Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Facecik będzie, facecik!

Facetom jest w zasadzie lepiej. Chociażby dlatego, że nikt za nimi nie lata, pytając, kiedy wreszcie się ożenią. Jak moja rodzina, nie przymierzając. Gdybym była facetem, miałabym sobie spokojnie swoje trzydzieści dwa lata, zawód opanowany, drogę otwartą. I mogłabym być dowolnie brzydka, nikt by nie sprawdzał, jak wyglądam, jeżeli chcę się pokazywać na antenie. Co to jest, że panowie mogą być grubi, łysi, brzydcy jak nieszczęście – wystarczy, żeby mieli olej w głowie, choć i to nie zawsze. A ja, przy pewnych określonych brakach urody (ale wszak nie pcham się do zajęć prezenterskich!), muszę się upominać, że jestem niegłupia, że mam opanowany materiał, że chcę rozmawiać z ludźmi na antenie po swojemu, a nie uczyć prezenterów, co mają powiedzieć i jakim dowcipem sytuacyjnym (cha, cha, cha) sypnąć w danym momencie.

Nie mam długich nóg (choć generalnie są niezłe!) ani burzy blond włosów, ani uśmiechu Pamelki Anderson. Nie mam też za grosz figury.

Ale mam łeb!

No i co – mam z tym łbem latać od szefa do szefa i zaglądać im w oczka? Słuchaj, ja naprawdę nie jestem głupia, daaaaaj mi poprowadzić własny program.

A gdybym była płci odmiennej, problemu by nie było żadnego.

I tak to wygląda w wielu dziedzinach. No więc lepiej, żeby był facecik.

Zresztą czuję, że to chłopak. Nie wiem, skąd to wiem, ale wiem.

Imię dla dziewczynki też wymyślę w swoim czasie. Na wszelki wypadek.

Na takich i innych rozmyślaniach zeszła mi droga z Trzebieży do Szczecina. Zastanawiałam się jeszcze, czy w tej sytuacji, kiedy Jarek zamierza się żenić z miągwą, ta wiadomość nie będzie dla niego zbyt dużym wstrząsem. Czy mu to nie pokrzyżuje planów. Ostatecznie nie chcę mu wchodzić w drogi życiowe. Może więc uznać, że los tak chciał? Trzy dni usiłowałam znaleźć okazję, żeby go uszczęśliwić wiedzą, i nie udało mi się. Dlaczego wierzgać przeciw ościeniowi? No tak. Ojciec powinien wiedzieć. Chociażby na wypadek, gdyby chciał mi płacić jakieś alimenty czy cuś…

Ale o pieniądzach to ja na pewno nie wspomnę!

Serdeczności przy rozstaniu było co niemiara. Miągwa obdarzyła mnie letnim uściskiem. Poza tym nie odstępowała swojego Jarcia na centymetr. No, jeżeli tak już będzie, to mu nie zazdroszczę!

Koniec końców to nie były stracone dni. Tyle przyjaznych uczuć, tyle pieśni, tańców, ta cudowna woda i nawet słoneczko okazało nam uprzejmość. Tak naprawdę mogę potraktować ten rejs jako pożegnanie nie tylko sezonu, ale i beztroski…

A do Jarka zadzwonię. Przecież Karol dał mi jego komórkę.

Środa, 18 października

Zadzwoniłam.

– Cześć, Jareczku. Tu Wiktoria. Jak tam po wakacjach? Nie złożyłam ci gratulacji… Karol mówił, że będziesz się żenić na dniach.

– Witam cię, kochanie! Jak miło cię słyszeć.

Ho, ho. Takie powitanie. Miągwy nie ma w promieniu dziesięciu kilometrów. Swoją drogą, dlaczego nie podziękował za gratulacje? A co też ja słyszę w tle? Ulica. Bardzo dobrze, wykorzystamy ten jakże sprzyjający zbieg okoliczności.

– Mnie też miło cię słyszeć. Ale wiesz co, Jareczku, mam do ciebie sprawę. Czy moglibyśmy się spotkać? Nie będę ci wszystkiego opowiadała przez telefon, zresztą słyszę, że odebrałeś chyba na ulicy? Idziesz teraz gdzieś?

– Tak, rzeczywiście, skąd wiesz?

– Ma się to ucho. To co proponujesz?

– A ty co proponujesz?

– Dzisiaj mam robotę – nie była to prawda, ale byłam zdania, że tak lepiej wypadnie, niech nie myśli, że rzucam wszystko i lecę do niego – ale jutro mogę się dostosować do twoich możliwości. Byle nie za rano!

– Jutro, mówisz? Jutro ja nie mogę. A jak wyglądasz pojutrze?

– Bardzo dobrze wyglądam gdzieś od trzynastej.

– Trzynasta? Może być. Gdzie się spotkamy?

Masz ci los, nie pomyślałam, a to musi być jakieś rozsądne miejsce, żeby nie oznajmiać przy okazji całemu światu o naszych sprawach. Boże święty! I żeby nie przyprowadził miągwy!

