Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Z drugiej strony, jeżeli tak powiemy, to będzie chyba automatycznie oznaczało moją zgodę na to małżeństwo.

Och, och, znowu nie wiem, co zrobić!

No więc na razie nie zrobiłam nic.

Poniedziałek, 15 stycznia

Leżenie w szpitalu jest nudne.

Wtorek, 16 stycznia

Leżenie w szpitalu jest strasznie nudne.

Środa, 17 stycznia

Leżenie w szpitalu jest strrrrrrasznie nudne!

Czwartek, 18 stycznia

Leżenie w szpitalu jest potwornie nudne…

Piątek, 19 stycznia

Leżenie w szpitalu nie jest nudne.

Na obchodzie po śniadaniu pani profesor powiedziała:

– Pani redaktor, za jakąś godzinę chciałam panią prosić do siebie, do gabinetu.

– Coś gorzej? – wystraszyłam się.

– Nie, nie, proszę się nie martwić. Ale chciałam omówić z panią pewną sprawę.

Jak tylko zamknęły się drzwi za „białym obłokiem kompetencji” (nie pamiętam, kto tak powiedział, ale ładnie), moje trzy współlokatorki zaczęły snuć przypuszczenia.

– Ja bym im nie wierzyła. – Pani Violetta pokręciła głową. – Zawsze tak mówią: nic, nic, a potem się dopiero okazuje!

– Pewnie wyniki złe pani miała – westchnęła pani Edzia.

– Może coś z dzieckiem! – Pani Brygida przewróciła oczami. – Pierwsza ciąża w tym wieku!

– Mówiłam, że downiak – ucieszyła się pani Edzia.

Policzyłam do stu i powiedziałam:

– A tam się już zaczęła „Wielka miłość donny Cataliny”.

– Och – jęknęły jednogłośnie i runęły do telewizora. A ja się całą godzinę denerwowałam okropnie.

W gabinecie pani profesor był istny zjazd lekarzy specjalistów. Cała obsada lekarska oddziału. Siedzieli i gapili się na mnie. Postanowiłam być dzielna.

– Pani profesor – powiedziałam z determinacją. – Ja już jestem duża dziewczynka i proszę mi nie opowiadać bajeczek o żelaznym wilku.

Pani profesor popatrzyła na mnie, jakbym spadła z księżyca.

– Coś ze mną, czy coś z dzieckiem?

– Ach, prawda. Przecież mówiłam pani, że nic takiego. Na prawdę nic takiego!

Trochę mi ulżyło, ale nie do końca, nie do końca!

– A to znakomite zebranie? Państwo chcą mnie o czymś poinformować?

– Pani Wiktorio – zagadnął mnie, cedząc słowa przez zęby, zastępca ordynatora, bardzo uroczy pan doktor Kapuściński, figlarnie przez moje kobietki zwany Bigosikiem. – Co to takiego jest zbuk?

– Zgniłe jajo – odpowiedziałam mechanicznie i nagle zrozumiałam. – O kurczę blade!

– No właśnie – westchnęła pani profesor. – Kurczę jak najbardziej blade.

– Rozumiem, że któraś z moich współlokatorek zażądała udziału w programie naukowym?

– Wszystkie trzy, proszę pani.

– Oj oj oj… a próbowały dać łapówkę?

– Łapówkę na razie tylko jedna. To znaczy mąż jednej. Chyba był w kłopocie, bo nie wiedział, ile zaproponować za taki ekskluzywny program badawczy… jak pani to nazwała?

– Nie pamiętam dokładnie. Coś tam badawczo-udoskonalające. Żeby myślały, że mam gwarancję na zdrowe dziecko. Bo wiecie państwo, one kochały po prostu denerwować mnie i siebie zresztą też takimi przypuszczeniami, że na przykład urodzimy uszkodzone dzieci albo nie urodzimy ich wcale, albo one będą martwe i tak dalej. Jeśli urodzę downa, to się wtedy będę martwiła, ale na razie, mam nadzieję, nic na to nie wskazuje, prawda?

– Prawda. Po co pani się poddaje takim idiotycznym sugestiom?

– Ja się nie poddaję, ale one się sączą jak jad do ucha. Słucham mimo woli i się denerwuję z tego powodu. Więc wymyśliłam taki bajer mały, żeby one zaczęły mówić o czym innym.

