Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Ale kiedy to będzie? – chciała koniecznie wiedzieć Mela.

– Nie wiem. Może nigdy. A jak się będziecie wtrącać, to na pewno nigdy.

– No dobrze – zgodziła się Mela. – Rozumiem twoje obiekcje. Sama trzymałam Krzysia pod korcem prawie pół roku. Ale w końcu za niego wyszłam!

– Ach, zapomniałam wam jeszcze o czymś powiedzieć… taki drobiazg… nie mogę za niego wyjść, bo on wciąż ma żonę.

Nie dały się sprowokować.

– A na jakim etapie ją ma? – zapytała spokojnie Amelia.

– Są po drugiej rozprawie rozwodowej.

Mama wyraźnie odetchnęła.

– Matka – powiedziałam ostrzegawczo – to niczego nie zmienia! Nie ciesz się zawczasu!

– Zawsze jakoś przyjemniej – mruknęła z rezygnacją.

Środa, 14 marca

Mamunia zadzwoniła.

– Zapomniałam cię spytać, bo w końcu zagadałyśmy: dlaczego Maciuś? Po kimś, czy tylko imię ci się podoba?

– Po kimś, mamunia, po kimś. Po moim ulubionym koledze z pracy, z którym w życiu nie miałam niczego pozasłużbowego.

– No to dlaczego?

– Bo ja bym chciała, żeby ten mój Maciek był taki jak on. Z charakterem. Prostolinijny, mądry, porządny, rzetelny, sympatyczny i jeszcze utalentowany.

– O, to nieźle…

– To program minimum, kochana mateczko.

Piątek, 16 marca

Bardzo śmiesznie tak pracować na zwolnieniu. Niby pracuję, niby nie pracuję. Oszukuję…

A tak naprawdę pracuję i to dość porządnie.

W ramach ciężkiej pracy latałam pół dnia po firmie i szukałam dwóch takich, co by mi mogli podżyrować pożyczkę w kasie zapomogowo-pożyczkowej. Muszę wziąć trochę forsy i zakupić podstawowe wyposażenie dla Maciusia.

Albo Dominisi oczywiście.

Strasznie trudno znaleźć tych dwóch, bo przeważnie ludzie już komuś podpisali albo sami biorą, a nasze finansowe dziewczyny bardzo teraz pilnują.

Ostatecznie ustrzeliłam Pawła i – znienacka – Karola Kazubka. Dyrektorskie poręczenie, ho, ho, muszą mi dać.

A jak już wezmę te pieniądze, to siądę ze stosownym podręcznikiem w ręce i zrobię wykaz tego, co mi będzie potrzebne. A potem jeszcze skonsultuję to z moimi rodzinnymi kobietami oraz z Krzysiem. Ortopeda, bo ortopeda, ale zawsze doktor. I dopiero potem pojadę na zakupy. Tej forsy nie mogę przetrącić na kosmetyki.

Ach – jeszcze muszę rozpuścić wici w poszukiwaniu sensownego pediatry. Podobno trzeba mieć takiego jednego zaufanego, bo jak się zacznie z dzieckiem latać po przychodniach, to samej można umrzeć, że nie wspomnę o dziecku. Gdybym nie była na zwolnieniu, to po prostu zrobiłabym program na jakiś zbliżony temat i znalazłabym pięciu zaufanych pediatrów. Ale na razie ten sposób odpada.

Pomijając wszystko, strasznie jestem gruba. Dobrze, że zawsze lubiłam chodzić w porozciąganych ciuchach, to się teraz tak bardzo w oczy nie rzuca. Za to cerę mam jak tyłek niemowlaka. Pamiętam, jak wyglądał tyłek Bartka, kiedy był niemowlakiem i wiem, co mówię.

Sobota, 17 marca

Za jakieś dwie godziny przyjedzie Tymon i zabierze mnie na weekend do państwa Karasiów.

Będziemy wąchać wiosnę w lesie.

Wtorek, 20 marca

Zupełnie niespodziewanie zadzwoniła do mnie do redakcji Irena Radwanowicz, czyli wciąż jeszcze żona Tymona. Chce się spotkać. W pierwszej chwili miałam odruch, żeby ją spławić, ale jakoś nie potrafię tak całkiem spławiać ludzi. Zaprosiłam ją do redakcji, ale nie chciała. No więc umówiłyśmy się w moim ulubionym miejscu, w kawiarni na dwudziestym drugim piętrze wieżowca Pazimu. Kiedy już się zgodziłam, powiedziała wyniośle, że ona już dzisiaj nie może. Dla samej zasady oświadczyłam, że jutro ja nie mogę żadną miarą. W czwartek też mi nie pasuje. Trochę to było masochistyczne, bo teraz będę musiała wytrzymać do tego piątku, ale baba była wyraźnie niezadowolona. I bardzo dobrze. Niech pęknie.

Ostatecznie spotykamy się w piątek po południu.

Ciekawe po co?

