– Nie, panie komandorze… to znaczy… mogę się już ubrać? Widzi pan, że nie jestem ranny ani nic takiego. W tym cholernym zimnie…
– Proszę też zdjąć koszulę i bieliznę.
– Mówi pan poważnie, panie komandorze?
– Nie będę się powtarzał, panie Hickey. Nie mamy tu aresztu, więc każdy, kto zasłuży na karę, zostanie na jakiś czas przykuty do welbota.
– Proszę bardzo, panie komandorze. To tylko moje ciało, ledwie żywe z zimna. Gdyby moja stara mnie teraz widziała…
– W pańskich dokumentach nie ma mowy o tym, że jest pan żonaty, panie Hickey.
– Och, moja Luiza nie żyje już od siedmiu lat, panie komandorze. Zmarła na ospę. Panie świeć nad jej duszą.
– Dlaczego mówił pan innym marynarzom, że kiedy przyjdzie czas zabijać oficerów, porucznik Irving powinien być pierwszy?
– Nigdy czegoś takiego nie powiedziałem, panie komandorze.
– Podobno wygłaszał pan tego typu opinie od czasu karnawału, a nawet wcześniej. Dlaczego uwziął się pan na porucznika Irvinga? Co ten oficer panu zrobił?
– Nic, panie komandorze. I nigdy nie mówiłem takich rzeczy. Proszę mi pokazać człowieka, który panu to powiedział, a splunę mu w twarz.
– Co panu zrobił porucznik Irving, panie Hickey? Dlaczego mówił pan marynarzom z Erebusai Terroru, że Irving to kurwiarz i kłamca?
– Przysięgam, komandorze… przepraszam, że tak szczękam zębami, ale naprawdę jest zimno… Przysięgam, że nie mówiłem nic podobnego. Wielu z nas traktowało biednego porucznika Irvinga jak… syna, panie komandorze. Jak syna. Poszedłem za nim tylko dlatego, że się o niego martwiłem. I dobrze, że to zrobiłem, bo inaczej nigdy byśmy nie złapali tych sukinsynów…
– Proszę się ubrać, panie Hickey.
– Tak jest, komandorze.
– Nie. Na zewnątrz. Proszę zejść mi z oczu.
***
– Człowiek zrodzony z niewiasty ma krótkie i bolesne życie – recytował Fiztjames. – Wyrasta i więdnie jak kwiat, przemija jak cień chwilowy.
Hodgson i inni żałobnicy ostrożnie opuścili ciało Irvinga do płytkiego grobu. Crozier wiedział, że nim jeszcze stary Murray zaszył zwłoki w płótno, Hodgson i inni przyjaciele młodego porucznika zachodzili do namiotu pełniącego funkcję kostnicy, by złożyć Irvingowi ostatni hołd. Goście zostawili obok jego ciała kilka oznak swej sympatii i oddania – odzyskaną lunetę, którą Irving tak sobie cenił, złoty medal z jego nazwiskiem, który zdobył podczas zawodów na pokładzie okrętu szkoleniowego HMS Excellent, i co najmniej jeden banknot pięciofuntowy, jakby ktoś zwrócił mu w końcu jakiś stary dług. Wrodzony optymizm lub młodzieńcza naiwność kazała Irvingowi zabrać ze sobą mundur galowy, w którym miał teraz zostać pochowany. Crozier zastanawiał się mimowolnie, czy pozłacane guziki munduru, ozdobione wizerunkiem kotwicy otoczonej koroną, wciąż będą leżeć w grobie, kiedy z ciała chłopca nie zostanie już nic prócz białych kości i złotego medalu z jego nazwiskiem.
– Pośrodku życia w śmierci jesteśmy – mówił z pamięci Fitzjames zmęczonym, lecz donośnym głosem. – Jakiegoż wspomożyciela mamy szukać poza Tobą, Panie, który sprawiedliwie gniewasz się za nasze grzechy?
Komandor Crozier wiedział, że w całunie z żaglowego płótna zaszyty jest jeszcze jeden przedmiot, o którym wiedział tylko on. Przedmiot ów leżał pod głową zmarłego porucznika niczym poduszka.
Była to kolorowa jedwabna chusteczka. Crozier zaskoczył ofiarodawcę, wchodząc do namiotu po odejściu Goodsira, Lloyda, Hodgsona i innych, tuż przed tym, jak stary Murray, żaglomistrz, miał zaszyć płótno, na którym ułożono już ciało Irvinga.
Była tam lady Cisza. Pochylona nad ciałem, wkładała coś pod jego głowę.
W pierwszym odruchu Crozier chciał sięgnąć po pistolet ukryty w kieszeni płaszcza, zastygł jednak w bezruchu, ujrzawszy twarz Eskimoski. Jej niezwykłe, ciemne oczy wolne były od łez, lśniły jednak jakimś uczuciem, którego Crozier sam nie potrafił nazwać. Smutkiem? Nie, raczej nie. To uczucie związane było z jego nadejściem, jakby Cisza właśnie tego się spodziewała. Komandor z kolei poczuł dziwny zamęt w myślach, poruszenie, którego tak często doświadczał w obecności Memo Moiry.
