Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Rozryczałam mu się prosto w sweter (bardzo, nawiasem mówiąc, miękki i miły, i ładnie pachnący, w sam raz do damskiego wypłakiwania się).

Tymon trochę się przestraszył.

– Wikuś, co ci jest? Gorzej się czujesz? Czy ja coś powiedziałem głupiego? No, nie płacz, powiedz! Wika, ja czuję, że ty znowu myślisz, że ja coś myślę i nie chcesz mi tego powiedzieć, tak jak wtedy w Danii! Proszę, powiedz, o co chodzi?

– Tymon, ja chyba za ciebie nie wyjdę – wyrąbałam mu prosto w prawe ucho.

Powinien mnie teraz wypuścić z objęć, najlepiej prosto na podłogę, ale nie zrobił tego, przeciwnie, przytulił mnie jeszcze mocniej.

– A czy również zerwiesz ze mną znajomość?

– Zwariowałeś! Przecież ja cię kocham!

– No i wystarczy! Przynajmniej na razie. Wikuś, kochanie moje, dawno widzę, że to jest dla ciebie jakiś drażliwy temat. Nie chcesz powiedzieć dlaczego, to nie mów! Jak dojrzejesz, powiesz sama! No, nie płacz, mówię ci!

– Ale ja myślałam, że ty będziesz chciał ze mną zerwać…

– Mówiłem, że znowu myślisz, że wiesz, co ja myślę, zamiast mnie zapytać! Wika! Ja też cię kocham i wcale nie muszę się z tobą żenić, chociaż, przyznaję, chciałbym cię mieć w zasięgu ręki… À propos, kiedy cię stąd wypuszczą?

– Może za tydzień… Ale już nie będę mogła uprawiać z tobą rozpusty.

Tym razem wypuścił mnie z objęć i zaczął się śmiać jak szalony.

– Wika, poczekam! Słowo harcerza, poczekam, aż będziesz mogła! I chciała!

– Już bym chciała – mruknęłam. – Ale na razie nic z tego nie będzie.

– No, nareszcie mówisz jak człowiek. Wiesz, myślę, że masz po prostu rozchwianą gospodarkę hormonalną albo coś w tym rodzaju. I wymyślasz sobie problemy. Pogadamy, jak ci się wszystko ładnie wyrówna.

– A do tej pory?

– Do tej pory będę pokornie znosił napady twoich humorów. – Westchnął. – Masz tu chusteczki, powiedz, gdzie trzymasz jakieś mleczko, bo ci się makijaż ździebko rozpuścił.

– Boże jedyny! Jak ja wyglądam! Odwróć się albo idź sobie na papierosa i wróć za pięć minut, jak się doprowadzę do użytku.

– Do użytku to ty będziesz za jakieś trzy miesiące – bąknął frywolnie i poszedł na tego papierosa. To znaczy połazić po korytarzu, bo przecież nie pali.

No i jak ja mam go nie kochać, tego Tymona?

Poniedziałek, 26 lutego

Tymon przyniósł mi w prezencie buteleczkę wody Armaniego.

– To na poprawę nastroju – powiedział. – Powinno się z tobą ładnie skomponować. Mnie się ten zapach podobał i chcę go na tobie wąchać!

– Masz jak w banku. Jak było w sądzie?

Skrzywił się okropnie.

– Niemiło. Ale zdaje się, że Irenka popełniła błąd.

– Co mówisz? Taka przemyślna Irenka?

– Przesadziła w opisach moich niegodziwości.

– Powiedziała, że ją biłeś sznurem od żelazka i włóczyłeś za włosy po podłodze? I sąd nie uwierzył?

– Na to nie wpadła. Ale znowu opowiadała głosem pełnym boleści, jak to przyjeżdżała, żeby się ze mną godzić, no i raz przyjechała z białą flagą i natknęła się na gaszycę w ciąży… Najwyraźniej chciała wstrząsnąć sądem, że taki jestem dwulicowy rozpustnik: tu się z nią godzę, a tu mam babę na boku, ale wysoki sąd na to powiedział chytrze, że w takim razie trzeba będzie rozpatrzyć sprawę od innej strony, a mianowicie z punktu widzenia interesów osoby najsłabszej, która nie powinna być pokrzywdzona; miał na myśli dziecko. No i szkoda, że nie widziałaś Ireny, która w tym momencie zrozumiała że wpadła we własne sieci, bo nasza rodzina, to znaczy ona, ja i zero jakichkolwiek dzieci, przegrywa w oczach wysokiego sądu z rodziną w składzie: gaszyca, ja i nasze przyszłe dziecko! Jeżeli sąd nie zmieni zdania, które w nim najwyraźniej zaczęło kiełkować, to mogę rozwód dostać bardzo szybko. Już mniejsza z tym, za ile.

