Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Nie, najlepiej będzie zamilknąć nad tą trumną.

– A co to jest za komisja etyki?

– Kiedyś coś takiego było. Teraz też pewnie jest.

– Dzwoń do tego swojego, ciekawa jestem, czy wie.

– Dobrze, ale tym razem nie podnoś słuchawki! Sama ci po wiem.

Tymon zgłosił się natychmiast.

– Och, dobrze, że jesteś. Czytałeś już prasę?

– Czytałem. Właśnie zastanawiałem się, czy ty również czytałaś i co ty na to. Może się przyznamy?

– Nie, to nie jest dobry pomysł. Gdyby to było naprawdę twoje, nie powinnam tak się wtedy angażować po twojej stronie. Zważywszy, że już we mnie kiełkowało wielkie uczucie, to i tak nie było całkiem w porządku, chociaż byłam uczciwa. Rozumiesz? Uczciwa, ale nieobiektywna. Ja chciałam, żebyś wygrał. Wiesz: sąd sądem…

– …a sprawiedliwość musi być po naszej stronie.

– Otóż to. Najlepiej będzie, jeżeli nie zareagujemy. To znaczy publicznie. Wtedy ludzie przeczytają, westchną nad moją obłudą i zapomną. A jak zaczniemy to rozgrzebywać… Zresztą, co kogo obchodzi, z kim ja mam dziecko?

– Racja. Czekaj – mówiłaś: publicznie. A prywatnie?

– Prywatnie już zareagowałam. Lesio Trapiec zapomni o moim istnieniu.

– Skąd wiesz?

– Bo mu powiedziałam, że jeżeli tego nie zrobi, zawiadomię świat, że to jego dziecko, że mnie rzucił i tak dalej. Już mam świadka na to, jak chciałam popełnić samobójstwo z tego powodu.

– Nie żartuj? To ty jesteś niebezpieczna!

– Tak, kochany! Nie wiedziałeś? Czekaj, ja muszę wracać do roboty, powiedz tylko, kiedy po mnie przyjedziesz?

– Mogę dziś, mogę jutro…

– To wolę jutro rano. Znowu mi nogi spuchły i muszę poleżeć bez emocji… rozumiesz.

– Rozumiem. Przyjadę tak świtem, koło dwunastej. Wystarczy?

– Lepiej koło drugiej. Ty też się wyśpij.

Wróciłam do Orkiestry. Jeśli się uda, to jesteśmy wielcy. Po Nowym Roku trzeba sobie w ogóle będzie odpuścić wielką miłość i spotkania z Tymonem, bo to mnie jednak dekoncentruje.

STYCZEŃ

Poniedziałek, 1 stycznia 2001

No i mamy nowe tysiąclecie. Na razie wygląda zupełnie tak samo jak stare.

Dobra wróżba polega na tym, że zaczęłam je w towarzystwie miłego człowieka. Powinno zatem i dalej być miło.

Człowiek tym razem zahaczył o małżeństwo.

Siedzieliśmy sobie razem na olbrzymiej kanapie (pewno Irenka ją kupowała, do niego nie pasują te wszystkie poduchy oraz falbany). Paliły się tylko dwie świece i światełka na choince. Miał choinkę! Chciało mu się ją ubrać! Co prawda tylko w te światełka i parę bombek, ale zawsze.

Przestał mnie całować i powiedział:

– Słuchaj, Wikuś, kochanie ty moje, a powiedz mi, jak ty sobie wyobrażasz przyszłość. Bo ja się pewnie w miarę szybko rozwiodę, mówiłem ci, że chciałbym, żebyśmy byli razem. Ty mówisz, że mnie kochasz… Ja nie umiem tak lekko tego traktować. No więc chciałbym wiedzieć, wyjdziesz za mnie czy nie?

Zastanawiałam się, co mu odpowiedzieć.

No, co mu odpowiedzieć?

Że sorry, ale sama nie wiem, czego chcę?

To znaczy ja wiem, chcę jego i chcę, żeby nic mi się nie zmieniło w pracy, ale to chyba tak czy siak niemożliwe.

Może spróbować odwrotnie?

Bez niego – mowy nie ma. Bez telewizji – też mowy nie ma. Poza Szczecinem – nie ma zawodowej telewizji. Nie będę dojeżdżać dwie godziny. I nie będę pracować w osiedlowej kablówce.

Ten jego dom w Świnoujściu – śliczny i w takim pięknym miejscu, ale chyba by mnie denerwowała świadomość, że przede mną była tu kilka lat gospodynią pani Irena R.

Zdaje się, że siedziałam tak z głupią miną dosyć długo.

– Nie powiesz mi tego dzisiaj, prawda?

– Bardzo mi to będziesz miał za złe?

– Nie umiem mieć ci za złe czegokolwiek.

Postanowiłam tę noc spędzić już u siebie, bo jutro od rana mam kilka spotkań w sprawie Orkiestry.

Odwiózł mnie i też nie chciał zostać, bo też miał spotkania zaplanowane.