– Czekaj, niech pomyślę…

Gdzie ja widziałam taką pustą salę… stoliki dwa kilometry jeden od drugiego.

– W Radissonie na górze, na siódmym piętrze, nie pamiętam, jak się ta kawiarnia nazywa… to jest chyba właściwie jakiś klub. Trafisz łatwo, winda dojeżdża i staje naprzeciwko drzwi.

– Dobrze, jeszcze tam wprawdzie nie byłem, ale jakoś trafię.

– Świetnie. No to buziaczki i do piątku – rzuciłam dziarsko.

Prośba, żeby był sam, nie przeszła mi przez gardło. Najwyżej, jeżeli przywlecze Fryderykę, coś wymyślę.

Fryderyka. Jak już za niego wyjdzie, będzie się nazywała Krochmal, niestety. Fryderyka Krochmal. To jest do pewnego stopnia pocieszające.

Frydzia Krochmal brzmi lepiej.

Czwartek, 19 października

Jestem cała w nerwach. Trema czy co?

Byłam na kontroli u pani profesor. Kotuś rozwija się jak należy. Dobre dziecko.

Przyszły kosmetyki. Zapłaciłam jak głupia. Ale żel do biustu – świetny. I torebka też.

Piątek, 20 października

Przywlókł ją! To nie do pojęcia, ale ją ze sobą przywlókł!

Przyszłam do tego Radissona za pięć trzynasta. Pierwsze, co zobaczyłam, to ta cholerna para, siedząca w fotelu i trzymająca się za rączki. Nie zauważyli mnie. Szybko wycofałam się do wychodka i postałam chwilę przy umywalce, lejąc wodę i gorączkowo zastanawiając się, jaki też ja mogę mieć do niego interes.

Nie wymyśliłam nic mądrego. W końcu szlag mnie trafił, wyszłam z tej toalety i przemknęłam z powrotem do windy. Co za kretyńska sytuacja! Zjechałam na parter i zeszłam schodami do klubu, który był już otwarty i – jak to o tej porze – całkowicie pusty. Wzięłam sobie kawę do stolika i wyjęłam komórkę.

Wybrałam jego numer.

– Cześć Jareczku, to ja. Wybacz, że się spóźniam.

– No, cześć, Wika. – Głos zupełnie inny niż ostatnio. Nawet gdybym ich nie widziała przed chwilą, domyśliłabym się, że siedzi obok niego i ucho ma jak słoń.

– Słuchaj uważnie. Swojej narzeczonej możesz powiedzieć, co chcesz. Chciałam się spotkać z tobą, a nie z nią, bo mam interes do ciebie, a nie do niej. Sądziłam, że się domyślisz i przyjdziesz sam. Skąd wiem, że jesteście razem? A bo tam przed chwilą byłam i widziałam was. Żeby nie przedłużać: będziesz tatusiem. Nie wiem, może masz zamiar ją o tym zawiadomić, może nie macie tajemnic przed sobą, to ja tam natychmiast przyjdę. Chcesz?

– Nie, nie gniewam się, skądże… Rozumiem, w tym układzie nie mogłaś przyjść. Zadzwonię do ciebie wieczorem, to się umówimy jeszcze raz.

– Bardzo dobrze. Czekam na telefon.

Usłyszałam jeszcze:

– W porządku, nic się nie stało, każdemu może się zdarzyć…

Skończyłam rozmowę. Niewykluczone, że Jarek coś tam jeszcze dalej gadał do wyłączonego telefonu, żeby podtrzymać Fryderykę w przekonaniu, że nie mogłam przyjść i właśnie zadzwoniłam, żeby się usprawiedliwić.

Wyszłam z tego Radissona, żeby uniknąć zetknięcia z zakochaną parą w holu. To by dopiero było śmiechu co niemiara, gdybyśmy na siebie wpadli.

Zadzwonił wieczorem, a jakże.

– Słuchaj, czy możemy zobaczyć się teraz? Przyjechałbym po ciebie…

Poczułam wielką ochotę teraz właśnie go przetrzymać. Ale z drugiej strony zaczynałam mieć dość tej ciuciubabki. Niech to się wreszcie skończy.

Miałam pewne przeczucia co do tego, czym się skończy.

– Nie przyjeżdżaj do mnie do domu – powiedziałam sucho. – Przyjedź do mnie do redakcji. Ja tam będę za pół godziny.

Podałam mu dokładne namiary.

Czekał w holu. Z bukietem białych róż w ręku! Jak Boga kocham! Wręczył mi te róże od razu przy powitaniu, całując mnie w rączkę jak gdyby nigdy nic! Jakby te kwiaty były z okazji imienin!

Na moim piętrze było o tej porze ciemno i pusto. Zapaliłam światła i weszliśmy do redakcji. Przeszło mi przez myśl, że może by wypadało zaproponować mu kawę, czy coś w tym rodzaju ale powiedziałam tylko:

– Siadaj, proszę.

14
{"b":"100445","o":1}