Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Niedziela, 18 listopada

Ciąg dalszy laby.

Jednak już trochę nerwowo. Kontynuujemy muzyczkę, ale już więcej energicznego Mozarta. Mama zapraszała na obiad, ale podziękowałam, bo nie byłam pewna, czy chcę się spotkać z ojcem. Poza tym przecież wypisał mnie z rodziny. Ale nie mówiłam nic mamie, wyłgałam się koniecznością odpoczynku i brakiem apetytu na gołąbki z kaszą.

Zrobiłam sobie olśniewająco piękny manikiur.

Poniedziałek, 20 listopada

Rano spotkałam się z Maćkiem. Obejrzał scenariusz i zaakceptował.

– Dobrze, Wikuś, to jest w zasadzie proste. Poradzimy sobie.

– Tylko słuchaj, Maciek, tu może się tak zdarzyć, że oni będą chcieli zwekslować na jakieś sobie tylko znane tory. Jeżeli to okaże się ważne, będziemy kombinować w trakcie. W zasadzie wszystkie materiały filmowe powinny się ukazać, ale gdyby trzeba było zmienić ich kolejność, to ja się postaram podprowadzić w ten sposób, żebyście spokojnie zdążyli przewinąć kasetę.

– Tylko nie pozwól im godzinami gadać.

– Dam sobie radę.

– A Roch?

– Jeżeli mu się rozmowa wymknie spod kontroli, to będę interweniować. Na razie jesteśmy umówieni, że strzelamy na przemian, raz on, raz ja. Temat mamy opanowany oboje. Staramy się spokojnie dojść prawdy, bez zaplanowanych emocji.

– A niezaplanowane?

– Mogą się zdarzyć.

– Ale nie z waszej strony?

– No wiesz…

– No to świetnie, jesteśmy umówieni. Dobrze będzie, Wikuś. A jak się czujesz? Jak zniosłaś tę wycieczkę?

– Ja ci dam wycieczkę! Słyszałeś, co się stało jednemu takiemu co mówił, że to była wycieczka?

– Słyszałem, słyszałem. Nie przypuszczałem, że Rysiek taki kozak. Bo że Trapiec dupek, to od dawna wiadomo.

– To samo mu powiedziałam! A czuję się dobrze, dziękuję za troskę. No dobrze, to do wieczora, Maciusiu kochany… I pamiętaj, że mam wyglądać na góra dwadzieścia pięć lat i pierwszy miesiąc!

– Masz to u nas!

– Kiedy za konsoletą siedzi Maciek, wyglądam na dziesięć lat mniej, a kiedy niektórzy inni, na dziesięć więcej…

Półtorej godziny przed anteną pojawił się mój przepiękny Rosio, jak zwykle zadowolony z życia i uśmiechnięty mile. Pani strażniczka znowu dostała zawału na jego widok. I kto by pomyślał, że Rosio potrafi krew wypić i dziurki nie zrobić.

Już właściwie wszystko było omówione, więc poszliśmy się malować.

Nasza charakteryzatorka była jedyną znaną mi kobietą, która na widok Rocha nie dostawała miękkich kolan. Zapytałam ją kiedyś dlaczego.

– A bo wiesz, Wikuniu – odpowiedziała pogodnie – ja widziałam u niego pryszcze na czółku…

– I co?!

– I nic. Zapaćkałam mu korektorem, nic nie było widać.

No tak, po czymś takim najpiękniejszy mężczyzna nie jest nas w stanie powalić na kolana.

Godzinę przed anteną zaczęli się zjeżdżać przeciwnicy. Z jednej strony był tylko Tymon w towarzystwie znanego nam już inspektora oraz paru jajogłowych od połowów i biologii morza, z drugiej zaś wielce malownicza grupa rybaków o szalenie stylowym wyglądzie. Na ich czele, oczywiście, mój faworyt, pan August Kratky, jak również działacz związkowy, niejaki Raduński (ten kucharz bywały w świecie mediów), oraz potężny Kołodziejczyk i zajadły Sałata.

Tymon wyglądał, jakby w ogóle nie spał ostatnimi czasy. Rybacy byli bardzo zadowoleni z siebie. Wpuszczaliśmy ich po kolei do charakteryzatorni, żeby Terenia mogła ich wypudrować. Genialna dziewczyna, z własnej inicjatywy zlikwidowała Tymonowi cienie pod oczami. Umalowani wchodzili do studia, gdzie dźwiękowiec przypinał im mikrofony na długich kabelkach, po czym pokazywaliśmy im, gdzie mają siadać.

– O, widzę, że pani redaktor ma już wszystko przewidziane: kto, gdzie i z kim – zagrzmiał Kołodziejczyk. – A czemu to ja nie mogę sobie usiąść koło pana Wojtyńskiego? Pan Wojtyński się boi?

– A wie pan, nie pytałam – odpowiedziałam, starając się mówić swobodnie i pogodnie. – Chcemy, żeby nasi widzowie od razu orientowali się, kto jest po której stronie. Po co mają kombinować? Niech się lepiej skupią na sprawie.