Mam nadzieję, że się nie popsuło… Spotkamy się dopiero po Orkiestrze.

Sobota, 6 stycznia

Wszystko gotowe.

Jesteśmy w Niechorzu od rana. Przyjechałam swoim samochodem, z Bartkiem za kierownicą. Bartek zawsze nam pomaga przy Orkiestrze. Zawsze, to znaczy odkąd ją robimy, czyli od trzech lat.

Część techniczna ekipy jest już od wczoraj, wóz transmisyjny minęliśmy po drodze, wóz dźwiękowy omal się z nami nie zderzył przy wjeździe do miasta, autobus z kolegami z realizacji dojechał w pół godziny po nas.

Na początek z Krysią, Ewą i Maćkiem mieliśmy spotkanie z miejscowymi bossami, po którym okazało się, że scenografia, która miała być ustawiona już wczoraj wieczorem, jest na razie w ciemnym lesie, ponieważ bossowie za późno zawiadomili właściwych ludzi o ich udziale w przedsięwzięciu. Nasza śliczna, subtelna scenografka, która miała tylko nadzorować budowę dekoracji, ganiała z obłędem w oczach i nosiła dechy oraz wiązki słomy.

– Ale zdążycie? – Byłam lekko zaniepokojona.

– Zdążymy. Tylko nie będziesz miała wszystkiego tak jak w scenariuszu.

– Bez żartów! Dużo zmian?

– Trochę, ale myślę, że jakoś sobie poradzicie. Najważniejsze stoi, tylko się jeszcze wykańcza. Masz bank, masz saloon, małą scenę, miejsca do jedzenia dla wolontariuszy. W zasadzie wszystko jest, tylko trochę w innym miejscu.

– Nie w tej knajpie, którą oglądaliśmy na dokumentacji?

– Nie, ale tuż obok. Chyba nawet z korzyścią dla akcji, bo wszystko bliżej.

Obejrzeliśmy sobie ten kompleks budowli z Dzikiego Zachodu. Może być. Jak skończą, będzie zupełnie przyzwoicie.

Krysia, która na chwilę odłączyła się od nas, wróciła wzburzona.

– Wiecie, że nie załatwili nam socjalu?

– Jak nie? – zdziwiła się Ewa. – Miało być tam, gdzie w zeszłym roku.

– Ta buda się rozleciała. Będziemy mieli namiot koło wozów.

– A siusiu?

– Mają być siusialnie przenośne. Albo tu, do saloonu.

– Daleko.

– Inaczej nie będzie.

Maciek powiedział, że on już tu wszystko wie i zarządził odprawę z operatorami.

– A prezenterzy już przyjechali? – spytałam Krysi.

– Nie, będą koło południa.

– Zresztą odprawę z nimi zrobimy dopiero jak Maciek będzie wolny – powiedziałam z namysłem. – To może być wieczór. Chodźmy na plażę, chcę zobaczyć, jak tam wygląda.

Zeszłyśmy we trzy na plażę. Dwa potężne ciągniki jeździły po piachu, przeciągając pod scenę żółte łodzie rybackie. Wyglądało to dosyć surrealistycznie, zwłaszcza że musiały omijać rusztowania ustawione tu i ówdzie. Koledzy instalowali na tych rusztowaniach światła.

– A co ta scena tak dziwnie wygląda? – zauważyła Ewka.

– Rany boskie! – wystraszyłam się. – Scena też w lesie! Nagłośnienie w lesie!

– Spokojnie – powiedziała Krysia. – Będą robić w nocy, aż zrobią. To nie nasza broszka, tylko agencji.

– Nasza, nie nasza, jak nie będzie sceny jutro rano, to będzie źle. Przecież nie pokażemy placu budowy!

– Dlaczego? – cynicznie zapytała Krysia i zatrajkotała jak rasowa prezenterka: – Dziś w Niechorzu od rana szaleje praca, budowana jest ogromna scena, na której wystąpią gwiazdy piosenki tralalala…

– Od rana to tu mają hasać konie, wozy pionierów i śmigłowce, a nie robole ciągnący kable – warknęłam, bo już zaczynałam dostawać przedprogramowej gorączki.

– À propos śmigłowce – powiedziała Ewa, która miała to do siebie, że przystojnego pana zauważała na kilometr. – Patrz, kto to idzie, no kto?

– Rosio, kochanie moje – zaćwierkałam, bo widok Rocha zawsze sprawiał mi przyjemność. Nie tylko estetyczną, choć niewielu znam piękniejszych facetów. Może tylko ten Ewki książę pan.

A Roch do nieziemskiej urody dołączał wdzięk oraz aurę spokojnej kompetencji. W jego obecności wszystko wydawało się proste i łatwe. Takiego powinno się przepisywać na receptę. Oczywiście wyłącznie babom.

– Witajcie, kobietki – zawołał na nasz widok, cały rozpromieniony, po czym wyściskał nas wszystkie. – Jak tam, Wika, dzidzia? Rośnie? Wszystko okay? Ślicznie wyglądacie, jak zwykle panie z telewizji…

54
{"b":"100445","o":1}