Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Ciężkie ćwiczenia fizyczne. Modlitwa. Jedzenie z puszek. Ale na dłuższą metę nie sprawdza się żaden z tych środków. Doktorze Goodsir, co jedynie może nas uchronić przed szkorbutem?”. Wszystkie głowy zwróciły się wtedy w stronę lekarza. Nawet Eskimoska patrzyła na niego. „Świeże jedzenie – odpowiedział Goodsir. – Szczególnie świeże mięso. Nie wiemy, jaki niedobór powoduje szkorbut, ale wiemy, że świeże mięso uzupełnia ten niedobór”. Wszyscy spojrzeli wtedy ponownie na Croziera – opowiadał bez wytchnienia Peglar. – Komandor omal nie pchnął wtedy dziewczyny prosto w ich ręce, a potem powiedział: „Na pokładzie obu naszych statków jest tylko jeden człowiek, który podczas tej jesieni i zimy umiał zdobyć świeże mięso. Ten człowiek stoi właśnie przed wami. Ta właśnie eskimoska dziewczyna… Tak, choć to tylko dziewczyna, wie, jak znaleźć i zabić foki, morsy i lisy, podczas gdy my nie potrafimy nawet odkryć ich tropów na lodzie. Co się z nami stanie, kiedy będziemy musieli opuścić statek… kiedy znajdziemy się na lodzie bez żadnych zapasów? Pośród pozostałych przy życiu stu dziewięciu ludzi jest tylko jedna osoba, która wie, jak zdobyć świeże mięso i przeżyć… a wy chcecie ją zabić”.

Bridgens odsłonił w uśmiechu własne krwawiące dziąsła. Przystanęli właśnie u podnóża lodowej pochylni prowadzącej na pokład Erebusa.

– Następca sir Johna jest być może człowiekiem z gminu – rzekł cicho – może nie ma najlepszego wykształcenia, ale nikt, przynajmniej w mojej obecności, nigdy nie nazwał go głupcem. Wydaje mi się, że bardzo się też zmienił po tej ciężkiej chorobie sprzed kilku tygodni.

– Tak, nazwałbym to wręcz całkowitą przemianą. – Peglar uśmiechnął się, nawiązując do własnej przemiany sprzed szesnastu lat.

– Jak to?

Peglar podrapał się po zarośniętym policzku.

– Trudno to opisać. Osobiście przypuszczam, że komandor Crozier po raz pierwszy co najmniej od trzydziestu lat jest całkowicie trzeźwy. Whisky nigdy nie pomniejszała jego umiejętności ani kompetencji – to doskonały żeglarz i oficer – ale tworzyła jakąś barierę… ścianę… pomiędzy nim i światem. Teraz jest tutaj bardziej obecny. Nic nie uchodzi jego uwagi. Nie wiem, jak to inaczej opisać.

Bridgens skinął głową.

– Rozumiem, że nikt już nie wspominał o zabijaniu wiedźmy.

– Zgadza się. Marynarze dali jej więcej sucharów, ale ona zniknęła zaraz po kolacji. Poszła gdzieś na lód.

Bridgens ruszył w górę pochylni, zatrzymał się jednak po kilku krokach i odwrócił ponownie do Peglara.

– Co myślisz o Corneliusie Hickeyu, Harry? – spytał przyciszonym głosem, by nie usłyszał go żaden z marynarzy stojących na wachcie.

– Myślę, że to podstępna gnida – odparł Peglar, nie dbając o to, czy ktoś go słyszy.

Bridgens ponownie skinął głową.

– Tak właśnie jest. Znam go od lat, sporo też o nim słyszałem na długo przedtem, nim spotkaliśmy się podczas tej wyprawy. Podczas długich podróży polował na młodych chłopaków, zamieniał ich w niewolników, którzy spełniali jego zachcianki. Słyszałem też, że ostatnio zaczął podporządkowywać sobie starszych marynarzy, takich jak ten idiota…

– Magnus Manson – dokończył Peglar.

– Jak Manson. Gdyby Hickeyowi chodziło jedynie o zaspokajanie własnej chuci, nie mielibyśmy powodów do obaw. Ale ten gnom na tym nie poprzestanie, Harry… to ktoś gorszy niż niedoszły buntownik albo typowy morski adwokat. Uważaj na niego. Miej na niego oko, Harry. Obawiam się, że może nam wszystkim wyrządzić wielką krzywdę. – Bridgens roześmiał się nagle. – „Wyrządzić wielką krzywdę”; mówię tak, jakby nasz los i tak nie był już przesądzony. Być może zobaczymy się ponownie, kiedy będziemy opuszczali statki i wyruszali na nasz ostatni długi i mroźny spacer. Uważaj na siebie, Harry.

Peglar nie odpowiedział. Zdjął grubą rękawicę i cieńszą rękawiczkę, podniósł rękę i dotknął przemarzniętymi palcami policzka i czoła stewarda Johna Bridgensa. Dotyk ów był bardzo delikatny i żaden z mężczyzn nawet go nie poczuł, ale to musiało im wystarczyć.

