Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Niedziela, 10 grudnia

Tymon.

Poniedziałek, 11 grudnia

Wyjechał wczesnym rankiem. Mało brakowało, a powiewałabym za nim białą chusteczką z mojego pięterka.

Wtorek, 12 grudnia

Wracam do rzeczywistości, to znaczy do pracy.

Byliśmy w tym Niechorzu, całym zespołem, na dokumentacji. Redakcja, kierownictwo produkcji, realizacja, technika. Plaży w zasadzie nie musieliśmy oglądać, bo już ją znamy na pamięć i mamy rozrysowaną. Zażyczyliśmy sobie natomiast spotkania z wszystkimi świętymi odpowiedzialnymi za Orkiestrę. Będzie zadyma na dwadzieścia tysięcy osób, więc trzeba wszystko porządnie przygotować.

Pracować umysłowo w zasadzie mogę, ale wciąż czuję dotyk i zapach Tymona. Muszę się bardzo mobilizować.

W końcu mieliśmy wszystko poodhaczane i mogliśmy wrócić do Szczecina.

Teoretycznie w ogóle w tym Niechorzu nie byłam, bo przecież mam zwolnienie lekarskie.

A w domu pusto strasznie! Tęsknię za nim! Może by jednak przemyśleć to małżeństwo… Kotuś miałby tatusia. Tatuś miałby kotusia. Teść miałby zięcia. A ja miałabym Tymona.

Boże, co za głupia baba, ta jego żona. Mieć takiego faceta i go nie chcieć!

Środa, 13 grudnia

Dopadłam Ewę.

– Słuchaj, trzeba rozwieść mojego amanta. Masz jakiegoś stosownego mecenasa? Daj no ten twój notesik!

– Pewnie, że mam – powiedziała Ewa. – Nie potrzebujesz wcale mecenasa, dam ci sędziego.

– Może być sędzia. Kto taki?

– Znasz go. To jest mój narzeczony Ignaś Ignatowicz. To jest taki narzeczony, którego używam do wizyt towarzyskich, kiedy nie mam nikogo innego pod ręką. Bardzo sympatyczny i nie na rzuca mi się. No i jest dostatecznie reprezentacyjny, żebym go mogła wszędzie zabrać. Dobry będzie. Rozwiódł już pół naszej firmy. Masz tu telefon, przepisz sobie i daj temu twojemu. Ten ci dopiero ma dziwne imię. Jak do niego mówisz?

– Ostatnio „kochanie”.

– No, no! Do tego już doszło!

– Do więcej doszło. Mam nadzieję, że nie muszę do ciebie mówić po polsku na ten temat, bo mogę być nieco roztargniona…

– Proszę! I jak?

– Cudownie. Niewyobrażalnie cudownie. I wiesz, co ci powiem? To nie jest tylko seks. To jest dużo, dużo więcej. To jest spełnienie marzeń każdej gęsi. Po raz pierwszy czuję, że facet naprawdę mnie kocha. W każdej sekundzie.

– Ale wpadłaś.

– Jak śliwka w kompot. Sama to widzę. I nie wiem, czy nie powinnam się martwić, bo mi się coś z mózgiem od tego robi, ale na razie jestem szczęśliwa, jak tylko pomyślę o nim.

– A czy ty jesteś pewna, że on cię kocha?

– Tego nigdy nie można być pewnym – odpowiedziałam całkowicie beztrosko. – Ale rozumiesz: mam takie odczucie.

– O kurczę. No to gratuluję.

– Dziękuję uprzejmie. Jest czego. Warto żyć dla takich dwóch dni jak ostatni weekend. Trochę mi teraz nijako wracać do rzeczywistości.

– To może nie wracaj?

– Myślałam o tym. Ale ja tę rzeczywistość też lubię.

– Robicie Orkiestrę?

– Tak. Z plaży w Niechorzu. Jakby moja pani profesor wiedziała, toby mnie zabiła. Ale ja liczę na to, że kotuś trochę się wzmocnił dzięki temu szpitalowi.

– Wiesz już, czy to chłopiec, czy dziewczynka?

– Teoretycznie nie wiem, bo nie chcę wiedzieć; powiedziałam pani profesor, że mnie żadne badania w tym kierunku nie interesują. Ale coś mi mówi, że to facecik.

– Co ci mówi?

– Coś, coś, coś. Siły nadprzyrodzone. W końcu to mój synek. Mam z nim niezły kontakt. Lubimy się, rozumiesz.

– A jak on ma na imię? Tymon? A może tak jak ten jego tatuś?

– Wykluczone. Ma na imię Maciek. Tak jak Maciek.

– Nasz Maciek?

– Tak. Widzisz, ja chcę, żeby on był taki jak Maciek. Żeby miał talent i żeby był przyzwoitym człowiekiem.

– Jeśli będzie dziewczynka, nazwij ją Ewa. Matkę chrzestną już masz zaklepaną?

