtkę dłonią.

– Podoba mi się ten apartament – powiedział, przerywając milczenie. W rzeczywistości uważał, że mieszkanie jest ciasne i zaniedbane, ale nie stać go było na droższe. Ściany brudnawe, przynajmniej białe – to rozjaśniało pomieszczenia. Lakier na framugach odprysnął w wielu miejscach.

– Mamy jeszcze jeden, podobny, na parterze i drugi w suterenie – dodała.

– Ten jest wystarczający.

– Mów mi Edda. Za godzinę będzie obiad. Poznasz męża i innych lokatorów. Wszyscy jedzą z nami.

7
{"b":"89375","o":1}