Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– No tak…

Nie chciało mi przejść przez usta zaproszenie go do nas. Musiałby wystąpić w charakterze oficjalnego fatyganta, a ja przecież jeszcze nie wiem, czy za niego wyjdę!

Ta cholerna telewizja!

Z kolei gdybym go przedstawiła jako przyjaciela, ciekawe, co powiedziałby ojciec.

– A co będziesz robił beze mnie? Pojedziesz do rodziców?

– Nie pojadę. Nie śmiej się. We Wrocławiu byłbym za daleko od ciebie. Bo chyba jednak w święta się zobaczymy? A moją Wigilią się nie przejmuj. Mam wielu przyjaciół, stale mnie ktoś zaprasza. Ale będę tęsknił za tobą. Dobrze było u Karasiów, nie uważasz?

– Uważam, jak nie wiem co.

– Chciałbym cię mieć przy sobie…

– Słuchaj, Wigilia Wigilią, ale w pierwsze święto mogę przyjechać do ciebie. Ja też chcę być z tobą. Chyba że będzie śnieżyca, to się będę bała.

– Wtedy ja przyjadę po ciebie. A słuchaj, może byśmy gdzieś pojechali razem i zostali do sylwestra? To będzie przełom stuleci… Masz jakieś plany?

– Na przełomie stuleci powinno się być z kimś, kogo się kocha – mruknęłam w słuchawkę. – To znaczy z tobą. Ale pomiędzy świętami i sylwestrem będę miała dużo roboty. Siódmego mamy Orkiestrę.

– Orkiestrę? Ach, rozumiem, mówiłaś. Chciałabyś iść na jakiś bal? Bo prawdę mówiąc, nie myślałem o tym.

– Nie, bal wykluczony. Jeżeli chcesz na bal, to nie ze mną w szóstym miesiącu… Muszę poza tym zbierać siły na tę Orkiestrę. To będzie harówka, kilkanaście godzin na plaży, a zwracam ci uwagę, że to będzie styczeń, przedtem też po kilkanaście godzin dziennie będziemy doginać.

– Jesteś pewna, że powinnaś?

– Przeciwnie, jestem pewna, że nie powinnam. Ale nie mogę zrezygnować, zrozum mnie, Tymon! To dla mnie jest wyzwanie straszna robota nie tylko redakcyjna, ale organizacyjna, ja to uwielbiam! Czekam na to cały rok! Wiesz, jak to jest satysfakcja, jeżeli nam wyjdzie?

– Nie wiem, ale wyobrażam sobie, że ogromna, skoro tak ci na tym zależy.

– No, zależy mi.

– Rozumiem. Chociaż nie pochwalam.

– Ja też nie pochwalam. Ale muszę!

– Jesteś kompletną wariatką, kochanie. Uwielbiam cię, razem z tym twoim zapałem do czynu, wiesz?

Dalszą część rozmowy poświęciliśmy nader intymnym wyznaniom. Tymon zapłaci jakieś straszne pieniądze za ten telefon.

Gadaliśmy i gadali. I ani razu nie wspomniał o małżeństwie. O byciu razem owszem, bardzo dużo, właściwie wyłącznie. A o małżeństwie nic.

Może się rozmyślił?

Wtorek, 19 grudnia

Cały dzień pracowaliśmy nad przygotowaniami do Orkiestry. Nawet nie miałam siły pogadać z Tymonem.

Dzwonił wieczorem. I znowu ani słowa o małżeństwie.

Byłam u pani profesor. Jakaś załatana. W zasadzie nie miała do mnie pretensji o nic. Kazała dużo odpoczywać.

Nie mówiłam jej o Orkiestrze.

Środa, 20 grudnia

Orkiestra.

Dobrze, że Rosio od miesiąca praktycznie sam ciągnie gram morski. Tylko mu czasem podpowiadam.

Czwartek, 21 grudnia

Orkiestra.

Trochę się zbuntowaliśmy i ogłosiliśmy piątek dniem bez Orkiestry (wyjąwszy telefon admirała, który już powinien wiedzieć, co i jak). Trzeba chociaż kupić prezenty dla rodziny!

Piątek, 22 grudnia

Hura, hura, hura!

Niech żyje marynarka wojenna!

Hydrografowie się wypowiedzieli na temat dna koło Niechorza. Pan admirał życzył nam wesołych świąt i zapewnił, że okręt dopłynie, jeżeli tylko nie będzie za dużej fali.

Nie będzie. Pogodę, jak zwykle, załatwia Krysia.

I jeszcze jedna znakomita wiadomość: okrętem dowodzić będzie nie kto inny, jak sam Ewczyny Maksio Pfaffenhoffen. Pokażemy go Polsce i Polska padnie na kolana! Urok Maksia albowiem zwala z nóg! Jest jeszcze piękniejszy od Rocha!

Poleciałam po skróconej pracy do sklepów. Zakupiłam mnóstwo prezentów dla kochanej (mimo wszystko) rodzinki.

