Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Ja też cię kocham.

Na to on wziął mnie w ramiona i mogłam w nich sobie wreszcie trochę poprzebywać na jawie, a nie tylko w marzeniach.

– Mógłbym cię tak całować do jutra – mruknął, wypuszczając mnie z objęć. – Ale ta twoja pani profesor zakazała cię męczyć.

– Widziałeś się z panią profesor?

– Widziałem i wydobyłem z niej zeznania. Poleżysz jeszcze ty dzień albo dwa. Wikuś, jedyna moja, żebyś ty wiedziała, ile ja przepisów złamałem, jadąc do ciebie… Skorumpowałem dwa patrole po drodze!

– Mówiłam ci przecież, że idzie ku dobremu!

– A kto by tam wierzył kobiecie! – Zaśmiał się i powrócił do uprzedniego zajęcia. – Całą drogę przez tę cholerną Danię myślałem wyłącznie o tym. I nie odważyłem ci się tego powiedzieć!

– Nie żartuj. – Wydobyłam się z ukochanych ramion, bo jedna z moich współlokatorek już się kiwała koło drzwi, najwyraźniej z zamiarem wejścia. – Ja tak samo. Tylko myślałam, że jesteś po prostu uprzejmy wobec mnie z powodu, że się poświęcam w twojej sprawie, a tak naprawdę to jestem ci całkowicie obojętna; no, w końcu obca baba, dziennikarka, tyle że w miarę przyzwoita.

– A dlaczego tak płakałaś w tym klozecie?

– Właśnie dlatego. Tak mi się cudnie z tobą jechało, potem powiedziałeś, że żałujesz, że ta Dania taka mała i ja doszłam do wniosku, że chcesz mi dać do zrozumienia, że Dania się skończy i sprawa się skończy.

– Wika, Wika! Obiecaj mi, że nigdy, ale to nigdy nie będziesz próbowała zgadnąć, co ja myślę, tylko mnie o to pytaj. Ale, prawdę mówiąc, ja nie lepszy. Też wyobrażałem sobie mnóstwo rzeczy… Przede wszystkim, że jestem dla ciebie wyłącznie obiektem zainteresowania zawodowego, że stajesz po prostu po stronie uczciwości.

– Bo staję!

– No właśnie. Ale wygląda na to, że jednocześnie miałaś jakieś tam prywatne odczucia, a ja się bałem, że jesteś po prostu zawodowcem.

– Bo jestem.

– Jesteś, ale nie po prostu. A poza tym jesteś kobietą. Słuchaj, po co my tyle mówimy…

Obejrzał się, czy baba jeszcze stoi w drzwiach, ale nie stała. Może poszła na ploty. Wykorzystaliśmy moment.

Baba przyszła i wdrapała się na swoje łóżko. Tymon ułożył mnie wygodnie na poduszce.

– Jesteś śliczna, wiesz? – powiedział półgłosem.

– Masz coś z oczami, kochany – zawiadomiłam go uprzejmie. – Wyglądam jak nieboszczka po reanimacji!

– Niczego sobie nieboszczka. Boże, jak ja się bałem… Przez całą drogę. A jak mnie szarpały wyrzuty sumienia! Nie powinienem był ci na to wszystko pozwolić.

– A dużo byś miał do pozwalania. Byłam w pracy i tyle.

– Ależ ty masz charakterek… Wyjdziesz za mnie?

– Czekaj, nie tak zaraz. Dlaczego mam wyjść za ciebie?

Rozmowę prowadziliśmy szeptem, ze względu na obecność baby, która teraz wszystkimi siłami starała się usłyszeć, o czym mówimy.

– Bo cię kocham. Oraz bo taka wariatka powinna mieć kogoś, kto jej wybije niektóre pomysły z głowy!

– Ja też cię kocham. Ale nie dam sobą dyrygować.

– Ja nie chcę tobą dyrygować, ja chcę się tobą opiekować.

– A co z wybijaniem?

– Cofam. Będę działał łagodną perswazją.

– Pomyślę.

Weszła pielęgniarka.

– Pan jeszcze tu? Miał pan tylko na chwilę wpaść i porozmawiać, a nie wysiadywać tu godzinami. Proszę kończyć, u nas teraz będzie kolacja i obchód.

– Już idę, proszę pani – powiedział Tymon posłusznie.

– Zajrzysz jeszcze?

– Postaram się. Myśl o mnie i o tym wszystkim, co ci powiedziałem.

Dobry sobie! Nie będę w stanie myśleć o niczym innym.

– Wikuniu moja, słuchaj: przeprowadzę ten rozwód, którego nie przeprowadziłem z lenistwa. Zrobię to tak czy inaczej. Ale pamiętaj: kocham cię i chcę, żebyś była moją żoną… od razu z dzieckiem, to bardzo praktycznie.

Uśmiechał się, ale widziałam, że mówi poważnie. To wszystko wymaga przemyślenia! Kocham go jak wariatka, ale w ogóle nie brałam pod uwagę małżeństwa.

