Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Doszliśmy do zarzutu o bandycką eksploatację łowiska i rabowanie zasobów Bałtyku. Jajogłowi stwierdzili spokojnie, że żadnego rabunku nie ma, a zasoby mają się nieźle. Usiłowali pokazać jakieś wykresy, aleśmy ich spacyfikowali. Nieumówione, nie pokażemy. Rybacy zaprotestowali ostro przeciw takiemu traktowaniu panów z akademii, widać wyobrazili sobie, że jajogłowi ich bronią. Wyprowadziłam ich z błędu, za co mnie nie polubili. Potem poszedł materiał z Danii. Nasz inspektor wszystko potwierdził. Ja opowiedziałam o rozmowie z duńskimi kontrolerami. Pokazaliśmy kwity, z których wynikało, że Tymon jest w porządku, a szproty wymiarowe, jak najbardziej.

I wtedy Kratky jadowicie wycedził:

– A, pani redaktor też była na tej wycieczce w Danii. To my już rozumiemy, dlaczego pani redaktor tak broni pana Wojtyńskiego!

Byłam na to przygotowana.

– Wycieczkę zafundowały nam nasze redakcje; mówię to w imieniu wszystkich dziennikarzy, którzy tam byli. I zapewniam pana i państwa, że nie była to impreza wypoczynkowa. Widzieli państwo na naszych zdjęciach, w jakich warunkach przyszło nam pracować. Proszę mi wierzyć, wybrzeże Morza Północnego w połowie listopada to nie Riviera. Poza kilkoma godzinami w porcie resztę czasu w tej dwudniowej „wycieczce” zajęła nam jazda samochodem i promami.

Jajogłowi zaśmiali się, Tymon spojrzał na mnie bez wyrazu.

Kratky wybuchnął:

– No to jak to jest, że na jedno skinienie pana Wojtyńskiego dziennikarze tak lecą w takie parszywe warunki? I pani mi chce wmówić, że to tak bez powodu?

Tymon zacisnął usta. Rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie, pilnując, żeby nie weszło w kamerę i powiedziałam:

– Powodem było czyste umiłowanie prawdy, niezależnie od te go, czy pan w to wierzy, czy nie. Swoją drogą – zwróciłam się do Tymona – może pan Kratky ma rację? Dlaczego pan właściwie jeszcze nie dał nam żadnej łapówki?

– Najmocniej przepraszam – odpowiedział mi Tymon bardzo uprzejmie. – Zapomniałem zaplanować w budżecie mojej firmy. Jestem niepocieszony.

– My też jesteśmy niepocieszeni – westchnął fałszywie Roch. – Pan Kratky chyba najbardziej. A jakie wnioski z tego pan wyciągnie na przyszłość?

– Powinienem chyba wyciągnąć taki wniosek, że nie należy się wychylać, bo jeżeli u nas człowiek wykaże się inicjatywą, to jeśli podatki go nie zjedzą, zjedzą go koledzy. Ale wyciągnę inny nieco. Będę się w przyszłości jeszcze skrupulatniej zabezpieczał formalnie i będę się starał przewidzieć wszystkie, nawet najbardziej idiotyczne posunięcia moich konkurentów. W naszym kraju sama uczciwość nie wystarczy. Nawet jeśli w grę wchodzi autentyczny interes państwa, a takim były moje przedsięwzięcia, ponieważ podatki płaciłem niemałe.

– A wnioski w tej sprawie? – spytał Roch, nieco nerwowo, bo już Krysia pokazywała dwa palce.

– W tej sprawie moi prawnicy już przygotowują pozwy sądowe przeciwko ministerstwu, które spowodowało zerwanie umów i straty finansowe, jak również przeciw tym panom – tu lekceważąco skinął w stronę Kratkiego – o zniesławienie.

– O, przepraszam – uniósł się Kratky. – Widzę, że tu pan Wojtyński miał zaplanowane ostatnie słowo!

– Proszę, ma pan pół minuty – powiedziałam, bo co mi szkodzi, niech się program zakończy mocnym akcentem folklorystycznym. – Czy uważacie panowie sprawę szprotek za zakończoną?

– O nie! – zagrzmiał Kratky. – Ja widzę, że nic się w tym kraju nie zmieniło! Że nadal rządzi pieniądz i bezprawie! Wyprzedaż majątku narodowego! Marnowanie zasobów przyrody! Tak dalej nie może być…

– Proszę o konkrety i krótko, co zamierzacie. – Krysia już miała dłonie złożone w literę T: time, czas, kończ!

– Będziemy walczyć, proszę państwa, będziemy walczyć…

– Rozumiem, będą panowie walczyć, dziękuję!

