Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Kilku ludzi posłusznie odwróciło się, by odejść, jednak na ich drodze stanął olbrzymi Mangus Manson, który zatrzymał ludzki strumień niczym tama. Reuben Małe powiedział:

– Chcemy wrócić do statku, komandorze. Uważamy, że tam będziemy mieli większe szanse.

Crozier nie wierzył własnym uszom.

– Wrócić do Terroru? Dobry Boże, Reuben, przecież to ponad dziewięćdziesiąt mil. Nigdy tam nie dotrzecie z tymi łodziami i saniami.

– Weźmiemy tylko jedną łódź – włączył się ponownie do rozmowy Hodgson. Ludzie pokiwali głowami z aprobatą.

– Jak to zjedna łodzią? O czym wy mówicie, do diabła?

– Tylko jedna łódź – powtórzył z naciskiem Hodgson. – Jedna łódź na jednych saniach.

– Mamy już dość tego cholernego ciągnięcia – odezwał się John Morfin, marynarz, który został ciężko ranny podczas karnawału.

Crozier zignorował go i zwrócił się do Hodgsona:

– Poruczniku, jak planujecie przewieźć dwadzieścia trzy osoby w jednej łodzi? Nawet gdybyście zabrali welbot, zmieści się tam co najwyżej dwunastu z was i minimalna ilość zapasów. A może zakładacie, że nim dotrzecie do obozu, co najmniej dziesięciu z was umrze? Rzeczywiście, tak pewnie będzie. Więcej niż dziesięciu.

– W Obozie Terror zostało osiem mniejszych łodzi – odpowiedział Sinclair, czyniąc krok do przodu i przyjmując agresywną postawę. – Weźmiemy stąd tylko jeden welbot, a do Terroru dopłyniemy już na tamtych łodziach.

Crozier patrzył nań przez chwilę z niedowierzaniem, a potem wybuchnął śmiechem.

– Myślicie, że lód na północny zachód od Ziemi Króla Williama popękał? Naprawdę w to wierzycie, głupcy?

– Tak. – Porucznik Hodgson skinął głową. – Na statku jest jedzenie. Mnóstwo puszek zjedzeniem. Moglibyśmy popłynąć stamtąd…

Crozier roześmiał się ponownie.

– Gotowi jesteście postawić własne życie na to, że pak popękał, a Terror nadaje się do żeglugi i czeka tylko, aż do niego przypłyniecie? Że w zimie, bo wtedy tam dojdziecie, lód będzie otwarty na przestrzeni trzystu mil?

– Prędzej uda nam się przepłynąć przez lód, niż dojść do tej cholernej rzeki! – krzyknął Richard Aylmore. Twarz stewarda wykrzywiały gniew, strach, uraza i… radość, że oto wreszcie ma swoje pięć minut.

– Chętnie poszedłbym z wami… – zaczął Crozier.

Hodgson zamrugał gwałtownie. Kilku marynarzy spojrzało po sobie.

– Żeby tylko zobaczyć wasze miny, kiedy przejdziecie wreszcie przez wszystkie te wały lodowe i zobaczycie, że lód złamał Terror tak samo jak Erebusa. – Zamilkł na kilka sekund, by marynarze zdążyli wyobrazić sobie ten widok, i dodał spokojniejszym już głosem: – Na miłość boską, spytajcie pana Honeya albo pana Wilsona, albo pana Goddarda, albo porucznika Little’a, w jakim stanie było poszycie Terroru, W jakim stanie był jego ster. Spytajcie Thomasa, jak fatalnie wyglądały wszystkie łączenia jeszcze w kwietniu… a mamy już lipiec, głupcy. Jeśli nawet lód rzeczywiście trochę stopniał, to Terror i tak pewnie zatonął do tego czasu. A jeśli nawet nie zatonął, to czy wasza grupa, dwudziestu trzech ludzi, zdoła jednocześnie wypompowywać wodę i kierować statkiem? Gdyby jednak jakimś cudem udało wam się dotrzeć do statku, nim lód znów zamarznie, gdybyście zdołali jakoś wypompowywać wodę i sterować nim jednocześnie, to powiedzcie mi, proszę, jak znajdziecie drogę przez lód? – Crozier ponownie umilkł na moment i powiódł spojrzeniem po tłumie. – Nie widzę tu pana Reida. Jest z grupą zwiadowczą porucznika Little’a. Bez lodomistrza macie niewielkie szanse, żeby przepłynąć trzy mile na południe, nie mówiąc o trzystu. – Crozier pokręcił głową i zachichotał, jakby marynarze opowiedzieli mu właśnie jakiś zabawny dowcip. – Wracajcie do swoich obowiązków… natychmiast – warknął. – Nie zapomnę, że wpadliście w ogóle na taki idiotyczny pomysł, ale postaram się zapomnieć o tym, jakim tonem mówiliście do mnie, i o tym, że przyszliście tutaj jak grupa buntowników, a nie jak marynarze Królewskiej Marynarki Wojennej, którzy chcą porozmawiać ze swoim komandorem. A teraz wracajcie do siebie.