– Krysia zaklepała kolejkę. Co do imienia, to Ewy są stuknięte. Ale pomyślę. No dobrze, dawaj tego Ignaca. Czy wystarczy, jeśli Tymon do niego zadzwoni i powoła się na ciebie?

– Ignasia, proszę. On jest delikatny. Ten twój niech dzwoni spokojnie, Ignaś jest już przyzwyczajony, stale ktoś z telewizji do niego dzwoni w tej sprawie. Albo w innej. Słuchaj, a co za jedna ta jego żona? Wiesz coś o niej?

– Wiem i ty też wiesz. Niejaka Irena Radwanowicz.

– Ta larwa?! Boże, gdzie on miał rozum, jak się z nią żenił?

– Prawdopodobnie nie w głowie. Niemniej ożenił się, a teraz należy go z nią rozwieść jak najszybciej!

Czwartek, 14 grudnia

Krysia miała atak rozsądku.

– Wika, proponuję, żebyśmy zaangażowali przy Orkiestrze jeszcze jednego dziennikarza. Na wypadek, odpukać, gdyby tobie coś nie wyszło.

– Wszystko mi wyjdzie. Ale może i masz rację. Lalka? Ewka?

– Lalka nie, ona siedzi teraz po uszy w jakichś zwierzakach, bo złapała cykl do Warszawy i produkuje taśmowo. Może być Ewka, jeżeli wam się razem dobrze pracuje. Słuchaj, trzeba jechać do Świnoujścia, załatwiać ten okręt.

Wymyśliliśmy, że w Niechorzu można by postawić okręt wojenny przy najdłuższym pirsie. Teraz należało skłonić pana admirała do podesłania nam jakiegoś. Z żadnym admirałem jeszcze nie miałam do czynienia, ale zawsze musi być ten pierwszy raz.

Telefon do marynarki dostałam od nieocenionego Emanuela. Nusio, jak wiadomo, miał z admirałem dobre układy.

Umówiliśmy się na poniedziałek. Wiem, co zrobię. Pojadę tam już w sobotę albo nawet w piątek. A Kryśka niech przyjedzie z Ewą. Ewy samochodem.

Zadzwoniłam do Tymona. Trafiłam go w jakichś okolicznościach służbowych. Bardzo był oficjalny w tonie. Ja przeciwnie.

– Słyszę, że masz tam jakąś naradę w tle, dobrze mi się wydaje?

– Tak, ma pani rację, oczywiście.

– Zaraz się wyłączę, tylko powiedz mi, czy masz wolny weekend?

– Zdecydowanie tak.

– Ach, to świetnie po prostu. Ja muszę być w poniedziałek w Świnoujściu, może bym przyjechała wcześniej?

– To dobre wyjście z sytuacji. I kiedy oni chcą tam jechać?

– Sobota?

– Wolałbym to załatwić wcześniej.

– Piątek po południu?

– Siedemnaście, osiemnaście.

– Tęsknisz za mną?

– To oczywiste. Proszę kontynuować.

– To znaczy, mam ci powiedzieć, że cię kocham?

– Cieszę się, że się rozumiemy. Na pewno uda nam się to załatwić.

– Liczę na to, jak nie wiem co. No dobrze, nie męcz się, jutro porozmawiamy normalnie. Całuję cię…

– Jeżeli chodzi o mnie, to znacznie więcej. Proszę na mnie liczyć. Do zobaczenia.

Robi mi się słabo w kolanach na myśl o tym „znacznie więcej”. Poważna pani redaktorka zakochała się jak gęś!

Piątek, 15 grudnia

Po raz drugi zajechałam przed ten jego poniemiecki domek pod lasem. Tymon chyba wyglądał przez okno, bo od razu wyleciał na spotkanie.

– Wprowadź samochód do ogrodu. – Otworzył mi szeroko bramkę, jakoś się zmieściłam. – Nie masz pojęcia, jak się cieszę że tu jesteś.

– Ja też. Czekaj, nie będziemy się ściskać na oczach ludzi.

– A co ci szkodzi, że na oczach? Zresztą gdzie ty widzisz ludzi?

– Łażą tu pod tym laskiem.

– To nie ludzie, to turyści.

– W grudniu? Turyści? Boże, Tymon, kocham cię jak wariatka! Chodźmy jak najszybciej do łóżka!

– Ja też cię kocham jak wariat. Słuchaj, nie możemy od razu do łóżka. Mam gościa.

– Jakiego gościa? Mnie masz, a nie żadnego gościa!

– Niestety, jest w domu moja żona.

Dopiero teraz zauważyłam srebrnego mercedesa zaparkowanego niedbale na ulicy.

– To ja nie wchodzę!

– Już przepadło. Zresztą ona wie, że przyjedziesz.

– Nie, co ty masz za pomysły… Zakładasz harem, ona i ja?

– Daj spokój. Wpadła tu niespodziewanie jakąś godzinę temu. Nawiasem mówiąc, ty też miałaś być godzinę temu.

45
{"b":"100445","o":1}