Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Panowie – przemówił Crozier, najwyraźniej zwracając się również do żołnierzy. – Chciałem, żebyście usłyszeli to wszystko, ponieważ niewykluczone, że w przyszłości będziecie musieli wykorzystać tę wiedzę, nie chcę jednak, by na razie wiedział o tym ktokolwiek inny. Kiedyś być może uznam, że wszyscy powinni poznać te fakty, a może taka chwila nie nadejdzie nigdy. Jeśli którykolwiek z was powie o tym komukolwiek albo nawet wypapla coś przez sen, przysięgam na Boga, że dowiem się, kto to był, i zostawię go na lodzie z pustymi rękami. Zrozumiano?

Wszyscy pokiwali posępnie głowami.

Wtedy powrócił ze wzgórza zziajany Thomas Johnson. Zatrzymał się i spojrzał na milczących mężczyzn, jakby chciał zapytać ich, co się stało.

– Zauważył pan coś ciekawego, panie Johnson? – spytał Crozier.

– Siady, panie komandorze – odrzekł bosmanmat. – Ale stare. Prowadzące na południowy zachód. Ci dwoje, którzy uciekli wczoraj – i ci, co przyszli tu w nocy po kurtki, broń i całą resztę – musieli biec po tych właśnie śladach. Nie znalazłem niczego nowego.

– Dziękuję, Tom. – Crozier skinął głową.

Mgła znów opadła niżej. Ze wschodu dobiegły ich dźwięki przypominające huk armat, nikt jednak nie zwrócił na nie uwagi; w ciągu minionych dwóch lat wielokrotnie słyszeli podobne odgłosy. Nadciągała burza. W kwietniu. Przy temperaturze sięgającej co najmniej dwudziestu stopni.

– Panowie – przemówił ponownie Crozier. – Czeka nas dziś jeszcze pogrzeb naszego drogiego towarzysza. Wracamy.

Podczas długiej drogi powrotnej do obozu Harry Peglar rozmyślał o wszystkim, co widział tego ranka – o śmierci oficera, którego lubił, o ciałach leżących na okrwawionym śniegu, o brakujących kurtkach, broni i narzędziach, o makabrycznym badaniu doktora Goodsir i o dziwnych słowach komandora Croziera. „Być może w przyszłości będziecie musieli wykorzystać tę wiedzę”, powiedział, jakby przygotowywał ich do udziału w jakiejś rozprawie sądowej.

Peglar nie mógł się już doczekać, kiedy zapisze to wszystko w swoim dzienniku. Miał też nadzieję, że po pogrzebie, nim wszyscy powrócą do swoich namiotów i zajęć, uda mu się porozmawiać z Bridgensem. Chciał usłyszeć, co jego kochany, mądry Bridgens sądzi o tym wszystkim.

41

CROZIER

69°37’42” szerokości geograficznej północnej, 98°41’ długości geograficznej zachodniej. 25 kwietnia 1848.

– Gdzież jest, o śmierci, twoje zwycięstwo? Gdzież jest, o śmierci, twój oścień?

Porucznik Irving był oficerem Croziera, ale komandor Fitzjames miał lepszy głos – seplenienie charakterystyczne dla wyższych sfer praktycznie zniknęło – i lepiej sobie radził z Pismem Świętym, Crozier był mu więc wdzięczny, że podjął się prowadzenia ceremonii pogrzebowej.

Na pogrzebie pojawili się wszyscy marynarze obecni w obozie, prócz tych, którzy stali właśnie na wachcie, ciężko chorych lub tych, co musieli wykonywać ważne zadania, na przykład pan Lloyd opiekujący się chorymi lub pan Diggle, pan Wall i ich pomocnicy, przyrządzający właśnie mięso i ryby znalezione na saniach Eskimosów. Wokół grobu, oddalonego od obozu o jakieś sto jardów, stało co najmniej osiemdziesięciu ludzi. Ciemne płaszcze i snująca się nad ziemią mgła sprawiały, że wyglądali jak stado upiorów.

– Ościeniem zaś śmierci jest grzech, a siłą grzechu Prawo. Bogu niech będą dzięki za to, że dał nam odnieść zwycięstwo przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Przeto, bracia moi najmilsi, bądźcie wytrwali i niezachwiani, zajęci zawsze ofiarnie dziełem Pańskim, pamiętając, że trud wasz nie pozostaje daremny w Panu.

