Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Niedziela, 4 marca

Przyjechał Tymon i zabrał mnie na wycieczkę do Stepnicy, bo strasznie chciałam zobaczyć dużą wodę, a nad morze jednak trochę daleko i nie wiem, czy pani profesor byłaby zachwycona.

Siedzieliśmy w knajpie z marynarskim wystrojem i było nam dobrze. Napiłam się wina. Niedużo, ale strasznie mi smakowało. W ogóle po dwóch miesiącach życia na szpitalnym wikcie smakuje mi wszystko.

Przysiadł się do nas właściciel i opowiadał o tym, że Stepnica była kiedyś poważnym portem morskim. Mało tego, mieszkał tu facet, który jako kapitan niemieckiej linii żeglugowej najwięcej razy opłynął Horn. Oczywiście, była to jeszcze epoka wielkich żaglowców, windjammerów. Kapitan nazywał się Hilgendorf, a w miejscowym kościele jest dzwon przez niego ufundowany, o czym świadczą stosowne napisy.

No to już wiem, o czym zrobimy z Rochem jeden odcinek cyklu morskiego.

Potem pojechaliśmy do mnie i siedzieliśmy sobie, bardzo porządnie przytuleni, oglądając telewizję i gadając o różnych różnościach. Baaaardzo nam było dobrze.

I na taki właśnie sielski obrazek nadział się tato.

Wszedł, oczywiście, wewnętrznymi schodami, oczywiście zapukał, zanim wlazł do pokoju, ale ja myślałam, że to Bartek albo Krzyś, ostatecznie Mela. Nie on! No i zawołałam „proszę”.

Zresztą, gdybym wiedziała, że to on, też bym zawołała „proszę”.

Trochę mnie zatkało, ale tylko trochę. Tymon jednak ma na mnie wpływ zbawienny. Przy nim staję się spokojna, odprężona i niepodatna na stres.

A tato ostatnio mocno mnie stresował!

Wyglądało jednak na to, że moje stresy to nic w porównaniu ze stresem tatuśka, kiedy stanął oko w oko z obcym i przystojnym facetem, najwyraźniej czującym się u córeczki jak we własnym domu.

Wygrzebaliśmy się z głębin kanapy.

– Pozwól, tato – powiedziałam spokojniutko. – To jest pan Tymon Wojtyński.

Panowie uścisnęli sobie dłonie.

Jak Maksio i Stefanek – przeleciało mi przez myśl. Na szczęście nie zamierzali lać się po pyskach.

– Siądziesz z nami, tato? Mogę zrobić kawy albo herbaty, albo rosołku z papierka…

– Nie chcę ci sprawiać kłopotu – bąknął tatunio.

– Żaden kłopot. Zrobię herbaty, bo i tak mieliśmy się napić, tylko mi się nie chciało ruszyć, Tymonowi też.

Biedny tato. Nie wiedział zupełnie, jak ma się zachować. Ciekawe, po co przyszedł? Może jednak dał to ogłoszenie matrymonialne w moim imieniu i teraz ma dla mnie szereg interesujących propozycji?

Poszłam do kuchenki, nadstawiając bacznie uszu w stronę pokoju.

– Wiktoria robiła program o panu, jeżeli dobrze pamiętam… – zaczął tato niepewnie.

Tymon przytaknął.

– Kilka programów, ściślej mówiąc. Miałem kłopoty z połowami szprota na Bałtyku, Wiktorii to pasowało tematycznie do cyklu morskiego.

– No i jak się skończyło? – zainteresował się niemrawo mój rodziciel. Podejrzewam, że w nosie miał szprotki i cały czas główkował, czy Tymon i moja ciąża mają jakiś wspólny mianownik.

– Nieciekawie. Mam kilka procesów i straciłem dużo pieniędzy, że nie wspomnę o reputacji. Właśnie staram się to wszystko nadrobić… mam na myśli pieniądze i reputację u moich duńskich kontrahentów.

– To chyba będzie niełatwe? – Tato usilnie starał się podtrzymać konwersację. Wybawiłam go na krótką chwilę.

– Tymonie, możesz mi pomóc? Weź tacę z herbatą, a ja doniosę ciasteczka.

