Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Coś takiego…

Ja również, jasne. To naprawdę świetny facet. Może faktycznie szkoda, że poligamia jest karalna. A w ogóle to muszę do niego zadzwonić z biuletynem o Jareczku.

Jeżeli stąd natychmiast nie wyjdę, Pawełek dojdzie do wniosku, że zasłabłam i wezwie strażnika, żeby otworzył wychodek!

Wyszłam.

Obejrzeliśmy pobieżnie panią Zosię. Obrazki znakomite. Muszę spisać setki, ale to nie dziś, dziś nie mam już głowy!

Piątek, 27 października

A Jarek się nie odzywa.

Tak myślałam…

Trzeba by powoli zawiadamiać rodzinę, że przybędzie jeden nowy Sokołowski.

Roch przyszedł omawiać najbliższe odcinki. Jak zwykle samym spojrzeniem powalił na kolana uzbrojoną po zęby panią strażniczkę na dole, kupił też gazety w naszym kiosku, czym osłabił panią kioskarkę, wreszcie wjechał na górę, doprowadzając do palpitacji serca trzy obecne w windzie młode dziennikarki z redakcji informacji.

– Witam cię, Wiktorio – powiedział od progu – a coś ty za wariatkę na mnie napuściła?

– Wariatka była? – spytałam, ucieszona, bo zawsze to jakieś urozmaicenie naszego żywota. – Co chciała?

– Zapraszała mnie do swojej rezydencji nad morzem. Proponowała, żebym sobie pooglądał klif koło jej domu, na pewno na temat tego klifu da się zrobić przepiękny i szalenie interesujący program. Powiedziałem jej, że pół roku temu robiliśmy trzy odcinki o klifie i że na razie nie mamy zapotrzebowania, ale uznała, że to ty mnie do niej zniechęciłaś. Ma o tobie złe mniemanie. Uważa, że mnie marnujesz.

– Ja cię marnuję? Baba zwariowała. Za gwiazdę u mnie robisz, wylansowałam cię na głównego znawcę Bałtyku, a ta mówi, że ja cię marnuję!

– No przecież mówię, że wariatka. Słuchaj, niewykluczone, że mam dla ciebie temat, ale nie miałem czasu, żeby się za nim pouganiać. Dałabyś kawki koledze?

– Kolega se zrobi. Mnie też przy okazji. Jeżeli twój temat jest naprawdę interesujący, to sama się za nim pouganiam. Naukowy czy społeczny?

Nasz cykl stanowił mieszaninę materiałów edukacyjnych z typową publicystyką społeczno-gospodarczą.

– Gospodarczy. I trochę też społeczny – zastanowił się Roch, wyciągając moją zastawę do kawy. – Słuchaj, znasz niejakiego Tymona Wojtyńskiego?

– Ze Świnoujścia? Szprotki łowi?

– Tak. Przedsiębiorca rybacki. Znasz go?

– Raz go spotkałam. Zrobił na mnie dobre wrażenie i dobrze o nim mówili. A ja byłam dla niego, niestety, mało grzeczna. No i co z nim?

– Być może będziesz miała okazję do wynagrodzenia mu tej niegrzeczności.

– Co mam zrobić? Zaprosić go na kawę?

– Jeśli mu pomożesz, on cię zaprosi. Robią mu koło tyłka koledzy po fachu.

– Rybacy?

– Rybacy. – Roch podał mi filiżankę z kawą i rozwalił się w moim fotelu, wyciągając długie nogi na środek pokoju. – Słuchaj, on czarteruje jakieś kutry, duńskie czy szwedzkie, nie wiem. I łowi nimi szprotki. Dużo łowi, te kutry są o wiele większe od naszych, polskich. Większe, mocniejsze, mają większe ładownie, więcej tych rybek się tam zmieści.

– To bardzo praktycznie – wtrąciłam. – A gdzie afera?

– Afery jeszcze nie ma, ale będzie. Nasze stowarzyszenie rybackie ma zamiar oskarżyć go o sprowadzenie obcych dużych kutrów do naszej strefy połowowej, przez co pozbawia on chleba naszych polskich rybaków.

– Chleba czy szprotek?

– Szprotek, czyli chleba. No i – słuchaj uważnie – coś tam gadają od rzeczy o przełowieniu Bałtyku, o zniszczeniu zasobów szprota na naszych łowiskach, takie tam sprawy.

– A ty skąd to wiesz?

– Obiło mi się o uszy, ale niedokładnie, na jednym bankiecie z udziałem przedstawicieli rybackiej klasy robotniczej. Oni go nie lubią, tego Wojtyńskiego, bo uważają, że się wywyższa. Chętnie zrobią z niego aferzystę, złodzieja i mafiosa. A mnie coś mówi, że jeśli on robi cokolwiek, to robi to legalnie i z sensem. Wejrzyj w to. Ja nie siedzę w rybactwie, ale jeśli pogmerasz, to możesz się dowiedzieć ciekawych rzeczy.

