Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Goodsir pilnował dżemu jak oka w głowie i wydawał marynarzom starannie odmierzone porcje, traktując go jako jeden z niewielu dostępnych im środków zapobiegających szkorbutowi, porucznik Irving wiedział jednak, że ten przysmak był również jedną z niewielu rzeczy, które lady Cisza przyjmowała od pana Diggle’a z niekłamanym entuzjazmem. Irving widział, jak błyszczały jej oczy, kiedy Diggle nakładał jej na suchara łyżeczkę dżemu. Przez ostatnich kilkanaście dni odkładał więc własne porcje dżemu, by uzbierać większą porcję, którą niósł teraz w porcelanowym naczyniu należącym niegdyś do jego mamy.

Irving przeszedł na lewą stronę statku i zbliżał się do labiryntu seraków i małych gór lodowych, które wznosiły się przed nim niczym lodowa wersja Lasu Birnamskiego podchodzącego pod zamek Dunzynan. Wiedział, że może stać się kolejną ofiarą potwora z lodu, choć już od pięciu tygodni nikt nie widział owego stworzenia, nawet z daleka. Żaden marynarz nie padł jego ofiarą od czasu feralnego karnawału.

No tak, rozmyślał Irving, ale też nikt prócz mnie nie zapuszczał się samotnie w las seraków, i to nawet bez lampy.

Jedyną bronią, jaką miał przy sobie, był pistolet ukryty głęboko w kieszeni płaszcza.

Po czterdziestu minutach poszukiwań w ciemnościach, na mrozie i lodowatym wietrze Irving bliski był podjęcia decyzji, że wypróbuje swoją pomysłowość przy innej okazji, najlepiej za kilka tygodni, kiedy słońce będzie świeciło nad południowym horyzontem nieco dużej niż kilka minut dziennie.

I wtedy zobaczył światło.

Był to niezwykły widok – cała sterta lodu ułożona w lodowej rynnie między kilkoma serakami płonęła przytłumionym blaskiem, jakby od wewnątrz rozświetlała ją jakaś arktyczna wróżka.

Albo wiedźma.

Irving podszedł bliżej, zatrzymując się przy każdym seraku, by sprawdzić, czy nie jest to w rzeczywistości kolejna wąska szczelina w lodzie. Wiatr pogwizdywał cicho w poszarpanych szczytach seraków i lodowych kolumn. Wszędzie tańczył fioletowy blask zorzy polarnej.

Snieżno-lodowe bloki zostały ułożone – albo przez wiatr, albo rękami lady Ciszy – w niską kopułę, na tyle cienką, że prześwitywał przez nią migotliwy żółty blask płomienia.

Irving zsunął się do niewielkiej lodowej rynny, a właściwie zagłębienia między dwiema płytami paku zasypanego śniegiem, i zbliżył się do czarnego otworu, który na pierwszy rzut oka wydawał się położony zbyt nisko, by mógł mieć coś wspólnego z kopułą ułożoną wyżej, na jednym ze zboczy zagłębienia.

Wejście – jeśli to było wejście – było niewiele szersze od okrytych grubą warstwą ubrań ramion Irvinga. Porucznik pochylił się ku owemu otworowi, znieruchomiał jednak jeszcze na moment, zastanawiając się, czy nie powinien wyciągnąć i odbezpieczyć pistoletu. Niezbyt miły gest powitalny, pomyślał. Pochylił się niżej i wsunął do otworu.

Wąski tunel prowadził najpierw w dół, na długości około trzech stóp, a potem kierował się ku górze, przez kolejnych osiem, dziewięć stóp. Kiedy Irving w końcu wysunął głowę i ramiona z ciemnego otworu, zamrugał, oślepiony blaskiem świecy, rozejrzał się dokoła i… otworzył usta zaskoczony niezwykłym widokiem.

Lady Cisza była naga, okryta jedynie narzuconą niedbale kurtką. Leżała na podwyższeniu wykutym w lodzie i śniegu, jakieś cztery stopy przed Irvingiem i prawie trzy stopy wyżej. Jej piersi były całkiem odsłonięte – Irving widział ułożony między nimi talizman wyobrażający białego niedźwiedzia, który zabrała swemu zmarłemu towarzyszowi – nie próbowała jednak wcale ich zakryć, wpatrywała się weń tylko nieruchomymi oczyma. Nie wyglądała ani trochę na przestraszoną. Z pewnością słyszała go na długo przedtem, nim pojawił się w wejściu do jej lodowego domu. W dłoni trzymała krótki, lecz bardzo ostry kamienny nóż, który widział u niej już wcześniej, w schowku na linę kotwiczną.

– Najmocniej panią przepraszam – powiedział Irving. Nie wiedział, co ma właściwie zrobić. Dobre maniery nakazywały, by jak najszybciej wycofał się z buduaru damy, choć z pewnością miałby spore trudności z czołganiem się do tyłu, w porę przypomniał sobie jednak, że ma misję do spełnienia.

