Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Zupełnie jakby jakiś okrutny bóg chciał nas trochę podręczyć – rzekł Thomas Blanky niemal radosnym tonem. Lodomistrz, który nie musiał ciągnąć żadnych sań, wciąż szedł obok Croziera.

Komandor nie odpowiedział na jego uwagę i po minucie Blanky został nieco z tyłu, dołączając do jednego z żołnierzy zamykającego pochód.

Crozier kazał jednemu z wolnych marynarzy zająć jego miejsce w zaprzęgu – wcześniej uczyli się, jak to robić, by nie zatrzymywać sań i całego pochodu – a kiedy już zamiana dobiegła końca, stanął z boku i spojrzał na zegarek. Szli już pięć godzin. Spojrzawszy do tyłu, przekonał się, że Terror zniknął im już z oczu, oddzielony od nich dystansem co najmniej pięciu mil i kilkoma wałami lodowymi. Iluzoryczny obraz statku był ostatnim prezentem jakiegoś okrutnego arktycznego boga, który cieszył się ich udręką.

Francis Rawdon Moira Crozier, przywódca tej nieszczęsnej ekspedycji, po raz pierwszy uzmysłowił sobie, że nie jest już komandorem okrętu należącego do Służby Badawczej Królewskiej Marynarki Wojennej. Ta część jego życia – a służba w marynarce była całym jego życiem, odkąd ukończył dwanaście lat – stanowiła już zamknięty rozdział. Wiedział, że po tym, jak stracił dwa okręty i sporą część załogi, Admiralicja nigdy już nie powierzy mu dowództwa nad innym statkiem. Crozier wiedział, że jeśli chodzi o jego karierę w marynarce wojennej, był żywym trupem.

Czekały ich jeszcze dwa dni trudnej wędrówki do Obozu Terror. Crozier wbił wzrok w wysoki wał lodowy i ruszył naprzód.

33

GOODSIR

69°37’42” szerokości geograficznej północnej, 98°41’ długości geograficznej zachodniej. 22 kwietnia 1848.

Z prywatnego dziennika doktora Harry’ego D.S. Goodsira.

22 kwietnia 1848

Od czterech dni jestem w miejscu, które nazywamy Obozem Terror. Jaka nazwa, takie miejsce.

Łącznie przebywa tutaj sześćdziesięciu ludzi, którymi dowodzi komandor Fitzjames.

Przyznam, że kiedy przybyłem tutaj w zeszłym tygodniu i zobaczyłem obóz po raz pierwszy, przyszła mi na myśl Iliada Homera. Obóz rozstawiony jest na brzegach szerokiej odnogi morskiej, około dwóch mil na południe od kopca wzniesionego niemal dwadzieścia lat temu przez Jamesa Clarka Rossa. Stały ląd osłania nas nieco przed wiatrem i śniegiem wiejącym od strony paku.

Być może skojarzenia z Iliadą przywołał widok osiemnastu długich łodzi ułożonych w szeregu wzdłuż brzegu zamarzniętego morza – cztery łodzie leżały bezpośrednio na żwirze, pozostałe czternaście przywiązane były do sań.

Za łodziami stoi dwdzieścia namiotów różnej wielkości, od tych najmniejszych z płótna Holland, których używaliśmy prawie rok temu, podczas wyprawy porucznika Gore’a do Victory Point – w każdym namiocie tego typu może spać sześciu ludzi, po trzech w jednym, szerokim na pięć stóp śpiworze z wilczych skór i koców – przez nieco większe namioty zrobione przez żaglomistrza Murraya, w tym tuzmioty dla komandora Fitzjamesa i komandora Croziera oraz ich stewardów, do dwóch największych, rozmiarów Wielkiej Kajuty z Terroru – w jednym z nich mieści się izba chorych, w drugim mesa marynarska. Są też namioty pełniące funkcję mesy dla podoficerów oraz oficerów i równych im rangą cywilów, takich jak mechanik Thompson i ja.

Być może też skojarzenie z Iliadą wzięło się stąd, że kiedy ktoś zbliża się do Obozu Terror nocą – a wszystkie grupy z HMS Terror przybywały do obozu nocą, po trzech dniach wędrówki – nie może się nadziwić wielkiej liczbie ognisk. Oczywiście nie mamy drewna, które moglibyśmy palić w tych ogniskach – prócz kilku stert dębowych desek, które przyciągnęliśmy z Erebusa specjalnie w tym celu – korzystamy jednak z ostatnich worków węgla, które przewożono tu przez ostatnich kilka tygodni. Niektóre z ognisk płoną w kręgach ułożonych z kamieni, inne w czterech wysokich koksownikach uratowanych z karnawałowego pożaru.

