Penis porucznika został amputowany mniej więcej cal powyżej nasady. Podobnie jak wątroba nie został odnaleziony. Moszna została rozcięta wzdłuż centralnej osi, a jądra usunięte. Zabójca musiał wykonać kilka nacięć w tym samym miejscu, by przeciąć worek mosznowy, ruijądrze i osłonki pochwowe jąder. Prawdopodobnie narzędzie zbrodni było już wtedy tępe.
Choć brakuje jąder, w ciele pozostały resztki nasieniowodu, cewki moczowej i tkanki łączącej penis z jamą ciała.
Choć zwłoki porucznika Irvinga pokryte są licznymi siniakami – wiele z nich to prawdopodobnie objaw postępującego szkorbutu – nie ma na nich żadnych innych poważnych ran. Co ciekawe, na jego rękach, przedramionach i dłoniach nie ma żadnych skaleczeń ani innych obrażeń, które mógłby odnieść, broniąc się przed atakiem zabójcy.
Wszystko wskazuje na to, że porucznik Irving został zaatakowany z zaskoczenia. Jego zabójca lub zabójcy poderżnęli mu gardło, nim zdążył nawet pomyśleć o obronie. Potem otworzyli jego ciało i usunęli genitalia za pomocą jakiegoś ostrego narzędzia.
Przygotowując ciało porucznika do dzisiejszego pogrzebu, zaszyłem jego szyję i gardło najlepiej, jak potrafiłem, potem zaś włożyłem do jamy brzusznej substancję nieulegającą rozkładowi (złożony sweter z torby porucznika), by jama brzuszna nie zapadała się zbytnio i nie wyglądała nienaturalnie pod mundurem, w którym zostanie pochowany, i również zaszyłem ją na tyle, na ile tylko było to możliwe (brakowało sporych fragmentów tkanki).
Najpierw jednak, po chwili wahania, postanowiłem zrobię coś niezwykłego. Otworzyłem żołądek porucznika Iwinga.
Właściwie nie miałem powodu, by to robić. Przyczyna śmierci młodego porucznika była jednoznaczna. Nie musiałem też sprawdzać, czy porucznik cierpiał na jakieś przewlekłe choroby lub dolegliwości – wszyscy mamy już różne objawy szkorbutu i jesteśmy niedożywieni.
Mimo to otworzyłem żołądek porucznika. Wydawał się dziwnie rozdęty – bardziej, niż wynikałoby to z działania bakterii i początków rozkładu, szczególnie w tak niskiej temperaturze – i nie uznałbym tego badania za kompletne, nie sprawdziwszy uprzednio przyczyn tej anomalii.
Żołądek Iwinga był pełny.
Tuż przed śmiercią porucznik spożył duże ilości foczego mięsa i tłuszczu. Proces trawienia dopiero się rozpoczynał.
Eskimosi nakarmili porucznika Iwinga, nim go zamordowali.
A może porucznik wymienił swoją lunetę, torbę i kilka rzeczy osobistych na kawałek foczego mięsa i tłuszczu.
Nie wydaje się to możliwe, ponieważ mat uszczelniacz widział, jak Eskimosi zabili i obrabowali porucznika.
Focze mięso i tłuszcz oraz ryby znajdowały się na eskimoskich saniach, którymi pan Farr przywiózł do obozu ciało porucznika Iwinga. Pan Farr mówił, że wcześniej zrzucili z sań różne przedmioty – kosze, garnki i inne drobiazgi przywiązane sznurami do mięsa i ryb – by lepiej ułożyć na nich biednego porucznika.
Chcieliśmy, żeby porucznikowi było wygodnie – tak właśnie mówił o tym sierżant Tozer.
Wynika z tego, że Eskimosi najpierw poczęstowali go swoim mięsem, pozwolili mu je zjeść – choć już nie strawić – potem ponownie załadowali sanie i dopiero wówczas się na niego rzucili.
Potraktować kogoś jak przyjaciela, a potem zamordować go i okaleczyć w tak bestialski sposób? Czy można uwierzyć, że istnieje rasa równie zdradliwa, zła i barbarzyńska?
Co mogło wywołać tę nagłą i gwałtowną zmianę w zachowaniu tubylców? Czy porucznik powiedział lub zrobił coś, co naruszało ich święte tabu? A może po prostu chcieli go obrabować? Czy przyczyną straszliwej śmierci porucznika Iwinga była jego mosiężna luneta?
Istnieje jeszcze jedna możliwość, jednak tak ohydna i nieprawdopodobna, że waham się, czy w ogóle tu o niej wspominać. To nie Eskimosi zabili porucznika Iwinga.