Jego uwagi nie uszedł też fakt, że kiedy tak tkwił uwięziony w wąskim tunelu, Cisza mogła bez trudu pochylić się nad nim i poderżnąć mu gardło, on zaś nie mógłby temu zapobiec.

Irving wysunął się do końca z otworu wejściowego, wciągnął za sobą torbę, podniósł się na kolana, a potem wstał. Ponieważ podłoga lodowego domu położona była niżej niż powierzchnia lodu i śniegu na zewnątrz, stojąc pośrodku kopuły, Irving miał dość miejsca, by się wyprostować, a i tak nie sięgał głową sufitu. Uświadomił sobie, że choć z zewnątrz dom ów wyglądał jak śnieżna zaspa, w rzeczywistości była to bardzo zmyślna konstrukcja ułożona z podtrzymujących się nawzajem lodowych bloków.

Irving, wykształcony w najlepszej szkole artyleryjskiej, jaką prowadziła brytyjska marynarka wojenna, zawsze był świetnym matematykiem, natychmiast więc zauważył, że lodowe bloki ułożone były spiralnie, a każdy z nich przechylony nieco mocniej do środka niż poprzedni, aż do samego szczytu kopuły, gdzie tkwił zwornik podtrzymujący całą budowlę. Dostrzegł też maleńki otwór, dymnik mający nie więcej niż dwa cale średnicy, wywiercony tuż obok zwornika.

Irving-matematyk wiedział, oczywiście, że kopuła nie jest idealną półkulą – kopuła zbudowana na zasadzie okręgu natychmiast by się zawaliła – lecz ma raczej kształt podobny do tego, jaki przyjmuje łańcuch trzymany luźno w dwóch dłoniach. Irving-dżentelmen wiedział, że przygląda się kopule, lodowym blokom i geometrycznej strukturze tej niezwykłej budowli, by nie patrzeć na nagie piersi i ramiona lady Ciszy. Uznawszy, że dał jej dość czasu, by się okryła, spojrzał ponownie w jej stronę.

Nic się nie zmieniło. Piersi Eskimoski wciąż były odkryte, wciąż błyszczał między nimi biały amulet, kontrastując żywo z brązem skóry. Jej ciemne oczy przyglądały mu się z uwagą i zainteresowaniem wolnym od wrogości. Nadal trzymała w dłoni nóż.

Irving westchnął i usiadł na okrytym futrem podwyższeniu, wyrzeźbionym w lodzie po drugiej stronie niewielkiego centralnego zagłębienia, naprzeciwko legowiska lady Ciszy.

Dopiero teraz uświadomił sobie, że we wnętrzu lodowego domu jest ciepło. Nie tylko cieplej niż na zewnątrz, w trzaskającym mrozie, nie tylko cieplej niż na zamarzniętym dolnym pokładzie HMS Terror, ale po prostu ciepło. Jego ciało, okryte grubą warstwą brudnych ubrań, zaczęło się już obficie pocić. Dojrzał też krople potu na brązowych piersiach kobiety leżącej zaledwie kilka stóp dalej.

Ponownie odwróciwszy wzrok od półnagiej kobiety, Irving rozpiął wierzchnie okrycie. Jednocześnie uświadomił sobie, że źródłem światła i ciepła wypełniającego lodową kryjówkę była niewielka puszka z naftą skradziona z okrętu. Gdy tylko o tym pomyślał, zrobiło mu się wstyd. Rzeczywiście, puszka pochodziła z Terroru, była to jednak jedna z setek pustych puszek, które wyrzucali do ogromnego dołu ze śmieciami wydrążonego w lodzie zaledwie trzydzieści jardów od okrętu. Płomień nie był wynikiem spalania nafty, lecz jakiegoś oleju – rozpoznawał po zapachu, że nie był to olej wielorybi. Foczy? Z sufitu zwieszał się sznurek spleciony z jelit lub ścięgien jakiegoś zwierzęcia, podtrzymujący pasek tłuszczu, z którego do lampy ściekał roztopiony olej. Irving domyślił się, że kiedy poziom oleju w puszce się obniża, nad jego powierzchnię wystaje dłuższy odcinek knota, zrobionego prawdopodobnie z włókien wyciągniętych z lin kotwicznych, który rozpala się wyższym płomieniem, topiąc tym samym więcej tłuszczu spadającego do puszki w postaci oleju. Był to bardzo pomysłowy system.

Puszka po nafcie nie była jedynym interesującym przedmiotem w lodowym domu. Powyżej puszki, nieco na bok od płomienia, znajdowała się ramka zbudowana z czterech żeber, prawdopodobnie foczych – jak ona łapie i zabija te foki? – zastanawiał się Irving – wbitych pionowo w lodowe podwyższenie i połączonych gęstą siecią ścięgien. Z ramki zwieszała się duża prostokątna puszka Goldnera – zapewne także wygrzebana z wysypiska śmieci obok Terroru – zawieszona na ścięgnach przeciągniętych przez otwory wydrążone w czterech rogach. Irving od razu zrozumiał, że puszka odgrywa rolę garnka lub czajnika podgrzewanego przez płomień lampy.

96
{"b":"102265","o":1}