Ciało Irvinga mieli zanieść do grobu pozostali przy życiu oficerowie i dwaj maci. W całym Obozie Terror nie było dość drewna, by zrobić prawdziwą trumnę, ale pan Honey, cieśla, znalazł kilka desek, z których zbił paletę wielkości drzwi. Ciało Irvinga, zaszyte w worek z płótna żaglowego, leżało na tej właśnie palecie, którą żałobnicy mieli za chwilę spuścić do grobu. Nie było to trudne zadanie – Hickey i jego ludzie zdołali wykopać dół głębokości zaledwie trzech stóp, poniżej tego poziomu zamarznięta ziemia była twarda jak skała. Marynarze zebrali stertę dużych kamieni, którymi zamierzali przykryć ciało, by potem okryć je żeglarskim płótnem, warstwą żużlu i znów stertą kamieni. Nikt nie łudził się, że powstrzyma to białe niedźwiedzie i inne drapieżniki, które pojawią się na wyspie wraz z nadejściem lata, lecz trud włożony w zbieranie kamieni był oznaką sympatii, jaką większość marynarzy darzyła Johna Irvinga.

Większość marynarzy.

Crozier zerknął na Hickeya, stojącego obok Magnusa Mansona i stewarda z Erebusa, Richarda Aylmore’a, który wraz z nimi został wychłostany po tragicznym karnawale. Wokół tej trójki tłoczyła się grupa innych malkontentów – kilku marynarzy z Terroru, którzy w styczniu chcieli zabić lady Ciszę – jednak ich twarze, podobnie jak twarze wszystkich żałobników, ukryte były pod grubą warstwą czapek i szalików.

***

Nocne przesłuchanie Corneliusa Hickeya w namiocie komandora było krótkie, lecz niezwykle trudne dla obu stron.

– Dzień dobry, panie komandorze. Pewnie chciałby pan, żebym powtórzył panu to samo, co powiedziałem komandorowi Fitzjamesowi…

– Proszę zdjąć płaszcz, panie Hickey.

– Słucham?

– Słyszał pan, co powiedziałem.

– Tak, ale jeśli chce pan się dowiedzieć, jak te dzikusy zabiły biednego pana Irvinga…

– Porucznika Irvinga, macie. Słyszałem już pańską opowieść z ust komandora Fitzjamesa. Chciałby pan coś do niej dodać, coś w niej zmienić?

– Ach… nie, panie komandorze.

– Proszę zdjąć wierzchnie okrycie. Rękawice też.

– Tak jest. O to chodziło, panie komandorze? Mam je położyć tutaj…

– Proszę je rzucić na ziemię. Marynarkę też.

– Marynarkę też? Tu jest cholernie zimno… tak jest, komandorze.

– Panie Hickey, dlaczego chciał pan na własną rękę szukać porucznika Irvinga, choć nie było go zaledwie od godziny? Nikt inny się o niego nie martwił.

– Och, wcale nie chciałem go szukać, komandorze. Wydaje mi się, że to pan Farr mnie wysłał…

– Pan Farr powiedział, że kilkakrotnie pan pytał, czy porucznik Irving się nie spóźnia, i zaproponował pan, że pójdzie go szukać, podczas gdy pozostali odpoczywali po posiłku. Dlaczego pan to zrobił, panie Hickey?

– Skoro pan Farr tak mówi… Cóż, pewnie wszyscy się o niego trochę martwiliśmy, komandorze. To znaczy o porucznika.

– Dlaczego?

– Mogę się już ubrać, panie komandorze? Tu jest naprawdę cholernie zimno…

– Nie. Proszę zdjąć kamizelkę i swetry. Dlaczego martwiliście się o porucznika Irvinga?

– Jeśli martwi się pan… to znaczy, jeśli myśli pan, że zostałem dzisiaj ranny, to nie ma powodu do obaw. Ci tubylcy mnie nie widzieli. Nie jestem ranny, zapewniam pana.

– Proszę zdjąć sweter. Dlaczego martwiliście się o porucznika Irvinga?

– No cóż, chłopaki i ja… sam pan wie, komandorze.

– Nie.

– No, martwiliśmy się po prostu, że jeden z nas zniknął. Było mi też zimno. Usiedliśmy, żeby coś zjeść, i wtedy zmarzłem. Pomyślałem, że jeśli pójdę szukać porucznika, trochę się rozgrzeję.

– Proszę pokazać mi ręce.

– Słucham, komandorze?

– Pańskie ręce.

– Tak jest, komandorze. Proszę wybaczyć, że się trzęsę, ale przez cały dzień było mi zimno, a teraz, kiedy jestem rozebrany…

– Proszę odwrócić dłonie. – Tak jest.

– Czy ten brud pod pańskimi paznokciami to krew?

– Być może, panie komandorze. Wie pan, jak to jest.

– Nie. Proszę mi powiedzieć.

– No… mamy mało wody, więc nie kąpaliśmy się już od miesięcy. A przez ten szkorbut i dyzenterię człowiek trochę krwawi, kiedy robi… wie pan… co konieczne…

– Chce pan powiedzieć, że podoficer Królewskiej Marynarki Wojennej z mojego statku podciera sobie tyłek palcami?

128
{"b":"102265","o":1}