– Nie – powiedział Cornelius Hickey głosem dość mocnym i stanowczym, by powstrzymać kilku niezdecydowanych marynarzy. – Pan Reid pójdzie z nami. Inni też.

– A to dlaczego? – spytał Crozier, przeszywając Hickeya wzrokiem.

– Nie będą mieli wyboru – odrzekł mat uszczelniacz. Pociągnął Magnusa Mansona za rękaw i obaj mężczyźni wystąpili przed pierwszy szereg, mijając zdumionego Hodgsona.

Crozier postanowił, że najpierw zastrzeli Hickeya. Nie musiał nawet wyjmować w tym celu pistoletu ukrytego w kieszeni płaszcza. Poczeka, aż Hickey zrobi jeszcze trzy kroki i wtedy strzeli mu w brzuch. Potem wyjmie pistolet i spróbuje trafić prosto w czoło olbrzyma Mansona. Wiedział, że strzał w tułów nie zdoła go powstrzymać.

Nagle, jakby jego myśl stała się ciałem, od strony wybrzeża dobiegł ich huk wystrzału.

Wszyscy oprócz komandora i mata uszczelniacza odwrócili się w tamtą stronę. Crozier ani na moment nie spuszczał wzroku z Hickeya. Obaj mężczyźni odwrócili głowy dopiero, gdy do strzałów dołączyły krzyki.

– Otwarta woda!

Była to grupa zwiadowcza porucznika Little’a wracająca z lodu – lodomistrz Reid, bosman John Lane, Harry Peglar i kilku innych, wszyscy uzbrojeni w strzelby i muszkiety.

– Otwarta woda! – krzyknął ponownie Little. Wymachiwał rękami, zmierzając przez lód i żwir w ich stronę, zupełnie nieświadom dramatu, który rozgrywał się przed namiotem komandora. – Niecałe dwie mile na południe! Przesmyki wystarczająco duże dla łodzi. Ciągną się na południe przez wiele mil! Otwarta woda!

Hickey i Manson wmieszali się w tłum wiwatujących marynarzy, którzy jeszcze przed chwilą bliscy byli buntu. Niektórzy ściskali się z radości. Reuben Małe wyglądał tak, jakby chciało mu się wymiotować na myśl o tym, co przed chwilą chciał zrobić. Robert Sinclair usiadł ciężko na kamieniu, jakby nagle opadł całkiem z sił. Niegdyś silny i nieustraszony dowódca przedniego masztu ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać jak dziecko.

– Wracajcie do swoich namiotów i obowiązków – powiedział Crozier. – Za godzinę zaczniemy się pakować i sprawdzać maszty i takielunek w łodziach.

47

PEGLAR

Gdzieś w cieśninie pomiędzy Ziemią Króla Williama i Półwyspem Adelajdy. 9 lipca 1848.

Marynarze czekający w obozie szpitalnym chcieli ruszyć w drogę dziesięć minut po tym, jak grupa porucznika Little’a przyniosła wieści o otwartej wodzie, zwinęli jednak obóz następnego dnia, a dopiero po kolejnych dwóch dniach łodzie zsunęły się wreszcie z lodu i zanurzyły w ciemnej wodzie na południe od Ziemi Króla Williama.

Najpierw musieli czekać na powrót wszystkich grup zwiadowców i myśliwych. Niektóre z nich wróciły dopiero po północy, a ich członkowie resztką sił wsunęli się do śpiworów i zasnęli, nie usłyszawszy nawet dobrych wieści. Myśliwi nie mogli się pochwalić zbyt wielką zdobyczą, choć grupie Roberta Thomasa udało się zabić lisa polarnego i kilka królików, a grupa sierżanta Tozera przyniosła dwie pardwy.

Rankiem piątego lipca, w środę, izba chorych niemal całkowicie opustoszała, gdyż wszyscy, którzy stali o własnych siłach, chcieli pomóc w przygotowaniach do wyprawy na otwarte morze.

Po śmierci Henry’ego Lloyda i Toma Blanky’ego obowiązki pomocnika doktora Goodsira przejął John Bridgens. Poprzedniego popołudnia stary steward stał wraz z lekarzem w wejściu do izby chorych i obserwował próbę buntu. To właśnie Bridgens opisał całą tę scenę Harry’emu Peglarowi, który doznał niemal szoku, dowiedziawszy się, że po stronie buntowników stanął jego odpowiednik z Erebusa, Robert Sinclair. Mniej zaskoczyła go postawa Reubena Male’a, który był człowiekiem godnym zaufania, ale i wyjątkowo upartym. Niezwykle upartym. Nie czuł natomiast nic prócz pogardy w stosunku do Aylmore’a, Hickeya i ich pochlebców. W oczach Harry’ego Peglara byli to ludzie małego ducha, którzy mieli usta pełne wielkich słów, lecz brakowało im poczucia przyzwoitości i lojalności.

140
{"b":"102265","o":1}