W efekcie obóz rozświetlony jest blaskiem dziesiątek ognisk, a także pochodni i lamp.

Spędziwszy w obozie kilka dni, doszedłem do wniosku, że przypomina on bardziej obozowisko piratów niż zgromadzenie Achillesa, Odyseusza, Agamemnona i innych bohaterów Homera. Ludzie chodzą w poszarpanych, postrzępionych i wielokrotnie cerowanych ubraniach. Większość jest chora albo kuleje, albo jedno i drugie. Ich twarze są blade, często porośnięte gęstą brodą, zapadnięte oczy patrzą na świat z ciemnych oczodołów.

Włóczą się po obozie z nożami uwieszonymi u szerokich pasów i schowanych w pochwach sporządzonych z przyciętych pochew na bagnety. Owe pochwy to pomysł komandora Croziera, podobnie jak gogle z cienkiej metalowej siatki, które ludzie noszą w słoneczne dni, by nie nabawić się śnieżnej ślepoty. Ogólnie wszyscy wyglądają jak banda zbirów.

I większość ma objawy szkorbutu.

Ostatnio miałem dużo pracy w izbie chorych. Marynarze poświęcili sporo sił, by przewieźć przez lód i przerażające wały lodowe dwanaście koi dla chorych (i dwie dodatkowe dla komandorów), ale w tej chwili mam w izbie dwudziestu pacjentów, więc ośmiu z nich leży na posłaniach z koców, ułożonych bezpośrednio na ziemi. Światło podczas długich nocy zapewniają nam trzy lampy olejowe.

Większość ludzi śpiących w izbie chorych zapadła na szkorbut, choć nie wszyscy. Leży tutaj szeregowiec Heather, który niegdyś został pozbawiony przez potwora z lodu fragmentu czaszki i mózgu (Doktor Peddie uzupełnił brakujący fragment kości złotą płytką, mózgu niestety nie dało się niczym zastąpić). Heatherem zajmowali się do tej pory żołnierze, którzy zamierzali to robić także w Obozie Terror – szeregowiec został tu przewieziony na małych saniach sporządzonych specjalnie dla niego przez pana Honeya – lecz podczas transportu, trzech długich dni i dwóch zimnych nocy, Heather nabawił się zapalenia płuc. Tym razem nie spodziewam się, by szeregowiec, który do tej pory żył tylko dzięki jakiemuś niezwykłemu zrządzeniu niebios, pozostał przy życiu dłużej niż kilka dni.

Jest tutaj także David Leys, nazywany przez swoich towarzyszy Daveyem. Jego katatoniczny stan nie uległ zmianie od kiłku miesięcy, ale po przenosinach do obozu – dotarł tutaj wraz z moją grupą – nie przyjmuje już nawet rzadkiej zupy ani wody. Dziś jest sobota. Nie sądzę, by w środę o tej porze Leys jeszcze żył.

Ogromny trud, na jaki musieli zdobyć się marynarze, by przeciągnąć łodzie i tak wiele materiałów z okrętu na wyspę – przez wały lodowe, na które ja z trudem się wspinałem, choć przecież nie dźwigałem za sobą żadnych ciężarów – zaowocował typowymi złamaniami i kontuzjami, które musiałem opatrzyć. Należało do nich jedno poważne i skomplikowane złamanie ręki marynarza Bilia Shanksa. Zatrzymałem go tutaj, by obserwować na bieżąco, czy w ranę nie wdaje się zakażenie (ostre fragmenty kości przebiły w dwóch miejscach mięśnie i skórę).

Jednak największe żniwo zbiera szkorbut.

Być może pierwszy spośród wszystkich chorych umrze pan Hoar, steward komandora Fitzjamesa. Hoar coraz rzadziej odzyskuje świadomość. Podobnie jak Leys i Heather musiał zostać przewieziony przez dwadzieścia pięć mil po lodzie dzielącym nasz okręt od Obozu Terror.

Edmund Hoar ma wszystkie typowe objawy rozwoju tej choroby. Steward komandora jest młodym człowiekiem – skończy dwadzieścia siedem lat za dwa tygodnie, 9 maja. Jeśli dożyje tego dnia.

Jak na stewarda Hoar jest dużym mężczyzną – ma sześć stóp wzrostu – i kiedy nasza ekspedycja wyruszała z Anglii, był w doskonałym zdrowiu. Był bystry, energiczny, zdyscyplinowany i niezwykle wysportowany jak na stewarda. Podczas różnego rodzaju zawodów sportowych, które organizowaliśmy w trakcie postoju przy wyspie Beechey zimą 1845-46, Hoar często był zwycięzcą i przewodził różnym zespołom.

110
{"b":"102265","o":1}