– Aha – zgodził się uprzejmie Kołodziejczyk. – Racja!

Z sufitu rozległ się wyraźny i uprzejmy głos Maćka:

– Dobry wieczór państwu, nazywam się Maciej Kochański, będę realizował ten program. Wika, Rochu, powiedzcie, w jakiej kolejności będziecie przedstawiali panów?

– Tak jak masz napisane – odpowiedziałam sufitowi. – Wszyscy są obecni i wszyscy siedzą w tej kolejności, jaką masz w kwicie.

– Dziękuję, wszystko wiem.

– Poproszę teraz państwa o próbę głosu – z sufitu przemówił z kolei realizator dźwięku. – Każdy z państwa po trzy słowa, poczynając od pana z lewej… pana w szarej marynarce.

– A co mamy mówić? – zapytał pan w szarej marynarce, docent z Wydziału Rybactwa.

– Już nic, dziękuję. Następny pan proszę.

Tymon siedział po mojej prawej ręce. Starałam się na niego nie patrzeć i nie myśleć o żadnych pozaprogramowych sprawach. Nie przyszło mi to z łatwością.

– Dwie minuty do anteny – ogłosiła Krysia.

– Krysia, przed końcem pokaż mi czas – poprosiłam. – Dziesięć minut, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden.

– Dobrze.

– Za chwilę wchodzimy na antenę – powiedział Maciek z góry. – Pamiętajcie, na powitanie Roch mówi do jedynki. Wika do trójki.

– A potem? – zainteresował się Kołodziejczyk.

– Potem jak leci – odpowiedziałam. – Teraz już proszę nie rozmawiać.

– Uwaga, weszły reklamy – poinformował Maciek. – Minuta.

Przeleciały erotyczne reklamy twarożku oraz lodów na patyku i pokazała się nasza czołówka.

– Jesteśmy na antenie – zawiadomił Maciek i wyłączył się na dobre.

W studiu panowała ta niesamowita cisza na parę sekund przed wejściem. Kocham te chwile napięcia. Adrenalina mi podskakuje i cera się poprawia od tego.

W połowie czołówki wszedł dźwięk na nasze głośniki w studiu, potem urwało się, a na kamerze numer jeden zapłonęło czerwone światełko.

– Dobry wieczór państwu – powiedział ciepło, acz bez przesady Roch. – Nasz dzisiejszy program w całości poświęcamy tematowi, który od kilku tygodni nie schodził z pierwszych stron gazet i pojawiał się we wszystkich wydaniach wiadomości telewizyjnych. Jest już chyba dobry moment na to, by przyjrzeć się całej sprawie bez emocji. Przypomnijmy na początek fakty.

Poleciał trzyminutowy materiał, w którym było wszystko o aferze, aż do momentu naszego wyjazdu do Danii. Obecni w studiu z natężeniem wpatrywali się w monitory. Zauważyłam, że jedynie Tymon się tak nie natężał, słuchał tylko dźwięku.

– Duńskie kutry otrzymały od swojego rządu polecenie natychmiastowego opuszczenia łowiska – przeczytał lektor, kutry odwróciły się zadkiem, czyli rufą i odpłynęły. W kadrze pozostała stopklatka: dwie paskudnie wyglądające jednostki straży granicznej.

Maciek wpuścił studio.

– Są z nami dzisiaj niemal wszyscy zainteresowani tematem – powiedział Roch do jedynki. – Również nasza koleżanka redakcyjna, Wiktoria Sokołowska, która zebrała cały materiał, od początku aż do dzisiaj przyglądając się sprawie.

Popatrzyłam chłodno w obiektyw trójki i zaczęłam przedstawiać panów rybaków. Najbliżej mnie siedział August Kratky. Strasznie nadęty. Miałam ochotę go kopnąć. Nie potrafił siedzieć cicho nawet przez chwilę i powiedział swoje „dzień dobry państwu”, a ponieważ oczywiście nie miał włączonego mikrofonu, w efekcie zrobił karpia.

Potem poleciało. Miejscami robiła się z tego zażarta dyskusja, przy czym rybacy z moim ulubionym Kratkym, obrońcą uciśnionych, nagadali masę głupot, które jajogłowi zbijali bezlitośnie naukowymi argumentami i wynikami najnowszych badań. Nie wszyscy jednak obecni w studiu wyglądali, jakby rozumieli.

Tymon był świetny. Spokojny, rzeczowy, nie rozgadywał się, na wszystkie swoje twierdzenia miał dowody.

Roch też najwyraźniej był na fali. Właściwie pierwszy raz współprowadził program z ostrą dyskusją, zazwyczaj był po prostu prezenterem i ekspertem od niektórych rzeczy. Tu musiał kontrolować rozmówców. Przy mojej pomocy, naturalnie; gotowa byłam w każdej chwili interweniować, gdyby zaszła potrzeba, ale nie zaszła. Aczkolwiek pojawiały się tu i ówdzie inwektywy, wszystkie w jedną stronę, bo Tymon nie bawił się w wycieczki osobiste.

39
{"b":"100445","o":1}