– Naprawdę musisz iść – powiedziałam. – Pani pielęgniarka zagląda co dwie sekundy. Idź, ale pamiętaj: ja też cię kocham.

Wrócił jeszcze od drzwi.

– Byłbym zapomniał.

Wyjął z kieszeni pudełeczko. Pierścionek? Nie, dużo większe.

– Zobacz, czy to jest to, co tak ładnie na tobie pachniało?

Nie musiałam otwierać. Trafił! Trójka Givenchy.

– Gdzieś ty to dostał? Na promie nie było!

– W sklepie wolnocłowym na lotnisku.

– Proszę pana!

– Tak jest, siostro Ratched!

Psiknęłam na siebie troszeczkę tej trójki.

Poniedziałek, 27 listopada

Nie mogę myśleć o niczym innym.

Tymon dzwoni kilka razy dziennie i gadamy o byle czym.

Zdrowieję lawinowo.

Środa, 29 listopada

Odwiedziła mnie Amelia. Nic jej nie powiedziałam. Jakoś mnie zniechęciło, że stanęła po stronie ojca, który zalecał mi ogłoszenie matrymonialne. Pewnie by nie wytrzymała i wygadała wszystko rodzinie i ojciec byłby zachwycony, że jednak złapałam tatusia dla dziecka.

Tymon, oczywiście, dzwonił, żeby pogadać o niczym.

I jeszcze dzwoniła jedna moja koleżanka z pracy, niejaka Lalka Manowska, bardzo ją lubię, chociaż jest ode mnie dwa razy starsza. Powiedziała, że nie przyjdzie mnie odwiedzać, bo smrodek szpitala ją uczula i od razu zaczyna się dusić, ale życzy mi wszystkiego najlepszego.

Czuję się coraz lepiej.

Czwartek, 30 listopada

Pani profesor zapowiedziała, że jeżeli obiecam przyzwoite prowadzenie się (czytaj: bez pracy), to wypuści mnie w przyszłym tygodniu.

Czytałam w prasie fachowej, to znaczy w pismach dla kobiet nowoczesnych, że uprawianie seksu w ciąży jest najzupełniej normalne i wskazane dla związku. Ale to raczej dotyczyło związku istniejącego już przed ciążą. Ciekawe, jakby to wyglądało w moim wypadku?

A może Tymon będzie wolał poczekać, aż urodzę?

Nie rozmawialiśmy o tym przez telefon.

GRUDZIEŃ

Piątek, 1 grudnia

Pani profesor odmówiła wypuszczenia mnie już dzisiaj, nawet na przepustkę do domu.

– Pani Wiko! – powiedziała surowo. – Jeżeli wszystko będzie w porządku, wyjdzie pani w przyszłym tygodniu. Tak mówiłam. W przyszłym tygodniu w piątek. I proszę mi się nie podlizywać, bo wcześniej nie pozwolę.

– Ale czy to nie wszystko jedno, gdzie leżę? A jakbym sobie poleżała we własnym łóżeczku?

– Nie wierzę w to własne łóżeczko. Poleciałaby pani gdzieś, a potem wróciłyby wszystkie kłopoty. Chce pani mieć to dziecko, czy może już nie?

– Pani profesor!

– No więc! Proszę tu leżeć i myśleć pozytywnie.

No to leżę i myślę pozytywnie. O Tymonie, rzecz jasna. Doszłam do wniosku, że oczy to on ma raczej siwe niż błękitne. Powiedzmy szare wpadające w błękit.

Kiedy mnie całował, miał zdecydowanie szare.

A nawet ciemnoszare.

Krysia z Maćkiem przyszli i byli zatroskani.

– Wikuś – powiedział Maciek – powinniśmy jak najszybciej jechać do Niechorza i omówić szczegóły Orkiestry. Myślisz, że będziesz mogła? Bo mamy jeszcze miesiąc. To mało.

– Oni tam robią wszystko, cośmy im kazali – wtrąciła Krysia – ale trzeba by już uzgadniać szczegóły scenariuszowe. Już nam się zaczyna palić pod nogami.

– W przyszłym tygodniu wychodzę – zawiadomiłam ich stanowczo. – Powiedzmy, że przetrzymają mnie tu do piątku, od jedenastego możecie się umawiać w Niechorzu.

– Nie umrzesz nam przy pracy? – Maciek nie był przekonany. – Strasznie bym nie chciał uczestniczyć w twoim pogrzebie!

– Mowy nie ma – pokręciła głową Krysia. – Kwiaty za drogie. Poza tym pamiętaj, że zamierzamy być chrzestnymi rodzicami twojego potomka. Jakbyś miała nie móc, to może by to zrobił kto inny?

– Chora jesteś? – zapytałam mało grzecznie. – Cały rok na to czekam, a ty mi mówisz: kto inny. Będę uważać!

42
{"b":"100445","o":1}