– Ale to przecież nie jest twoje dziecko!

Tymon spojrzał na mnie oczami spaniela, którego przyłapano na tym, że wykopał właśnie trzecią jamkę pośrodku grządki z najpiękniejszymi różami pani domu.

– Powiem ci prawdę: nie miałem siły się do tego przyznać.

Atak śmiechu powalił mnie na poduszki. Tymon niezwłocznie poszedł za moim przykładem i tak się śmialiśmy, że znowu mi się makijaż rozmazał.

– Słuchaj, Wikuś – sapnął, łapiąc oddech. – Nie myśl, że będziesz musiała włóczyć się po sądach! Do tego nie dopuszczę zresztą ten wasz Luleczek powiedział mi po rozprawie, że nie będzie takiej potrzeby. Ale może pozwolisz mi dalej utrzymywać wrażenie, że to moje? Ja się zresztą do niego przywiązałem, zupełnie jakbym je sam zrobił.

– Proszę uprzejmie! O ile wiem, jego prawdziwy tatuś kopii z tobą kruszył nie będzie, a jeśli dzięki temu możesz szybciej dostać rozwód…

– No, wygląda na to, że naprawdę mogę! A przecież nikt potem nie będzie pilnował, żebyśmy się zaraz pobierali – to à propos wczorajszej naszej rozmowy!

– Tymon, kochany, dla ciebie wszystko! Jak będzie trzeba, mogę iść do sądu!

– Nie zaryzykuję. Mogłabyś zacząć się śmiać i wszystko by się wydało!

Środa, 28 lutego

Myślę i myślę.

Młode miałoby świetnego tatusia po prostu.

Bez żadnych idiotycznych ogłoszeń matrymonialnych.

Z tym że świetny tatuś i sfrustrowana mamusia to niezbyt korzystne połączenie.

MARZEC

Czwartek, 1 marca

Jutro wychodzę!

Pani profesor zdecydowała, że na razie nic kotusiowi nie grozi, o ile mama kotusia zachowa minimum rozsądku.

Minimum? Spokojnie!

Piątek, 2 marca

Boże, jak dobrze jest być w domu!

Zawsze nachodzi mnie taka nabożna refleksja, kiedy wracam po dłuższej nieobecności. A teraz nie było mnie prawie dwa miesiące! Przeszło siedem tygodni!

Oczywiście niezawodny Krzysio zajął się transportem szwagierki i jej rozbudowanego majątku, a Bartuś tradycyjnie odkurzył mi chałupę, żebym się dobrze czuła. Dobrze! Jestem szczęśliwa jak mała myszka! Natychmiast wzięłam bardzo solidny prysznic, umyłam głowę, a wszystkie ciuchy, które miałam ze sobą, wrzuciłam do pralki. Precz z zapachem szpitala!

Potem popsikałam się moim nowym Armanim – bardzo, bardzo miły. Tymon, jak zwykle, wykazał się dobrym smakiem! – i usiadłam sobie koło okna, wpatrzona w duże, porządne, stare drzewa, rosnące na naszej ulicy. Żadnych rachitycznych sosenek. Lipy i dęby! I już pomału zaczyna się to wszystko zielenić, jeszcze te pączki malucie, ale są. Widać je.

Dzidzia, tu będziesz dochodzić do newralgicznego momentu. Te duże drzewa za oknem będą nam dostarczały sił do życia.

Sobota, 3 marca

Rodzina wydała obiadek na moją cześć. Wprawdzie tata udawał, że nic podobnego, ale to jego sprawa.

Zaczęłam się zastanawiać, co by powiedział, gdyby wiedział że jego młodszy kolega, pan sędzia Ignatowicz, właśnie rozwodzi bardzo dobrego kandydata na męża nieposłusznej córeczki, jako argumentu w sprawie używając jej własnego dziecięcia i jeszcze na dodatek przypisując je kandydatowi.

To już by mnie musiał wyrzucić z domu. Na bruk.

68
{"b":"100445","o":1}