Środa, 21 marca

Usiłowałam dodzwonić się do Tymona, żeby skonsultować z nim to moje piątkowe spotkanie, ale nie mogłam go złapać. Facet w komórce powiedział mi, że jest poza zasięgiem. Albo jakoś tak. Wysłałam mu sms-a z prośbą, żeby zadzwonił.

Czwartek, 22 marca

Tymona mi wcięło.

Wieczorem zrobiłam sobie specjalną maseczkę kosmetyczną na twarz i okłady ze świetlika na oczy. Jak również kunsztowny manikiur. Zamierzam wyglądać tak dobrze, jak dobrze może wyglądać baba w ósmym miesiącu.

Pod koniec ósmego miesiąca!

Piątek, 23 marca

Nareszcie!

Sam zadzwonił i przepraszał, że był dwa dni w rozjazdach, przy czym udało mu się zapomnieć komórki w domu. Dziś rano wrócił do Świnoujścia, odsłuchał i dzwoni.

– Potrzebuję konsultacji – powiedziałam. – Twoja żona chce się ze mną spotkać; nie wiesz przypadkiem po co?

– Po pierwsze, moja prawie była żona. Po drugie, pojęcia nie mam. Spotkasz się z nią?

– Tak. Jesteśmy umówione dzisiaj o piątej w kawiarni z widokiem. Słuchaj, naprawdę nie masz żadnej koncepcji?

– Naprawdę. Wika, ja bym nie chciał wypaść w twoich oczach na złośliwca, a w ogóle o byłych żonach nie powinno się mówić źle, ale to nie jest dobra dziewczynka. Nie wiem, co wymyśliła, ale mogę się założyć, że będzie ci przykro po tej rozmowie. Ty rzeczywiście chcesz się z nią spotkać?

– A co, myślisz, że można mnie zmusić do tego? Chcę. To znaczy, wolałabym, żeby mnie o to nie prosiła, ale kiedy już poprosiła, chciałam po prostu wiedzieć, o co jej chodzi. Rozumiesz moje mętne wyjaśnienia?

– Mniej więcej. Ale wolałbym przy tym być.

– Nie martw się o mnie, porozmawiamy zapewne jak kobieta z kobietą.

– Raczej jak kobieta ze żmiją. – Westchnął.

– Poza tym – kontynuowałam – przy tobie zapewne nie dowiedziałabym się, co jest na rzeczy.

– Możliwe – przyznał. – A w ogóle dobrze się czujesz?

– Doskonale. Nie martw się o mnie. Na razie.

Jakoś chłodno nam się ta rozmowa zakończyła. Zazwyczaj pod koniec słyszałam, że on mnie kocha albo całuje, albo coś z tych rzeczy, a dzisiaj nic. Ja też jakoś nie miałam ochoty mu się oświadczać. Nie wiem dlaczego. Kocham go, tęsknię za nim i chciałabym z nim być. I ani słowa na ten temat.

Ona źle działa, nawet na odległość.

W Cafe 22 byłam pierwsza. Specjalnie przyszłam wcześniej, żeby sobie popatrzeć na Szczecin z góry, tak dla przyjemności, której w jej obecności już bym nie miała. Poza tym, po co baba ma widzieć z satysfakcją, z jakim wysiłkiem wbijam moją nową figurę w fotelik w kącie?

Przyszła punktualnie. Szczupła, piękna i wydrowata. Jakaś taka złość i nienasycenie z oczek jej wyzierało, to chyba u niej fizjologiczne, innego wyrazu jej twarzy nie widziałam. A znam ją jak zły szeląg, przecież od lat wywiadów mi udziela.

Nigdy jej nie lubiłam.

Nikt znajomy jej nie lubi.

Fotogeniczna jest, to prawda. Kamera ją kocha. Oczywiście mam na myśli figurę, sylwetkę, twarz (z wyjątkiem tej zajadłości w oczkach). No, ale głos ma obrzydliwy. Skrzeczy, nie da się tego ukryć, jak sroka. Ciekawe, czy to od papierosów, czy zawsze tak miała? Zawsze chyba nie, bo czyżby Tymon był głuchy, jak się z nią żenił?!

Miała na sobie przepiękną kreację utrzymaną w kilku odcieniach czerwieni. Wciętą w pasie jak diabli. Nigdy w życiu nie miałam figury, żeby nosić ten fason. I nie jest mi dobrze w czerwonym, zresztą dla mnie to za odważny kolor, nie czułabym się pewnie.

A ona wyraźnie się czuła i pragnęła mi to zademonstrować.

Niech sobie demonstruje.

Nie wstałam i nie podałam jej ręki. Gestem (mam nadzieję, że pańskim) wskazałam jej fotel naprzeciwko. Będzie ją słońce raziło w te ślepka wymalowane. Może się popłacze czarnymi łzami.

– Czyżbym się spóźniła? – zapytała fałszywie. Założę się, że specjalnie postarała się o akuratność. Siadła na wskazanym jej miejscu, a wielką torbę położyła na fotelu między nami. Wyjęła okulary słoneczne i zostawiła torbę otwartą.

73
{"b":"100445","o":1}