Bridgens ruszył ponownie w górę pochylni. Nie oglądając się za siebie, Peglar włożył rękawicę i rozpoczął długi marsz przez ciemność w stronę ukrytego za wałami lodowymi Terroru.

29

IRVING

70°05’ szerokości geograficznej północnej, 98°23’ długości geograficznej zachodniej. 6 lutego 1848.

Była niedziela, a porucznik Irving odsłużył właśnie dwie wachty na pokładzie, w ciemności i mrozie, zastępując podczas drugiej swego przyjaciela George’a Hodgsona, który leżał w izbie chorych z objawami dyzenterii. W związku z tym Irving nie zjadł ciepłej kolacji w mesie oficerskiej i musiał zadowolić się tylko małym, twardym jak lód kawałkiem solonej wieprzowiny oraz sucharem z mąki pełnej wołków zbożowych. Teraz jednak miał całe osiem godzin do następnej wachty. Mógł zejść na dolny pokład, wsunąć się pod zamarznięte koce na swojej koi, rozgrzać je nieco własnym ciałem i spać przez pełne osiem godzin.

Tymczasem Irving powiedział Robertowi Thomasowi, który przejmował od niego służbę na pokładzie, że wybiera się na spacer i wkrótce wróci.

Potem Irving zszedł z pokładu na okryty ciemnościami lód. Szukał lady Ciszy.

Irving był zszokowany przed kilkoma tygodniami, kiedy komandor Crozier omal nie rzucił Eskimoski w ręce tłumu, który uległszy podszeptom Hickeya i jego kompanów, zaczął krzyczeć, że lady Cisza jest Jonaszem i trzeba ją zabić albo wypędzić. Kiedy Crozier stanął przed nimi i trzymając lady Ciszę za rękę, pchał ją w stronę rozgniewanego motłochu, niczym rzymski cesarz rzucający chrześcijanina lwom na pożarcie, porucznik Irving nie wiedział, co ma zrobić. Jako młodszy stopniem oficer mógł tylko przyglądać się poczynaniom swego dowódcy, nawet jeśli oznaczałoby to śmierć Ciszy. Jako młody zakochany mężczyzna Irving gotów był wystąpić przed tłum i ocalić Eskimoskę, nawet za cenę własnego życia.

Kiedy Crozier przekonał większość marynarzy, że Cisza może być jedynym człowiekiem na pokładzie, który wie, jak polować i łowić ryby pod lodem, i że ta wiedza być może uratuje im życie, kiedy opuszczą statek, Irving odetchnął z ulgą.

Jednak po tych wydarzeniach Eskimoska opuściła statek na dobre, wracała tylko co drugi lub trzeci dzień w porze kolacji, by odebrać swojego suchara lub zabrać świeczkę, i później znów zniknąć w mroku. Nikt nie wiedział, gdzie mieszka ani co robi.

Tej nocy nad lodem było stosunkowo jasno; na niebie tańczyła zorza polarna, a blask księżyca rzucał na powierzchnię lodu czarne jak atrament cienie seraków. Tym razem porucznik Irving nie wyruszył na poszukiwanie lady Ciszy z własnej inicjatywy. Komandor Crozier zasugerował mu, by spróbował – nie narażając się przy tym na zbyt wielkie niebezpieczeństwo – odnaleźć kryjówkę eskimoskiej wiedźmy.

– Wcale nie kłamałem, mówiąc ludziom, że Cisza może mieć umiejętności, które pozwolą nam przeżyć na lodzie – mówił Crozier przyciszonym głosem, kiedy Irving zameldował się u niego w kajucie. – Ale musimy się dowiedzieć, jak zdobywa świeże mięso, nim jeszcze opuścimy statek; potem może być za późno. Doktor Goodsir twierdzi, że szkorbut dopadnie nas wszystkich, jeśli przed latem nie znajdziemy jakiegoś źródła świeżego mięsa.

– Rozumiem – wyszeptał Irving. – Ale jak mam się tego dowiedzieć, skoro ona nie może mówić? Musiałbym podpatrzyć, jak to robi.

– Pozostawiam to waszej pomysłowości, poruczniku – odparł Crozier i skończył na tym rozmowę.

Teraz właśnie po raz pierwszy od tamtej rozmowy Irving miał okazję użyć własnej pomysłowości.

W skórzanej torbie na ramię niósł kilka cennych drobiazgów, które mogłyby mu się przydać, gdyby spotkał Ciszę na lodzie i próbował nawiązać z nią jakiś kontakt. Miał więc kilka sucharów pozbawionych robaków i znacznie świeższych niż te, które dawano im na kolację; suchary owinięte były w zwykłą serwetkę, ale Irving zabrał ze sobą również piękną orientalną chustkę z jedwabiu, którą otrzymał w prezencie od swej bogatej angielskiej dziewczyny tuż przed ich… niemiłym rozstaniem. Jedwabna chusteczka okrywała najcenniejszy z prezentów – małe naczynie z dżemem brzoskwiniowym.

95
{"b":"102265","o":1}