Jednak dziewczyna najwyraźniej wkładała chustkę pod głowę zmarłego Irvinga, by oddać mu w ten sposób hołd. Crozier wiedział, że chusteczka należała do młodego porucznika – widział ją u niego kilkakrotnie.
Czy eskimoska wiedźma ją ukradła? Zabrała z jego rzeczy poprzedniego dnia?
Tydzień wcześniej Cisza poszła do Obozu Terror za grupą Irvinga, a potem po prostu zniknęła, by nie pokazać się już więcej. Niemal wszyscy z wyjątkiem Croziera, który wciąż miał nadzieję, że Cisza pokaże im, jak zdobywać pożywienie, uznali to za dobry znak. Jednak przez cały ten okropny, długi ranek część umysłu Croziera zastanawiała się, czy Cisza była odpowiedzialna za śmierć jego oficera na mroźnej, obcej ziemi.
Czy prowadziła tutaj swoich towarzyszy, by napadli na obóz, a po drodze natknęła się na Irvinga, którego najpierw nakarmiła do syta, a potem zabiła z zimną krwią, by nie powiedział innym o tym spotkaniu? Czy to Cisza była tą młodą kobietą, która uciekła przed żołnierzami wraz z mężczyzną z opaską na głowie? Po powrocie do wioski w zeszłym tygodniu mogła zmienić kurtkę, a kto by tam odróżnił jedną eskimoską dziewkę od drugiej.
Crozier zastanawiał się długo nad tym wszystkim, lecz wtedy, gdy na moment zatrzymał się czas – zarówno on, jak i młoda dziewczyna zastygli na chwilę w bezruchu – komandor spojrzał w twarz Eskimoski i zrozumiał, czy to dzięki instynktowi, czy darowi, o którym mówiła Memo Moira, że lady Cisza opłakuje w głębi serca Johna Irvinga i że przyszła, by oddać prezent, który kiedyś od niego otrzymała.
Crozier domyślał się, że Irving dał jej chusteczkę podczas lutowej wizyty w śnieżnym domku, z której zdał mu potem relację… jednak relację bardzo ogólnikową. Teraz Crozier zastanawiał się, czy ci dwoje byli kochankami.
Potem lady Cisza zniknęła. Wysunęła się bezszelestnie z namiotu i rozpłynęła w powietrzu. Crozier wypytywał potem strażników, żaden jednak nie zauważył nic niezwykłego.
Po wyjściu Ciszy Crozier podszedł do ciała Irvinga, spojrzał na białą twarz, kontrastującą z barwną chusteczką, na której spoczywała głowa porucznika, wreszcie okrył go płótnem i zawołał starego Murraya.
– Panie Boże przenajświętszy, Panie wszechmogący, Zbawco święty i miłosierny – mówił Fitzjames – wybaw nas od śmierci wiecznej. Ty, Panie, znasz sekrety serc naszych; nie zamykaj, Panie, uszu na modlitwy nasze, lecz wybaw nas Panie. Panie Boże wszechmogący, Zbawco przenajświętszy i miłosierny, Sędzio przedwieczny i sprawiedliwy, nie dozwól, byśmy w godzinie śmierci oddalili się od ciebie. Fitzjames umilkł i odsunął się od grobu.
Crozier, pogrążony w myślach, stał w milczeniu przez długą chwilę, nim uświadomił sobie, że nadeszła jego kolej. Stanął u wezgłowia grobu.
– Składamy ciało naszego przyjaciela i oficera Johna Irvinga w grobie – przemówił Crozier zachrypniętym głosem, recytując słowa, które w ostatnich miesiącach aż nazbyt wyraźnie wryły się w jego pamięć – by uległo rozkładowi, my zaś pozostajemy w nadziei, że zostanie wskrzeszone wraz z innym, gdy morze i ziemia oddadzą swych zmarłych. – Crozier pochylił się i wrzucił do grobu garść zamarzniętej ziemi. Drobiny żwiru zsunęły się z cichym zgrzytem po twardym, zamarzniętym płótnie okrywającym ciało Irvinga. – Życie zapanuje wtedy nad śmiercią, przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który nadejdzie powtórnie, by przemienić plugawe ciała nasze na kształt ciała swego, On bowiem panuje nad wszystkimi rzeczami i mocen jest dokonać wszystkiego.
Uroczystość dobiegła końca. Marynarze wyciągnęli liny, na których leżała paleta ze zwłokami Irvinga.
Ludzie naciągnęli mocniej czapki, otulili się szczelniej płaszczami i ruszyli w stronę obozu na popołudniowy posiłek.
Hodgson, Little, Thomas, Des Voeux, Le Vesconte, Blanky, Peglar i kilku innych zostali dłużej przy grobie, odprawiwszy marynarzy, którzy mieli pogrzebać ciało Irvinga. Oficerowie sami zaczęli układać pierwszą warstwę kamieni i żwiru. Chcieli, by ich towarzysz został pogrzebany najlepiej, jak można to było zrobić w tych okolicznościach.