Zrobiłam w tym celu debet wielki jak krowa. Ale przecież mam dwa konta w dwóch bankach, a Krysia poinstruowała mnie, jak należy przelewać z pustego w próżne.

Strasznie, strasznie tęsknię za Tymonem! Najwyraźniej jest mi potrzebny do życia.

Zadzwoniłam do niego i powiedziałam mu to. Ja też najchętniej jestem prosta jak dzień dobry. Nie wiem tylko, czy on teraz nie uważa, że skoro mu mówię, że go kocham, to może właśnie wcale nieprawda, tylko nie chcę się odsłaniać i tak dalej.

Po jaką cholerę, ciężką i niespodziewaną, opowiadałam mu o tamtych niefortunnych kombinacjach??? Piętnaście lat temu!

Kotuś zachowuje się przyzwoicie – wbrew moim obawom, bo zaczynam się trochę przemęczać. Ale byłam, jeszcze przed zakupami, u pani profesor, która nie miała zastrzeżeń co do naszego stanu.

Nie wtajemniczałam jej na wszelki wypadek w nasze prowadzenie się. Zarówno aktualne, jak i przewidywane na najbliższy okres.

Kiedy kładę się spać, czuję przy sobie obecność Tymona. Ciekawe, czy to autosugestia, czy metafizyka? Ciekawe też, czy on już nie chce się ze mną ożenić, bo przemyślał sprawę ojcostwa na przykład…

Sobota, 23 grudnia

Relaks. Tylko i wyłącznie. Chrzanię sprzątanie świąteczne. Mogę u siebie odkurzyć, i to bez fanatyzmu. To wszystko, na co mnie dzisiaj stać.

Pytałam przez telefon Bartka, który jako najmłodszy ubiera ogólnorodzinną choinkę, czy nie potrzebuje pomocy, ale odpowiedział, że nie.

– Spadniesz, ciocia, z krzesła, i całe życie będę miał wyrzuty sumienia.

To znaczy, że choinka będzie wysoka, jak zawsze.

– A konsultacji artystycznej nie potrzebujesz?

– Dziękuję, ale nie. Matka i tak mi da popalić, i babcia też tysiąc razy mi każe przewieszać jabłuszka. Cioci już bym nie wy trzymał.

– Miło, że jesteś szczery. A jak atmosfera w domu?

– Normalnie. Ciocia przyjdzie?

– Tak, jasne, że przyjdę…

Tymon wybiera się na Wigilię do Józefka i jego rodziny, licznej bardzo i wesołej.

Wigilia

Ponura afera.

To znaczy początkowo było całkiem przyjemnie. Uznałam, że nie będę czekać na jakieś specjalne zaproszenia, tylko po prostu zeszłam na dół o poranku i zapytałam mamę, czy nie przyda się na coś moja pomoc. Mama ucieszyła się i zaproponowała, żebym kleiła uszka. Farsz już miała gotowy od wczoraj.

Uszka mojej mamuni są zawsze upiornie małe. Duża fasola Jaś to przy nich prawdziwa olbrzymka. Na twarz liczy się po dziesięć uszek, twarzy jest sześć. Przy dwudziestym drugim uszku zastał mnie ziewający Krzyś, który miał nocny dyżur i właśnie się nieco przespał.

– No, ja nie wiem… – powiedział, spoglądając z niesmakiem na moje nogi. – Ja nie wiem…

Tu ziewnął rozpaczliwie i reszta tekstu ugrzęzła mu w krtani.

– Czego nie wiesz, Krzysiu? Czemu spoglądasz z niesmakiem na moje łydki?

– Spoglądam z niesmakiem na twoje łydki, ponieważ twoje łydki spuchły. Ja nie jestem tym zachwycony. Nie wiem, jak twoja pani profesor.

– Jak byłam u pani profesor, to one jeszcze nie były spuchnięte.

– A kiedy byłaś u pani profesor?

– We wtorek.

– To one od wtorku ci tak spuchły… Ile godzin dziennie ostatnio pracujesz?

– Odczep się.

– Wicia, ja za tobą do pracy latał nie będę, ale tym pierożkom to ty lepiej daj spokój. Dużo jeszcze masz do zrobienia?

– Dużo. Ze czterdzieści sztuk.

– Wykluczone. Lekarz ci zakazuje. Połóż się na kanapce i oglądaj pogodny program telewizyjny.

– A uszka same się zrobią? Może ja usiądę przy stole i będę je robiła na siedząco?

– Nie denerwuj mnie.

Kucnął koło mnie i pomacał moje łydki.

– Zostaw tę garmażerkę i kładź się.

– Mama mnie zabije. Obiecałam pomóc.

Do kuchni weszła mama z garnkiem bigosu.

– Dlaczego mam cię zabić? – spytała pogodnie.

– Bo ona mamę zaraz zostawi razem z tymi uszkami i sobie pójdzie – wyręczył mnie w odpowiedzi Krzyś, wypychając mnie z kuchni. – Ja jej zabraniam sterczeć za tym stołem, ona ma się położyć w pozycji horyzontalnej.

51
{"b":"100445","o":1}