Ale to też nie ma sensu. Mat Hickey twierdził, że WIDZIAŁ sześciu do ośmiu tubylców atakujących porucznika. WIDZIAŁ, jak zabierają jego torbę, lunetę i inne rzeczy – choć, co dość dziwne, nie zabrali pistoletu ani nie przeszukali innych kieszeni. Hickey powiedział dzisiaj komandorowi Fitzjamesowi – byłem obecny przy tej rozmowie – że OBSERWOWAŁ z daleka, jak tubylcy patroszą naszego przyjaciela.
Hickey ukrył się i obserwował wszystkie te wydarzenia.
Jest jeszcze całkiem ciemno i bardzo zimno, ale komandor Crozier wychodzi z obozu za dwadzieścia minut, by wraz z kilkoma ludźmi udać się na miejsce zbrodni i krwawego starcia z Eskimosami. Prawdopodobnie ich ciała wciąż leżą w tamtej dolinie.
Właśnie skończyłem zszywać ciało porucznika Iwinga. Jestem już okropnie zmęczony – nie spałem od dwudziestu czterech godzin – każę więc Lloydowi ubrać porucznika i przygotować do dzisiejszego pogizebu. Iwing przyniósł ze sobą z Terroru swój mundur. W nim właśnie zostanie pochowany.
Spytam teraz komandora Croziera, czy mogę udać się wraz z jego grupą na miejsce zbrodni.
40
PEGLAR
69°37’42” szerokości geograficznej północnej, 98°40‘58” długości geograficznej zachodniej. 25 kwietnia 1848.
Kiedy podniosła się mgła, wszyscy zauważyli dziwny przedmiot, przypominający ogromny ludzki mózg, ułożony na zamarzniętym gruncie: szary, poskręcany, pokryty lśniącą warstwą lodu.
Harry Peglar uświadomił sobie, że patrzy na wnętrzności Johna Irvinga.
– To tutaj – powiedział Thomas Farr, choć nikt już takiego potwierdzenia nie potrzebował.
Peglar był nieco zaskoczony, że komandor kazał mu wziąć udział w wyprawie na miejsce zbrodni. Dowódca przedniego masztu nie należał do żadnej z grup – Irvinga lub Hodgsona – które brały udział w wydarzeniach minionego dnia. Później jednak przyjrzał się uważnie, kto jeszcze bierze udział w tej porannej ekspedycji: porucznik Edward Little, Tom Johnson (bosmanmat Croziera i jego stary towarzysz z wyprawy na biegun południowy), dowódca głównego masztu Farr, który był tu wczoraj, doktor Goodsir, porucznik Le Vesconte z Erebusa, pierwszy oficer Robert Thomas oraz eskorta złożona z czterech uzbrojonych żołnierzy – Hopcrafta, Healeya, Pilkingtona i kapral Pearsona.
Harry Peglar miał nadzieję, że nie pochlebia sobie zbytnio, sądząc, że z jakiegoś sobie tylko znanego powodu zabrał ze sobą jedynie ludzi, których darzył zaufaniem. Wszyscy malkontenci i nieudacznicy zostali w Obozie Terror; Hickey miał osobiście zająć się wykopaniem grobu dla porucznika Irvinga.
Grupa Croziera opuściła obóz długo przed świtem, kierując się śladami pozostawionymi poprzedniego dnia przez marynarzy i eskimoskie sanie. Choć od czasu do czasu ślady znikały na oblodzonych skalnych grzbietach, później bez trudu znów odnajdywali je w wypełnionych śniegiem dolinach. W ciągu nocy temperatura podniosła się o pięćdziesiąt pięć stopni, sięgając co najmniej zera, a nad ziemią pojawiła się gęsta mgła. Harry Peglar, który pływał już po większości mórz i oceanów, widział wiele typów pogody, nie miał jednak pojęcia, skąd gęsta mgła mogła się wziąć w miejscu, gdzie w promieniu wielu setek mil nie było ani skrawka otwartej wody. Być może były to po prostu chmury, które sunęły po powierzchni lodu i zatrzymały się na tej zapomnianej przez boga wyspie, wyrastającej zaledwie kilkanaście jardów nad poziom morza. Wschód słońca objawił się we mgle jako rozproszony żółty blask, dochodzący ze wszystkich kierunków naraz.
Cała grupa przez kilka minut patrzyła w milczeniu na miejsce zbrodni. Nie było tu wiele do oglądania. Farr podniósł czapkę Johna Irvinga, którą wiatr zaniósł pod pobliski głaz. Na kamieniach czerniła się plama zamarzniętej krwi, obok leżała sterta ludzkich wnętrzności. Kilka kawałków podartego materiału.
– Poruczniku Hodgsonie, panie Farr – przemówił w końcu Crozier. – Czy widzieliście tutaj jakieś ślady Eskimosów, gdy pan Hickey przyprowadził was na to miejsce?