– A my będziemy przyglądać się tej walce – zakończył Roch. – Dziękujemy za udział w programie – dodał, zwracając się w stronę gości – i za uwagę. – Skłonił grzywę w stronę kamery numer jeden.

Bing, bing, poszła tyłówka. Kiedy pojawiła się plansza ośrodka, weszła na nas Warszawa.

– Zawodowo – powiedziała Krysia. – Co do sekundy.

Niemrawo wychodziliśmy ze studia. W holu zaczęłam się żegnać i dziękować wszystkim za to, że byli uprzejmi się zjawić. Napięcie opadło i czułam się jak wyżęta szmatka. O ile szmatka się czuje. Nie byłam zupełnie zadowolona. Wprawdzie udowodniliśmy racje Tymona, ale cóż z tego, kiedy żaden z przeciwników tym się nie przejął.

Jajogłowi poszli sobie pierwsi, jak to oni. Żegnałam się właśnie – dość oficjalnie i na pan – z Tymonem, kiedy podszedł do nas Kratky z obstawą.

– No i co, panie Wojtyński? Z nami pan nie wygra. Nie ma takiej możliwości. Nas jest wielu, a pan nas chciał wykiszkować! Nie da pan rady, ja to panu mówię! Nawet przy pomocy pani redaktor.

– Mam wrażenie, że wyczerpaliśmy już temat – powiedział chłodno Tymon. – Życzę szczęścia na posadzie dyrektora departamentu.

– Czego, czego? – zainteresował się duży Kołodziejczyk. – Dyrektora…

– Dyrektora departamentu w Ministerstwie Transportu. Na miejsce tego, który przyznał, że niepotrzebnie wystraszono się waszych gróźb. Kolega panom nie wspominał?

– August, to prawda? – Rybacy jak jeden zwrócili oczy na Kratkiego.

– No, wiecie, to jeszcze nie jest całkiem pewne…

– A ja słyszałem, że już jest – powiedział Tymon i odwrócił się w moją stronę. – Nie wspominałem o tym w programie, bo jeszcze istotnie to nieoficjalna wiadomość. Ale pewna.

– Przecież mieliśmy zakładać spółki rybackie, miałeś tym pokierować!

– Warszawa nie leży na biegunie, panowie. – Kratky odzyskał kontenans, z zaskoczenia zagubiony. – Będziemy w kontakcie.

– Ja bym na to nie liczył – wtrącił, chichocząc, Roch. – Wygląda na to, że panowie zostali sierotami. Dyrektor departamentu ma niezłą pensję, a będzie miał wiele zajęć w stolicy, może nie prędko pokazać się znowu na Wybrzeżu.

Dostałam ataku śmiechu.

– Ależ tam szybkie decyzje podejmują w tym ministerstwie!

– Na naszych plecach tam wjechałeś – zgłosił pretensję Sałata.

– Lepiej, żebyś o nas tak zaraz nie zapomniał.

– To ja życzę wszystkim panom szczęścia – powiedziałam stanowczo. – Nas interesowała sprawa szprotek, a nie kariera pana Kratkiego. Do zobaczenia przy następnych okazjach, proszę pamiętać, że jakby co, to jesteśmy do dyspozycji!

Zawinęłam się i poszłam. Tymon poszedł za mną, więc po paru krokach zatrzymałam się, tak, żeby nasi goście mogli nas widzieć, ale niekoniecznie słyszeć.

– No i co? – zapytałam mało inteligentnie. Na więcej nie miałam siły.

– Jestem ci bardzo wdzięczny – powiedział z bardzo oficjalną miną. – Udowodniliśmy, kto tu miał rację w tej całej aferze.

– Może i tak – przyznałam smętnie – ale forsy nie odzyskasz. Poza tym i tak wielu będzie cię traktować jak podejrzanego, bo my tu sobie możemy udowadniać do upojenia, a ludzkość wie swoje.

– Ale jakiś wyłom w tej społecznej świadomości chyba jednak zrobiliśmy. Może ten i ów pomyśli, że niekoniecznie trzeba być ubogim paprakiem, żeby być uczciwym.

– Jadę do domu, Don Kichocie. Dopiero teraz zaczynam być zmęczona.

– Może cię odwieźć? Lepiej, żebyś nie jechała, taka wykończona.

– Nie, dziękuję, dojadę na resztkach adrenaliny. Zadzwoń jeszcze kiedyś, jak ci się powodzi.

Popatrzył na mnie uważnie.

– Zadzwonię na pewno. Do widzenia.

Z uczuciem całkowitej pustki w głowie wsiadłam do samochodu i pojechałam do domu. Jak to zrobiłam, nie pamiętam, pewnie samochód – zgodnie z nazwą – jechał sam.

40
{"b":"100445","o":1}