Roch rzeczywiście nie siedział w rybactwie, siedział w ochronie wybrzeża; to znaczy nie w żadnej Coast Guard, tylko w dziale zajmującym się ochroną wybrzeża przed siłami przyrody. Nawiasem mówiąc, o klifie wiedział wszystko i mógł sobie z tą swoją wielbicielką podyskutować.

– Rochu – powiedziałam z namysłem – wiesz, że afery to moja specjalność. Ale ta afera jeszcze nie wybuchła.

– Może nawet nie wybuchnie, ale coś tam się szykuje. Wiem, że jakieś ruchy chłopcy robili w ministerstwie, tam ich spuścili do kanału. Teraz próbują wywołać zadymę prasową, liczą, że to ruszy ministerstwo. W końcu trafią na jakiegoś dziennikarza obrońcę uciśnionych, który stanie w obronie biednych rybaków przed wrednym kapitalistą. Ale mówię ci, to nie jest takie proste.

– Przyznaj się, dałeś już temu facetowi moją komórkę?

– Nie, nie, ja go nawet nie znam. Wszystko, co wiem, to od ludzi. Ale to rozsądni ludzie i jeżeli mówią, że jest coś na rzeczy, to jest coś na rzeczy.

– Jak ja się mogę z nim skontaktować? Przez kapitanat?

– Przez kapitanat pewnie też, ale zobacz, czy nie ma go po prostu w książce telefonicznej. Dwóch Tymonów Wojtyńskich pewnie w jednym Świnoujściu nie będzie.

– Masz rację. Proste rozwiązania są najlepsze. Czekaj… jest. No, ty to jesteś genialny…

Wystukałam numer na klawiaturze służbowego telefonu.

– Co z głowy, to z myśli. Tylko czy on o tej porze będzie w domu?

Był. Może przyszedł na obiad.

– Dzień dobry panu, Wiktoria Sokołowska, Telewizja. Poznaliśmy się niedawno.

– Oczywiście, pamiętam, miło mi panią słyszeć. Czym mogę służyć?

– No właśnie dokładnie nie wiem – powiedziałam ostrożnie – ale tu kolega jeden mówi, że w związku z pańskimi połowami na Bałtyku szykuje się jakiś protest. Czy pan to potwierdza? Może mi pan o tym powiedzieć coś więcej?

– Bardzo dużo mogę pani powiedzieć. Tak dużo, że telefon tego nie wytrzyma.

– Czy możemy się spotkać w takim razie? Mam przyjechać do Świnoujścia?

– W poniedziałek będę w Szczecinie, mógłbym zajść do pani, jeśli się pani nie spieszy, oczywiście. Ale muszę pani powiedzieć, że pani koledzy z prasy byli szybsi…

– Jestem niepocieszona – powiedziałam cierpko, bo nie lubię, kiedy mi się zarzuca opieszałość dziennikarską – ale dopiero przed chwilą dowiedziałam się, że nie wszystko jest w porządku z tymi szprotkami.

– Ze szprotkami wszystko jest w porządku. Przynajmniej jeżeli chodzi o moją firmę. Mogę to udowodnić. Bieda w tym, proszę pani, że nikt się do mnie nie pofatygował i nie poprosił o te dowody. Natomiast jutro albo w poniedziałek ukażą się w prasie artykuły, z których wyniknie, że jestem wrogiem polskich rybaków bałtyckich. Proponuję, żeby pani sobie te artykuły przeczytała, to będziemy mieli dobrą podstawę do rozmowy.

– W których gazetach?

– Tego to ja nie wiem. Mówiłem, dziennikarze do mnie nie przyszli. Życzliwi mi donieśli, że coś takiego się ukaże. Proszę mi wierzyć, że będę czekał na te artykuły bardziej niecierpliwie od pani.

– Dobrze, przeczytam na pewno. A spotkanie aktualne?

– Oczywiście. Mogę być u pani koło czternastej, czy to pani odpowiada?

– Dobrze. Może być czternasta. Podam panu moją komórkę, na wypadek, gdyby się panu coś odmieniło.

– Dziękuję bardzo. I ja podam pani swoją, na wszelki wypadek.

Zapisaliśmy sobie te komórki i pożegnaliśmy się uprzejmie. Ale ta dzisiejsza uprzejmość w jego głosie była zupełnie inna od pogodnej uprzejmości na bunkrowym wernisażu w zeszłym miesiącu. Facet miał zmartwienie, to się wyczuwało.

Roch wyglądał przez okno, ale najwyraźniej słuchał jednym uchem, co mówię, bo wylazł z tego okna.

– Umówiłaś się, jak słyszę.

– Tak. Facet ma problem. Ciekawe, kto o nim chce napisać i w czym…

– Na wszelki wypadek kup wszystkie gazety.

– Tak zrobię. A teraz my się musimy zabrać do roboty. W przyszłym tygodniu trzeba nakręcić odcinek. Albo lepiej dwa. Zaraz zawołam Krysię i ustalimy terminy. Mam nadzieję, że uda ci się wyrwać z urzędu.

19
{"b":"100445","o":1}