Żal mi było ojca. Wyraźnie nie wiedział, o czym ma z nami mówić, a tak po prostu spytać Tymona, co właściwie tu robi, nie pozwalało mu dobre wychowanie. No i nie zadaje się takich pytań gościom trzydziestotrzyletnich córek! Może miał nadzieję, że usłyszy wytęsknione „to twój przyszły zięć, tatusiu”, ale nie usłyszał. Tego mu powiedzieć nie mogłam. Poza tym, uczciwie mówiąc, miałam ochotę nieco się na nim odegrać. Gdyby traktował mnie przyzwoicie, miał do mnie zaufanie, okazał, że jest ze mną i że mi pomoże, jak na ojca przystało, powiedziałabym mu po prostu, że jesteśmy bliskimi przyjaciółmi, co jest czystą i jedyną prawdą. Z całą resztą rodziny też bym rozmawiała normalnie w takiej sytuacji. A tatunio niech się trochę sam podomyśla. Bo nie wątpię, że przyjdzie odpytać mnie solidnie, niech no tylko samochód Tymona zniknie z alejki!

Na razie jednak samochód stał, Tymon siedział i nalewał herbatę, wykazując wiedzę, że pokrywka z dzbanka zlatuje i trzeba ją przytrzymywać. Tatunio łypnął nieprzyjaźnie na tę pokrywkę. Widocznie wysnuł stosowny wniosek, taki mianowicie, że Tymon czuje się tu jak we własnym domu.

Jednak nie doceniłam tatuśka.

Po pierwszym szoku już się otrząsnął, popił herbaty, pochwalił jakość zaparzenia (też mi zaparzenie – herbaty na szelkach…), po czym rzucił w przestrzeń:

– Wybaczcie mi, proszę, państwo, to, co powiem, ale jestem ojcem Wiktorii i leży mi na sercu jej pomyślność… Zastałem was w takiej zażyłości, że trudno mi nie spytać: czy to dziecko, które ma się urodzić, jest waszym wspólnym dzieckiem?

Matko Boska! Spytał! Tak po prostu spytał!

Tymon rzucił mi spłoszone spojrzenie.

– Tato! Jak możesz!

– Zadałem pytanie – powiedział spokojnie mój ojciec – i oczekuję odpowiedzi.

Tymon konsekwentnie milczał, pozostawiając mi inicjatywę.

– Tymon, przepraszam cię. Pewnie się poczułeś jak na sali sądowej, ale się nie dziw, bo mój ojciec jest sędzią. Tato, na takie pytanie odpowiedzi możesz oczekiwać do woli, ale jej nie dostaniesz. To jest nasza sprawa, nie twoja. I nie mów, że ci zależy na mojej pomyślności. Oboje wiemy, na czym ci zależy. Nie wiem w jakiej sprawie tu przyszedłeś, ale gdybyś przyszedł jak przyjaciel, to może byśmy rozmawiali inaczej. Jeżeli będziesz mnie traktował jak jakąś cholerną podsądną, to lepiej o mnie zapomnij. I daruj sobie przesłuchiwanie moich gości!

– Jak sobie życzysz – powiedział lodowato i wyszedł.

Tymon, nadal zakłopotany, siedział przy stole i bawił się łyżeczką. Popatrzył na mnie chytrze spod oka.

– No i widzisz? Nie prościej byłoby powiedzieć tatusiowi, że nasze? I że właśnie pojutrze bierzemy ślub albo coś w tym rodzaju…

– Nie dobijaj mnie! Przepraszam cię za niego. Reszta rodziny jest w porządku, tylko jemu odbiło, kiedy zaszłam w ciążę. Nie mówmy o tym.

– A powiesz mi, na czym mu naprawdę zależy? Dlaczego myślisz, że nie dba o twoje szczęście?

– W nosie ma moje szczęście. Uważa tylko, że dziecko musi mieć ojca. I tropi tego ojca, jak może. Ty wiesz, że on sobie życzył, żebym dała ogłoszenie matrymonialne?

Tymon, zamiast się przejąć, prychnął śmiechem. Ten jego śmiech się udziela. Poturlaliśmy się trochę po kanapie, chichocząc.

Wreszcie spoważniał.

– No to kiepskie moje notowania – westchnął. – Jak cię znam, a już trochę cię poznałem, to nie wyjdziesz za mnie chociażby dla tego, że twój tatuś usiłuje cię zmusić do zamążpójścia. Strasznie jesteś niezależna i samorządna. Nie mogłabyś się trochę zreformować?

– Może bym i mogła – odparowałam – ale nie dziś. Obejrzymy sobie „Zakochanego Szekspira”? Jak pisał „Romea i Julię”?

– To o miłości?

– No a jak myślisz?

– W takim razie trochę się boję, ale możemy zaryzykować.

Rzuciłam w niego wałkiem od kanapy.

69
{"b":"100445","o":1}