– No i zaczęły – westchnął z kolei doktor Kapuściński. – i teraz my nie możemy spokojnie pracować. Niech pani coś wymyśli, żeby dały nam spokój, bo zwariujemy wszyscy i nie będziemy mogli pań skutecznie leczyć.

– A nie prościej byłoby im powiedzieć, że gadałam głupoty i że żaden zbuk nie istnieje?

– A jak pani myśli, co im mówimy od samego początku? Tylko że one nie chcą wierzyć. Uważają, że ukrywamy przed nimi mnóstwo ciekawych rzeczy.

– Może by się pani przyznała, że to wszystko pic? – zaproponowała pani profesor.

– Zabiją mnie.

– Ale od nas się odczepią!

Zapadło milczenie tchnące bezradnością.

– Pani Wiktorio – powiedział rzewnie doktor Kapuściński – pani musi…

Zastanowiłam się. Nagle zarysowała się przede mną możliwość osiągnięcia realnej korzyści.

– No więc – powiedziałam chytrze – ja bym mogła spróbować, ale państwo sobie zdają sprawę, że jeśli się przyznam, że zrobiłam z nich idiotki, to już życia z nimi nie będę miała.

Medyczne gremium spojrzało po sobie.

– Chyba rozumiem – rzekła inteligentna pani profesor. – Doktorze, czy mi się zdaje, czy mamy wolną jedynkę?

– Jedynek to u nas w ogóle nie ma – odrzekł doktor Kapuściński – ale mamy jedną taką strasznie ciasną dwójkę, to po prostu byłby wstyd, gdybyśmy położyli tam dwie osoby… Ściśle mówiąc, one tam właśnie leżą, ale moglibyśmy te dwie panie przenieść do takiej przestronniejszej dwójki, a tę ciasną poświęcić dla sprawy.

– Bardzo dobrze – pochwaliła pani profesor. – Strasznie pan to zachachmęcił, ale już wszystko wiem. Proszę powiedzieć od działowej, żeby zrobiła co trzeba. Co pani na to? – zwróciła się do mnie.

– Jestem gotowa położyć głowę pod topór. – Byłam zachwycona. – Państwo sobie życzą dziś czy jutro?

– Natychmiast – odpowiedzieli jednym głosem pani profesor i jej zastępca. – Już!

Od dwóch godzin mam do dyspozycji pokój. Mały jak dla dwóch osób, dla mnie jednej wymarzony. Urządziłam się wygodnie i mogę leżeć dowolnie długo.

W twoim towarzystwie, dzidzia! Bez żadnych czarnowidzek! Będzie nam razem świetnie po prostu, będziemy słuchać Beethovena (pogodnych kawałków) i oglądać wszystkie polityczne programy, jak również spokojnie pisać, czytać, telefonować. I spać!

Oraz zastanawiać się nad życiem, ma się rozumieć.

Brydzia, Edzia i Violetka przyjęły to, co im powiedziałam, dość spokojnie.

Chyba teraz uważają, że powiedziałam prawdę, ale lekarze mnie namówili za pomocą pojedynczego pokoju, żebym skłamała, że skłamałam…

Sobota, 20 stycznia

Jest cudnie.

Rodzina mnie nawiedziła, przynieśli pełno różnych rzeczy do jedzenia. Rodzina zawsze uważa, że człowiek szczęśliwy to człowiek nażarty.

Lodówkę mam za oknem, jest minus, nie zaśmierdnie się.

Tymon dzwonił, zapowiedział się na jutro.

Dzidzia mnie kopnęła. Był to kop zdecydowanie męski. Mówiłam, że facecik.

Niedziela, 21 stycznia

Własny pokój daje również pewne możliwości w kontaktach z ukochanym mężczyzną. Nie są to możliwości nieograniczone, zważywszy, że to jednak pokój szpitalny, a nie hotelowy, ale lepszy rydz niż nic.

Tymon jakiś zmęczony. Mówi, że musi teraz sporo pracować, żeby chociaż częściowo odkuć się za te stracone na szprotkach pieniądze. Zaplanował sobie jakieś wyjazdy do Danii, do Warszawy, po sądach będzie się włóczył. Przecież pozakładał te sprawy o zniesławienie. I będzie się rozwodził – znowu sąd.

Przyglądałam mu się, kiedy tak stał w oknie i się zamyślał ze wzrokiem wbitym w rachityczną sosenkę na placu.

Może nie wiem, czy chcę za niego wyjść, ale wiem na pewno że go kocham.

64
{"b":"100445","o":1}